Album Drewniane Gody z fotografiami Filipa Zawady przyszedł do mnie pocztą. Mąż przyniósł go ze skrzynki akurat w chwili, kiedy stałam w kuchni, złorzecząc na zlew, który znów się zapchał. Takie życie: przepychanie zlewu, wyciąganie smoczka zza łóżka (synek sam go tam wrzuca, a potem się drze, że nie ma), samotny spacer do spożywczego i wreszcie krótka chwila, kiedy można bez sensu pogapić się w niebo. Nie brzmi to zbyt imponująco. „Życie rzadko wygląda jak w filmach Walta Disneya” pisze Zawada w krótkim tekście towarzyszącym fotografiom. Stojąc nad zapchanym kuchennym zlewem nie mogłam się z nim nie zgodzić. Zwiałam szybko z domowego kieratu i zaczęłam przeglądać album.

fot. Filip Zawada
fot. Filip Zawada

Drewniane gody – czyli opowieść o piątym roku małżeństwa – to współczesna wersja albumu rodzinnego. O takich albumach, które większość z nas ma w swoich domach, można myśleć jak o osobnym gatunku fotograficznym, rządzącym się swoimi zasadami. Tradycyjnie album rodzinny składa się głównie z kadrów „odświętnych”. Fotografujemy uroczystości rodzinne, rozmaite wyjątkowe sytuacje: komunie, śluby, świąteczne zgromadzenia, wakacyjne egzotyczne wypady. Nudne życie codzienne najczęściej jest pomijane. Mało komu chce się chwycić po aparat w trakcie porannej krzątaniny przed wyjściem do pracy.

U Zawady – odwrotnie – głównym tematem jest codzienność: zwykłe, mało widowiskowe chwile, z których – czy nam się to podoba, czy nie – składa się nasze życie. Kobieta myje zęby, bierze prysznic. Kwiatek na parapecie znów stracił kilka liści. Dziecko, zapięte w samochodowym foteliku, płacze. Pada śnieg. To nie są zdjęcia, na widok których opadnie wam szczęka. Nie będziecie pytać autora, jakim obiektywem fotografuje, ani czy to cyfra, czy analog. W tym przypadku to zupełnie bez znaczenia.

Zamiast technicznych popisów i ostrości jak żyleta dostaniecie szczerą, bezpretensjonalną historię o życiu pewnego faceta, jego żony i dziecka.

Można by się zastanawiać, dlaczego czyjaś prywatność ma nas w ogóle interesować.

Ano dlatego, że jesteśmy karmieni tym Waltem Disneyem, reklamą margaryny o nowym smaku, modnym serialem ze znanym aktorem, trzymającym w napięciu  filmem kultowego reżysera. Super, tylko tam nikt nie przetyka zatkanych zlewów, nikt nie ściera okruchów ze stołu, nie wyciera dziecku zasmarkanego nosa.

Potem siedzi człowiek w domu, i tak jak ja tuż przed lekturą „Drewnianych godów”, klnie pod nosem, że nie tak miało być, że gdzieś tam toczy się „prawdziwe życie”, na które się nie załapaliśmy.

Mnie ten album pomógł. Filip Zawada podniósł mnie na duchu. Pokazał, że u niego, też zwyczajnie i bez fajerwerków, a jednak pięknie i ciekawie. Ujmuje mnie czułość w jego kadrach, to jak patrzy na żonę po pięciu latach razem. Jest w tych zdjęciach taki sympatyczny luz i nienachalny optymizm, który mi się udzielił.

Dominika Dzikowska o „Drewnianych Godach” Filipa Zawady
QR kod: Dominika Dzikowska o „Drewnianych Godach” Filipa Zawady