Dzień, w którym umarł Seamus Heaney

W miodnym powietrzu unoszą się motyle.
Nie mamy wiele czasu, a ten miód,
spadający na nas z góry, jest pożegnalnym pocałunkiem.
Lato umie całować. Nadstawmy drugi policzek.
Wiersz współczesny wymaga wielu takich pożegnań,
żeby coś z niego było. A ty umiesz tak całować? Tak tęsknić?
Właśnie o to chodzi, o wiersz, który wie i zachowuje spokój.

Wiersz współczesny jest jak wesołe miasteczko
pośrodku wielkiej żałoby. Jeśli byłby mniej roześmiany, źle by skończył.
A on nie kończy, wiruje na wciśniętej pauzie. Wiersz współczesny
nie może skończyć inaczej niż w trybach karuzeli.

I jeszcze muszę wspomnieć, że w tym mieście w rzeźni
pracował pewien Żyd, który później został amerykańskim pisarzem.
Ale wtedy był tylko zabójcą świń i krów. Mój dziadek
woził do tej rzeźni zwierzęta na śmierć i nie jest sławny,
bo trzymał się swojej roboty. Zwróćcie uwagę, wiersz współczesny
zniósł tę dygresję bez szkody.


Karbon tego lata, może jego dewon

Psy szczekają, bo coś. Nie ma kogoś, na co im osoba.
Nie trzeba być mędrcem, żeby zrozumieć świat,
ale dla zrozumienia psów wymagane są kwalifikacje.
Dodam od siebie, koty obsługuje się intuicyjnie,
wyłącznie intuicyjnie, w innym wypadku drapią.

W tym czasie letnie pyłki przenikają do warstw
daleko bardziej odległych. Nie da się ich wywęszyć.
Można szczekać, ale trzeba być psem, bo inaczej
traci się walor. Okolica roi się od wariatów wołających
na puszczy, bo liście opadają na lśniące trawniki.


Niewielkie dawki snów

Mimo, że noc za oknem, a także w sercu,
cokolwiek to serce może znaczyć, więc
mimo, a także wbrew tej nocy, patrzymy
sobie w oczy do samego końca i widzimy.

Jesteśmy jak koty czy inne zwierzęta,
które widzą w ciemności. Widzimy, wiemy,
i nie zamykamy oczu, żeby zapaść się
w tę wewnętrzną błogość, bo wiemy.

Wiemy, co mamy na dnie oczu. Patrzymy
bez mrugnięcia w głąb studni, bo tam
jest woda. W studni powinna być woda,
w innym wypadku mówimy o pustyni.

Za oknem i wszędzie dookoła ciemność,
nakrywamy ją kocem dla większej pewności.
Zasypiamy bez wygaszacza, mimo
że widzimy tę noc, jej studnie i serce.


Niespodzianki

Wczoraj mocno spienione obłoki na warstwie
mrożonego błękitu, a także wiatr, zimny północny wiatr
penetrujący żałosne resztki kanikuły. Gorzki posmak
schłodzonych ziół przypominał włoską wódkę,
piliśmy ją wczoraj.

Dziś od rana mgła. Rżyska oddają zgromadzone zapasy
wilgoci i upału. Energia burz układa się w pasy obrazu,
przekładańca z błota i mgły, z mgły i błota.
Pijemy rum, rum z colą, mojito, bo mgły zwiastują
żołędzie i gruszki.

Później będzie ten sławny ciąg dalszy w tych samych
dekoracjach, ludziom urosną wąsy i garby. Kwiaty
zwiędną, ktoś umrze, o kimś zupełnie zapomnimy.
Pewnego popołudnia chmury ułożą się nieoczekiwanie
we wczorajszy deser.


Dalsze początki

Nie trzymam pionu, od rana pion
zerwał ze mną. Patrzę w głąb czarnej woalki,
czarno patrzę i czarno widzę. Leję się,
mięciutki obiekt wizualny. Miękkość
i rozlewność, na dalszych planach mgła.

Z braku pionu trenuję poziomy.
Pełznący jest trudnym celem, pełznący nigdy
się nie potyka o kuwety i miseczki z kocim żarciem.
Nawet w środku nocy trafia do kibla.
Och, mówię, życie bez podpórek jest jasne.

Życie swoją drogą, bo ono się krzewi
i więdnie z czasem, a działanie, jakże wtórne
wobec wiosen i jesieni, to tylko bezdroża.
Dlatego wolałbym iść, ale pora mi nie sprzyja,
poszukiwania pionu spełzają z poduszki.


Generał kornet

Kiedy prowadzenie przejmuje Ella,
słyszymy drugą część boskiej transmisji.
Dyskretnie akompaniujemy w stylu hot.
Utrwalamy wadliwą wymowę i akcent.

Logopedzi śpią i śnią, że słowo lingua
wymawiamy na sposób jamajskich rudies,
lepko, ściśle przyklejone do zmysłowej
strony rzeczy, pieszczące jej podszewkę.

Coś w tym jest, rano, podczas golenia
stare chłopy ukradkiem układają usta
na wzór śpiewającego Skully Simmsa.
Reguła pedagogiczna złamana na fest.

Wsuwanie języka do środka wszystkich
rzeczy wywołuje dzikie ekscesy wiersza.
Ella jest teraz Piękną Heleną pod parą.
Wszyscy święci, teraz nareszcie wolni.


Louis przejmuje dowodzenie

Logopeda układa nam usta do mówienia.
W przerwach milczymy, czasem gwiżdżemy
zakazaną melodię I love you Porgy. Gwiżdżemy
na dykcję, wybieramy styl, czarne mleko i jazz.

W zakładzie naprawczym mowy wiele jest
zakazów ujętych w regulaminie. Musztra języka
przy użyciu nakazanych słów. Mówimy jasno,
potok naszej wymowy zastępuje oświetlenie.

Natomiast przed snem nucimy I love you Porgy.
Zegarki regulujemy według Pięknej Heleny,
albowiem wierzymy, że miłość przekłada się
na punktualność i inne aspekty astralne ciał.

Ciała fizyczne wymawiają słowa, ciała astralne
nucą lamenty i spoglądają na zegarki strojone
na nutę miłosną. Żaden zakład poprawczy
nie zmieni nas w precyzyjnych oratorów.

Nawet jeśli logopeda wykręci nam język,
będziemy śnili językowe awantury, przygody
i akrobacje, bo jeśli kochasz Porgy, gwizd
Pięknej Heleny usłyszysz w godzinie próby.

Marek Kołodziejski – Siedem wierszy
QR kod: Marek Kołodziejski – Siedem wierszy