– No i co? Jak zwykle nawet bździny najmniejszej nie złapałeś, pusto w wiadrze.

Walery wzdrygnął się, słysząc głos żony. Stała za nim, sapała, kołysała się na grubych nogach wbitych w pantofle tak maleńkie, że spomiędzy skórzanych pasków wydobywały się zaczerwienione buły tłuszczu.

– Gadasz pod górkę – odrzekł spokojnie, poruszając nieznacznie wędką. Oby tylko się nie obejrzeć. – Szczupola miałem wielkiego, ale puściłem.

– Już to widzę, jak puszczasz rybę. Jak najmniejszą płotką tak się chwalisz, że uszy człowiekowi odpadają.

– Zresztą, nic się nie znasz na wędkarstwie, Jolanto. Tu nie liczy się połów, tylko proces.

– Ciekawe, jak byś proces zeżarł na kolację, gdybym do sklepiku nie poszła. Takie to wakacje z tobą! Siedzi nad rzeką, kijem kiwa, a nocą wóda z kolegami.

Nagle spławik drgnął i zniknął pod wodą. Walery krzyknął z ekscytacji i poderwał wędkę. Na haczyku wisiała niewielka, brązowa rybka

– A co to za poczwara? – zaciekawiła się żona. – Fuj, jak śmierdzi!

– Wcale nie poczwara, Jolanto. Bardzo rzadki gatunek i tylko najlepsi rybacy taką umieją złowić – mówił Walery, próbując chwycić w palce lewej dłoni kołyszącą się na żyłce zdobycz. Jednocześnie próbował sobie przypomnieć, czy słyszał coś o takich okazach.

– Kolor ma jak nie przymierzając kupa. Zgniła, czy co? Nie dotykaj, parchów dostaniesz.

– Jak mam niby zdjąć z haczyka bez dotykania? – uniósł się Walery. Rybka rzeczywiście nie wyglądała apetycznie.

– No to łap ją, łap, ale potem mnie dotykał nie będziesz.

„Jak bym miał na to ochotę” odszczeknął w myślach Walery, chwycił śliską, brązową rybę i zdjął z haczyka.

– Rzeczywiście trochę jakby capi. A podobno czyste jezioro.

– Wyrzuć do wody, przecież nie usmażymy takiego obsranego zgniłka.

– Chyba rzeczywiście wyrzucę.

Walery brał już zamach, kiedy nagle rybka, która dotychczas obserwowała nieprzychylnie małżeństwo, otworzyła pyszczek i zawołała ludzkim głosem (a głos miała zachrypnięty i niezwykle wulgarny w brzmieniu):

– Zara! Chwila, moment! Wyrzucaj, wyrzucaj! A kto spełni trzy życzenia?

– Gada! – krzyknęła Jolanta. – Nie dość, że zgnita, jeszcze gada!

– Cicho, cicho – uspokoił żonę Walery. – Czyś ty stara dobrze słyszała? Jak mi się udało złowić? Trzy życzenia teraz mamy!

– Chcę perfumy szanel pięć – powiedziała natychmiast Jolanta. – Drugie życzenie futro ze srebrnych lisów, a trzecie to muskularny murzyn-niewolnik.

– Zwariowałaś! Rybko, proszę nie słuchać tej kobiety! Życzenia są moje, ja cię złowiłem!

– Życzenia wasze, za pozwoleniem, to ja mam w odbytnicy – brązowa rybka na to. – Życzenia ryboli spełnia złota rybka. Ja jestem rybka brązowa i kto mnie wyciągnie, musi spełnić moje trzy zachcianki.

– Coś takiego!…

– Ryba będzie nam rozkazywać! – Jolanta, wyćwiczona za ladą w kłótniach, już się zaczerwieniła, a na skronie wyszły jej żyłki.

– Bo jak nie, śmierć, ruina, pożoga! – wrzasnęła ochryple rybka. – Ostrzegam!

