Ciepły piasek bindugi. Otosenjusz budził się. Zmysły włączały się kolejno. Zupełnie jak fauna lasów okalających jeziora. Usiadł na piasku. Przed sobą miał widok iście rajski, ale tego dnia obudziło się w nim też coś jeszcze, coś czego oczekiwał. Poczucie, że jest blisko krańca powrotu. Dziewczyna, która ostatniej nocy zapytała „czy jesteś realny?” zdawała się być snem, ale wiedział, że była realna. Był przekonany też, że zna odpowiedź na jej pytanie. Ale do czego wracał? Tego nie rozumiał do końca. Zdawało się, że odkrył tożsamość, własną tożsamość. Nie wiedział jednak do czego będzie mu ona potrzebna. Dotąd nie zdawał sobie z niej sprawy. Po prostu był. Czuł całym sobą, że jego dotychczas tak spokojna, pozbawiona wątpliwości egzystencja zachwiała się. Żeby nie powiedzieć stała się przeszłością. Co teraz? Jeśli zyskał tożsamość, przeszłość, to i powinien dostrzegać jakąś przyszłość. Wydaje się, że z tym miał problem. Dodatkowo zebrawszy do kupy przeszłe, zapamiętane jako historia wydarzenia, nie potrafił wysnuć wniosków, ni wizji na przyszłość. Atawizm, który utrzymywał go przy zdrowych zmysłach.

Potrzebny wrócił do domu. Zasiadł przy sekretarzyku i zapatrzył się tępo w chaos przedmiotów. Jakaś przeszłość obrazek, podstępnie przemyciła. Bezwiednie sięgnął na półkę za książki i wydobył pudełeczko po plastrach żelowych. Ergonomicznie zdizajnowane, acz zamknięcie pozbawione nieco cech intuicyjnego rozwiązania. Przez to, biedził się około minuty nad otwarciem pudełka, ale kiedy je wreszcie otworzył…to jakby nagle pamięć o dzieciństwie, nasycona kolorami i zapachami, wróciła. Zupełnie odruchowo, jakby robił to zawsze, przypalił skręta. Właśnie skręta znalazł w pudełeczku po żelowych plastrach. Dym biały i pachnący przepuścił przez drogi oddechowe. Żywiczno-owocowa nuta zagrała na zmysłach. W pamięci pojawiły się obrazy. Obrazy zupełnie innego wymiaru, acz w tych samych murach. Sięgnął po zapalniczkę. Pstryk…iskierka nie zgasła. Zaciągnął się głęboko. Spod przymkniętych powiek wymknęła się łza, i teraz spływała powoli po policzku. Wyraz błogostanu spłynął na twarz Potrzebnego. Jakby wrócił do domu po długiej, męczącej wędrówce. Pławił się w tym uczuciu jak dziecko ciesząc się wewnętrznie. Rozpierało go to szczęście niczym nie uzasadnione, od środka tak silne, że wybuchł nagle śmiechem połączonym z płaczem. Nie była to histeria, raczej oczyszczenie. Śmiał się i płakał jednocześnie. Ludzie o twarzach wytartych gumką, patriotyczne chomiki, Pączek i Kartofel, wódz Partii Matki, te wszystkie persony wywoływały w nim niepohamowaną wesołość. Ich surrealizm był tak oczywisty, acz w obliczu tego iż istnieli naprawdę zabarwiony grozą. Jednak żaden zdrowy umysł nie brał ich na poważnie, stąd niepohamowana wesołość Potrzebnego. Z czasem, w którym skręt stał się malutki, Potrzebny przestawał się śmiać. Wiedział kim jest i dodało mu to ogromnej siły. Teraz nie mógł się ujawnić, zrezygnować z pracy, czy też zmienić postawy jako szef wywiadu Nowej Partii. Miał świadomość, że Partia Matka po latach chudych jest gotowa by zawładnąć krajem. Legalnie w drodze wyborów, ale wykorzystując socjotechniczne sztuczki na naiwnym organizmie narodu. Najprostsze rozwiązania są najskuteczniejsze. Najlepiej wmówić ludziom, że jest źle i wszystko co złe w ich życiu to obecnie rządzący, a „my” to wszystko naprawimy, tylko nas wybierzcie. Jakże teraz jasno to widział. Jak dwa różne światy, jeden żywa tkanka, drugi to nowotwór. Jasno to widział.
Chomiki szybko dogadały się z zielonym szczurem. Okazał się być poszkodowany zieloną sierścią przez Czarnego Konia, którego Wódz trzymał w piwnicy i poił whisky. Pewnej nocy zastawił na szczura pułapkę skonstruowaną z kijka i wiadra. Szczur przez nieuwagę i łakomstwo dał się złapać, a Czarny Koń pomalował go sprayem na zielono i wypuścił. Szczur chętnie więc opowiedział o tym co wie, a wiedział sporo. Wiedział bo widział, że herbatka którą dla wodza sporządzał Czarny Koń, zawiera psylocyby i jakiś biały proszek. Opowiedział jak pewnego razu poszukując resztek pożywienia, które niechlujnie po pijanemu spożywał i rozrzucał Czarny Koń, natknął się na ten biały proszek usypany na lusterku i spróbował jak to szczury mają w zwyczaju. Trzy dni i trzy noce biegał kanałami, aż łapki pokaleczył. Mało tego zobowiązał się do zdobycia próbki herbatki. Czarny Koń nawet gdy go zauważy nie będzie nic podejrzewał. Chomiki uznały ten argument za logiczny i zgodziły się na włączenie szczura do akcji. Nie ujawniły do końca kim są i jaka jest ich misja. Wykorzystały niechęć szczura do Czarnego Konia. Teraz pozostawało im tylko czekać na powrót sprzymierzeńca. Usadowiły się wygodnie w kolanku rury i wyjęły ze skórzanych teczek żelazne racje pożywienia. Karmelizowane nasiona zbóż.
Otosenjusz siedział na piasku i patrzył przed siebie. Jezioro zwężało się i wiedział, że to zwężenie jest przesmykiem do następnego jeziora. Nad przesmykiem był most. Wydawało się, że słyszy nawet odgłos przejeżdżających mostem pojazdów. Jakby daleki zew. Jakby go wzywał. Oto sen, który śnił, jawił się potrzebnym.

Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 22)
QR kod: Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 22)