I

Jakiś klasycyzm.
Ależ to była zabawa,
wszyscy rzygali,
Xiąże cztery razy.

Zimny maj,
więc smutek
u sprzedawców
strojów kąpielowych.
Od zimna ekspedientkom
stanęły sutki.

Co za widok!
Nowe ruiny
i grupy rekonstrukcyjne.
Czy ktoś ma drobne?

W taki ziąb
pijemy zgodnie
góralską herbatę.
Wokół depresyjna
równina bez sensu.

Zapalamy ognisko,
wspominamy
ekstra mocne
bez filtra i to
nas zdradza.

Na zawsze
bierzemy
ten śmiech,
wolelibyśmy nie,
ale na nas
wypadło.

To bęc.


II

Twardziel
zasuwa na komarku
pod wiatr. Łzy
nic nie znaczą.

Zero symbolizmu,
komarek jest Rzym,
liczy sobie czterdzieści lat
naszej ery namnożonej
na pożywce stabilizacji.


III

Inny klasycyzm,
powiedzmy – trabant.
Kto pierwszy wybuchnie
śmiechem, tego od ręki
obwołamy barbarzyńcą.

Muzyka fortepianowa
dla wybrańców, tak samo
papiestwo, to oczywiste,
każda podpisana deklaracja
skutkuje ostatecznie.

Ksiądz dodał skwapliwie
– na wieki wieków.
Czy mówiliśmy
coś wzniosłego,
żeby aż tak?

Grajmy, to tylko
dwa jędrne akty,
każdy da radę,
nawet na fujarce.


IV

Nerwy spięte w kok,
a miały być warkoczyki.

Już po mnie, czytam to
w lokalnej prasie.

Grałem w kółko i krzyżyk,
a skutki są opłakane.

Kto nie płakał, tego
wspomnę w przypisach.

To pewne jak poczucie winy
zjadane na sucho.


V

Czekaliśmy na zmianę,
a tylko wyrosły nam
brody do pasa i poniżej.

My jesteśmy Matuzalemy
dwa, hopsasa. Dwa
Matuzalemy, ha ha ha.

Z mesjanistycznych
pociągnięć rodzą się
dzieci i wyją do księżyca.

Czy był tu Kaman,
uzbecki szaman, co głosem
i brzęczeniem odgania złe?

Dobre robi się samo,
a stare brody zostawiają
szeroki wilgotny ślad.

Wilki biegną tym tropem,
oczekując na zwrot
i zmianę w ustawieniach.

A my jesteśmy Matuzalemy
dwa, czasem trzy, i hop ha
tańczymy księżycowe ska.


VI
(WYŚCIGI RYDWANÓW)

Zawisza Bartodzieje
przeciwko kurewskiemu
upadkowi zasad.

Czempiń zawsze wierny,
Lech naszą wiarą, Ruch
psy, Legia wisi na amen.

Ostaszewo litym murem
za Apatorem, natomiast
Tajfun – mleko i honor.

Śląsk rozbity w pył i proch,
Ruch, Zagłębie, Geksa.
Łódź omijamy łukiem.

Upadek zasad nawiedza
także Kraków, bo stolica
poezji ledwie się trzyma.

Zawisza, to był rycerz,
milicja nie ma już patrona,
zawsze może być Polonia.

Jakieś piwo, król puszczy,
dupek żołędny ma branie,
bo jest atu zgodnie z umową.

Legion jest nadwiślański
i nie ma żadnych szans,
niedobitki pójdą do Niemców


VII

Upał od rana,
dlatego dorycki
porządek w lodach
układanych z maszyny
zostaje utracony,
tym razem na zawsze.

Skoro jeden układ
zwany porządkiem
upada, żaden inny
nie może się ostać,
dlatego romantyzm
robi się nachalny.

Romantyzmie,
odwal się, proszę,
w taki upał nie dam ci
ani jednej łzy, ani jednej,
nie wzruszę się nawet,
gdybyś wyparł się
uczuć i emocji.

W tym upale
jazzowe trio: trąbka,
kontrabas, perkusja,
przeniesie nas do
Nowego Orleanu,
dlatego wieczór
oddamy intuicjom.

Będę wiedział,
nim coś się stanie,
a kiedy już będzie,
poświęcę się przyszłym
wydarzeniom, ich świeżości
i niezwykłej prostocie.
Obiecuję wysiedzieć
do samego końca.

Marek Kołodziejski – Doba klasycyzmu na wyjeździe
QR kod: Marek Kołodziejski – Doba klasycyzmu na wyjeździe