Cóż było robić? Zalęknieni, prości ludzie nie mieli wyboru, jak oddać się pod władzę wulgarnej ryby. Walery wrzucił ją do kubła, w którym od razu zaczęła pływać w kółko, skrajnie wkurzona.

– Pierwsze moje życzenie – powiedziała brązowa rybka – to chce mieć górę złota.

– Jezus, Maria, skąd my tyle złota weźmiemy? – załamała ręce Jolanta.

– A gie mnie to obchodzi. Złoto ma tu zaraz być i koniec!

Szybko wrócili do miasta, zanieśli rybkę do domu i wrzucili do akwarium. Potem zastawili meble i samochód, wzięli ogromny kredyt i w końcu uzbierało się na kupkę złota na tyle dużą, by pazerna ryba uznała ją – nie bez targów i narzekania – za górę kruszcu.

– A co ty pod wodą, rybko, z tym całym złotem zrobisz? – chciał wiedzieć biedny Walery.

– A co, moja sprawa – było widać, że rybka nie zastanawiała się długo nad tą kwestią. – Postawię na dnie, nacieszę się widokiem, czy coś.

– Rybko, czy nasycona twoja bezbrzeżna chciwość? – spytała ze łzami Jolanta, oglądając papiery dłużnika.

– Powiedzmy. Choć chciwość moja jest jak toń czarna, wir mroczny, przyznajmy, że ta nędzna kupka jest górą złota, tylko dlatego, że jestem dziś łaskawy.

– Hura! – Biedny wędkarz uściskał żonę. Nieszczęście bardzo ich zbliżyło.

– A teraz moje drugie życzenie. Czy się stoi, czy się leży, trzy życzonka sie należy, nie? – przerwała im wulgarnie brązowa rybka.

Ludzie zastygli. Ich żyłami popłynęła lodowata krew. Czego zażyczy sobie akwariowy tyran?

– Zaspokoiwszy chciwość, rozpiera mię chuć teraz. Zawsze marzyłem, żeby odbyć stosunek z piranią. Jednak jest to pinda tak żarta, że nie zostałby nawet po mnie brązowy ogonek. Drugie moje życzenie: sprowadźcie mi do figli niecnych piranię, ale z wyciętymi zębami.

Sprzedawca w sklepie akwariowym nieco się zdziwił, słysząc życzenie małżeństwa, ale, jak głosiła herbacianej barwy tabliczka na ścianie, „klient – nasz pan”. Wziął pilniczek, rozdziawił piranię i starannie wypiłował jej ostre kły.

– Ciekawy interes – przyznał, odkładając pilnik na ladę i wrzucając osłupiałą rybę do woreczka z wodą. – Rozerwaliście mnie nieco państwo, bo tak to tylko chomik, a to świnka morska, a to karma dla kanarka. W podzięce za odświeżenie mojej świadomości niespotykanym wydarzeniem, darowuję wam oto drugą piranię gratis.

Biedni ludzie podziękowali hojnemu sklepikarzowi i wrócili do domu, do swego dręczyciela.

– Oto twoje drugie życzenie, brązowa rybko, spełnia się – powiedział Walery i wrzucił do akwarium bezzębne stworzenie.

W szklanej kuli zaczęły się odbywać sceny tak niesmaczne, a woda aż bulgotała i akwarium chwiało się na boki, że dobrzy ludzie odwrócili wzrok. Siedzieli w milczeniu, w międzyczasie wrzucili drugą piranię do słoika i posypali jej karmy. Ta, nasyciwszy apetyt, co rzadko zdarzało się jej w sklepie akwariowym, usnęła. Wreszcie bulgot i plugawe okrzyki brązowej rybki, którymi napędzała swoją chuć, ucichły i Walery wrócił do akwarium.

– No i cóż, drugie życzenie już spełnione. Powiedz od razu rybko życzenie trzecie, i skończmyż z tym koszmarem.

– Ha… trzecie życzenie… no, muszę przyznać, pojeździłem se nieco na tej piranii. Fajnie, nie powiem. Miło jednak być złowionym na wędkę, dobrze mi wujek opowiadał.

