Jawa

obudziłem się w środku nocy
brakowało kilka minut do czwartej

obmyślałem odpowiedzi na listy
których nikt do mnie nie napisał

następny płytki sen
zaludniały tłumy uchodźców

różnych ras wyznań i obyczajów
jedliśmy razem

w ogromnej hali bez dachu
jak na sądzie ostatecznym

głośniki wzywały do marszu
ale nikt nie odchodził

zewsząd przybywali nowi uchodźcy
mówili że nie ma już dokąd pójść

Piechotą

w noc księżycową
wracałem do domu
ale to nie byłem ja
i nie było nocy
tylko wielka radość
i nie wracałem lecz
właśnie się rodziłem
pod czereśnią jak grzyb
lub rabarbar
moje istnienie
było tylko funkcją snu
kogoś
kto miał
moje imię i twarz
ale stało się
a mogło się nie stać

Byliśmy

byliśmy po prostu zakochani
słuchając muzyki nieco pieszczotliwej
byliśmy pewni że nadaje ona
światu sens

mieszkaliśmy na obrzeżach miasta
płoty ciągnęły się wokół ulicy
za nimi rafinerie i fabryki zapałek
zapach siarki i szare domy

z tego piekła wybawiła nas muzyka
jednych do życia drugich do śmierci

Umarłych śmiech

teraz jeżyny i głos dzięcioła
wiem to jest
umarłych śmiech
zryta ziemia milczy o gwałcie
kochamy się na zapas
ogród się odradza
jabłka spadają jak gwiazdy
każda noc jest ostatnia
suche potoki milczą o wodzie
idę
w górę potoków do źródła
które śpi
lub nie istnieje

To mgła mój synu to mgła

zaśpiewał ktoś i zaraz zapaliły się latarnie i kwiaty w oknach
zasnęły samochody i pieszy na przejściu
mógł iść gdzie oczy poniosą
ale nie widział niczego oprócz swoich butów
marki ecco i ecce homo
tak się zaczynał wieczór w pewnym mieście
na skraju galaktyki
właśnie przelatywał asteroid i miało się ku zimie
ale nie było głębokich lochów Watykanu tylko loszki
i lochy ryjące łąkę pod kościołem
w poszukiwaniu sensu i pędraków
o poranku kłębiła się mgła i nasza pościel
wśród spoconych nóg
nie wiedziałem czy wyjdę stąd żywy czy żywszy
od spętanego byka którego nikt nie powstrzyma
od pędu ku śmiesznej wolności
drzwi były poklejone ogłoszeniami o sprzedawaniu
nikt na mnie nie czekał
dołączyłem do braci i sióstr
w kawiarni za rogiem
pijących z pożółkłych dni i mglistych wieczorów
zapach rogalika i kawy

Światło

wyłącz to wyłącz krzyczę w ciemności
widzę światło kiedy się czołgam
do telewizora jakbym miał zaraz umrzeć
od wielu smutnych wiadomości
ona nie słucha pyta
czy to twoja poduszka
gdzie chcesz umrzeć jeszcze dziś
pochowała mnie w brudnym prześcieradle
spal mnie krzyczę spal mnie
i zapalam papierosa wirtualnego nad
moim wstydliwym grobem
a ona wciąż pali światło na moich powiekach
już nie mogę spać nawet po dziesięciu piwach zawsze ta sama
spłoszona rzeczywistość i ręka na mojej stronie
znajdź sobie jeźdźca z prerii lub stepów akermańskich ja
wysiadam na tym przystanku niech ktoś naciśnie
przycisk drzwi bo ja umieram i nie mam wyjścia
wszędzie te głupie turnikiety na kody
które się zawsze zacinają przy wejściu
na basen w upalną sobotę
śmieją się ze mnie młode piegowate kobiety
z małymi dziećmi przy piersi
jak mam wyjść z honorem lec
na dnie jestem i nic
mnie nie oświeci
więc zgaś to światło

Franciszek Nastulczyk – Sześć wierszy
QR kod: Franciszek Nastulczyk – Sześć wierszy