Robert nie był reżyserem czy scenarzystą, w ogóle nie miał związku z przemysłem filmowym, ale szczotkując rano zęby, wymyślił pierwszą scenę filmu – takiego, który chciałby nakręcić. To byłby współczesny dramat psychologiczny. Facet stoi przed lustrem w łazience, myje zęby szczoteczką elektryczną i w tym samym czasie, drugą ręką, wali konia. Nie wymyślił jeszcze imienia dla swojego bohatera, ale na pewno nie miałby on na imię Robert.

Żona zapytała Roberta, co chciałby zrobić przełomowego na swoje czterdzieste urodziny. Bo wymyśla dla niego prezent i ma w głowie mętlik, dodała. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to spędzić ten dzień w izolatce.

Nie mam pomysłu na drugą scenę, uświadomił sobie. Lepiej już, że robię to, co robię, uznał, siadając przy stole konferencyjnym. Jego koleżanka podłączała laptopa, zaraz mieli zacząć prezentację. To, co miał powiedzieć Robert, dotyczyło bocianów. Pracowali dla koncernu energetycznego a z bocianami sprawa wyglądała tak, że ptaki te lubią, jak prąd delikatnie je pieści.

Jeśli Robert miałby na coś narzekać, to na jedzenie. Chciał zdrowo się odżywiać. Wolałby też nie krzywdzić zwierząt a gotowane mięso właściwie go odrzucało, ale z warzyw tolerował jedynie bakłażana. Mógłby na obiad jeść ziemniaki z wody oraz bakłażana z patelni i na tym pomysły się kończyły. Jeszcze większy problem miał ze słodyczami. Wiedział, że je zdecydowanie za dużo czekolady i prędzej czy później to odbije się na jego zdrowiu. Miał trzy szuflady w biurku i w każdej krył się jakiś baton, wafel czy drażetki. Czasami łudził się, że uratuje go gorzka czekolada, podobno nie tak szkodliwa.

Robert napisał wiadomość do żony, że teraz też ma w głowie mętlik i nie wie, co jej odpowiedzieć. Obiecał, że zastanowi się wieczorem, na spokojnie.

Wieczorem musiał składać kolejną prezentację. To było wyjątkowo pilne zlecenie dla koncernu farmaceutycznego. Badania wykazały, że nazwa pewnego preparatu kojarzyła się pacjentom z bliżej nieokreślonym uczuciem utraty. Na wszystkich wykresach opisujących odczucia respondentów, królowało wielkie słowo UTRATA. Chodziło teraz o zrozumienie, jaki typ utraty mogli mieć na myśli oraz wyciągnięcie odpowiednich wniosków. Robert miał już pierwszy pomysł – należy skojarzyć w umysłach ludzi działanie preparatu z utratą choroby, pozbyciem się jej objawów.

Śniadania nie były dla Roberta wcale łatwiejsze od obiadów. Nie miał wątpliwości jedynie co do herbaty, ale już ilość cukru, którą do niej wsypywał, budziła jego niepokój.

W ogóle nie chciałbym obchodzić czterdziestych urodzin, pomyślał, zjeżdżając windą do podziemnego garażu. Uświadomił sobie jednocześnie, że nie umył zębów.

Biorąc pod uwagę swoje wspomnienia z dzieciństwa, Robert uważał, że to cud, że w ogóle założył rodzinę. Pamiętał, że gdy chodził do pierwszej klasy, babcia nakryła go w ogrodzie, jak okładał kijem młodszego od siebie o rok sąsiada. Obaj byli nadzy. Babcia zawołała Roberta na obiad. Ani słowem nie skomentowała tego, co wtedy zobaczyła.

Czy oni wszyscy czują nieprzyjemny zapach z moich ust? Robert obserwował twarze słuchaczy i widział na nich coraz większą dezorientację. Utrata. Chciałbym nazywać się Robert Utrata, pomyślał.

Słuchając komentarzy przedstawicieli firmy farmaceutycznej, postanowił, że poprosi żonę, by w dniu jego czterdziestych urodzin zlała go pasem na goły tyłek. Mogłaby też wsadzić mu w odbyt banana, ale tego chyba nie da się pogodzić z biciem. Kiedy jednak wszyscy zgromadzeni, na koniec jego prezentacji zaczęli klaskać, zwątpił, czy będzie mieć odwagę jej to zaproponować.

Do biura, w którym pracował Robert, pomiędzy godziną 10:15 a 12:30 przyjeżdżało pięć firm oferujących zdrowe posiłki. Współpracownicy Roberta mieli różne teorie na ich temat. Niektórzy kupowali obiady bez żadnej refleksji, przypadkowo, zaopatrując się akurat u tego dostawcy, na którego trafili przechodząc obok recepcji. Robert szczerze im zazdrościł. Od tygodnia jadał pierogi z kurkami na zmianę z racuchami z bakłażana przywożonymi przez Zdrowego Jacka. Nie czuł się ani syty, ani szczęśliwy.

Któregoś dnia odszukał telefon do swojego kolegi z dzieciństwa. Zadzwonił, by zapytać go, jak zapamiętał to feralne wydarzenie w ogrodzie, chciał też wiedzieć, jak układa mu się z żoną. Dawno niewidziany przyjaciel poinformował go, że nie przypomina sobie żadnego bicia czy obnażania oraz, że nienawidzi swojej żony. A jedzenie? Czy jesteś wegetarianinem? – chciał jeszcze wiedzieć Robert.

W pracy dostał do wypełnienia coroczną ankietę satysfakcji pracownika. Jedno z pytań brzmiało: czy czujesz się z nami spełniony? W przypadku odpowiedzi NIE, należało dodatkowo odpowiedzieć na pytanie DLACZEGO. W trakcie wypełniania kolejnych rubryk, Robert zadzwonił do matki. Chciał wiedzieć, czy babcia mówiła kiedykolwiek o nim, że jest trochę dziwny. Nie, odpowiedziała, ale ty, mając siedem lat powiedziałeś babci, że twoja mama jest suką.

Podczas seksu z żoną, Robert zaczął wyobrażać sobie, że jest psem. Szczekanie nie przeszkadzało jej, ale gdy zaczął się dziwacznie wiercić na niej i skamleć, zrzuciła go z siebie. Poirytowanym tonem zapytała, czy przemyślał już, co chciałby przełomowego zrobić na czterdzieste urodziny. Daj mi jeszcze chwilę, warknął, a potem przeprosił za ten ton.

Przed zaśnięciem zastanawiał się nad pierwszym zdaniem swojej nowej prezentacji. Chodziło w niej o powiązanie gum do żucia z dokarmianiem dzieci w Afryce. Robert wahał się nad zdaniem: do dzisiaj żucie gumy było najbardziej pustym gestem naszej cywilizacji, od jutra stanie się najpełniejszym przejawem jej ludzkiego oblicza. Rozważał też: mamy dla was pierwszą gumę do żucia, która odżywia – zapełnia puste brzuszki afrykańskich dzieci oraz karmi nasze marzenie o lepszym świecie.

Po przebudzeniu zadał sobie pytanie: czy jeśli żona wsadzi mi w tyłek banana, będzie to w moim życiu przełom?

Adam Kaczanowski – Przed lustrem (fragment)
QR kod: Adam Kaczanowski – Przed lustrem (fragment)