Bezzębna pirania kuliła się przy dnie akwarium, zawstydzona tym, co się z nią działo.

– Hehe, nie wie, co dobre – zarechotał brązowy tyran. – No dobrze. Trzecie życzenie. Moi drodzy, macie się zabić.

– Co?!

– Macie popełnić samobójstwo. Poderżnąć sobie żyły.

Zęby Walerego drżały, po policzkach Jolanty ciekły łzy.

– Kiedy? – wyszeptał nieszczęsny.

– A za godzinę. Tylko się zdrzemnę po tym stukanku. Odzyskam siły, o, i wiem! Zabijecie się w momencie, kiedy będę powtarzał co ciekawsze akrobacje z moją piranijką, żeby było okrutniej i plugawiej. Na razie dobranoc. Myślcie o tym, co was niedługo czeka…

Walery spojrzał w czerwone, mokre oczy otyłej żony. Wielka była i słoniowata. A przecież pamiętał jak dziś tę roześmianą dziewczynę, której podrzucał przez okno maliny. Pamiętał, jak szli, ściskając sobie ręce, aby nic na świecie nie mogło ich rozerwać, by wiecznie ze sobą byli. Ona patrzyła na niego i myślała to samo. Jak mogli zagubić swoją miłość? Czemu pozwolili, by zgasła i sczerniała w ich sercach, zamieniła się w gorycz i wyrzuty?

Siedzieli na kanapie bez słowa, objęci. Przytulali się do siebie. Cała nadzieja w tym, że bóstwo, które rządzi tamtym światem, nie jest bezbrzeżnie okrutne i pozwala na to, by dusze tych, którzy się kochają, mogły się spotkać po śmierci. Bo jakie straszne to ostateczne pożegnanie za godzinę, gdzie tam! Już za piętnaście minut.

Próbowali zapamiętać na zawsze kształty, ciepło swoich ciał. To było ostatnie pożegnanie.

Pozostało pięć minut do wyznaczonego przez brązową rybkę czasu egzekucji. Walery podniósł się ciężko i poszedł do łazienki, by wykręcić z maszynki do golenia żyletkę. Kiedy wrócił, żona wpatrywała się w niego z rumieńcami na policzkach.

– Kotek! Bierz szybko siatkę do ręki! – szepnęła.

– Co takiego?

– Podmień piranie! Podmień natychmiast piranie!

Zrozumiał ją w ułamku sekundy, nic dziwnego, bo przecież po tylu latach poznali się tak dobrze, że łączyła ich telepatyczna nić. Jednak opłacił się czas, spędzony przez Jolantę za kasą w sklepie samoobsługowym, nauczyła się tam niezwykłego doprawdy sprytu!

Brązowa rybka ziewnęła i otworzyła oczy dokładnie w tym momencie, kiedy śpiąca pirania ze słoika wylądowała z cichutkim pluskiem w jej akwarium, na miejsce sponiewieranej nieszczęśnicy, która teraz odpoczywała w słoiku na parapecie.

– Faaaajnie – mlasnęła brązowa rybka i beknęła. W górę wody popłynęły bąbelki. – No to co, stawać tu przede mną, dziady, i ciąć sobie nadgarstki, a ja się biorę za moją niewolni….. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!

Woda w akwarium stała się czerwona. Buzowała zupełnie jak przed godziną, tylko teraz poruszała nią nie chuć plugawa, lecz żądza morderstwa. Nie minęła minuta, a na powierzchni czerwonej wody kołysał się lekko obgryziony, brązowy ogonek. Najedzona pirania mrugała przez szybkę do swojej towarzyszki, jakby mówiąc: dokonała się zemsta.

Małżeństwo stało przed akwarium. Trzymali się za ręce i wpatrywali w ogonek, który pozostał po upiornej istocie.

– Już nigdy nie pójdę na ryby – obiecał Walery.

Jolanta ucałowała go gorąco.

Błażej Dzikowski – Legenda o brązowej rybce
QR kod: Błażej Dzikowski – Legenda o brązowej rybce