Insomnia

„Widziałem radość nie mającą domu na ziemi.
Widziałem rozkosz w jej oczach.
Czułem smak opadłego z sił stworzenia.
Czułem niebyt czyśćca.
Znam dotyk jej dłoni na mojej twarzy.
Znam rozrywanie skóry.
Słyszałem słowa skazujące mnie na tułaczkę po tym miejscu.
Słyszałem żądze transgresji.”

I to co widziałem I to co odczułem
Ogląda samotnie księżyc
W miejscu gdzie Bóg zasnął.
Pomaga rozjaśnić myśl swoim blaskiem
W poszukiwaniu drogi do jej świadomości.

Spotkam na drodze manekina
Bez płci, bez twarzy.
Opowiem mu co widziałem, co odczułem.
Ten będzie miał odpowiedź wyrytą na ustach,
Więc utopię go w bezkresnym piasku wspomnień.

I chciałbym powiedzieć ci co widziałem, co odczułem
Lecz gdy kukła pyta: kim jest ,,ona”?
Odpowiadam: zapomniałem


Jak spacerowałem po ludzku, bez ciebie

Znów kołyszę się po tej szarej.
Piłeś coś pewnie.
Nic.
Plączą się nogi od tych języków.
Pnącza.
Łapią za kable, wiec urywam kable.
Jęki biją z miasta więc idę do miasta.

Ktoś pluje na chodnik,
Wychodzą zarysy płyt szarych.
Nie patrzę im w oczy, boję się koloru.
Oczu czy płyt?
Nie wiem, dalej,
Prosta linia, ogromną aortą, arterią
Spływa do miasta więcej głodnych szkła.

Wieża obfitości na horyzoncie.
Z resztą nie jedna.
Szyby odbijające ich żale nie patrzą na mnie.
Ja nie szukam szkła.
Metal tak samo zimny.
Tylko deszcz natrętnie chce rozpuścić w piasek.

Neony chciwymi pnączami opatulają budynki.
Grzmot!
Ech…Coraz gorzej, dalej,
Idiota podnosi głos czy wejdę się napić.
Mądrym się nie ufa, więc wejdę.
Wszyscy tak głodni że gryzą szkło.
Ciecz dodatek.
A oni kochają krew,
Tą co cieknie z przepalonych wódką ust.
Szkło odwzajemnia dziąsłom,
A ci dziwią się za każdym razem.
Koło.

Dają do rąk ciecz, bo szklanki już zeżarli.
Bezsens,
Znieczulenie znieczulenia.
Jednak gardło już nie metal.
Syntetyczny koszmar,
Bo w połowie zaczynam czuć.
Nie, wiesz co?
Hm?
To jest ogień co się tlił od dawna,
A teraz bucha z piersi jak w Verdun.
Widzę na horyzoncie rozpalonym okiem kobiety,
Neony haha!
Zataczam się znów po tej szarej.
Piłeś coś pewnie.
Grzmot!

W pogoni łapie za szyję i wbijam szpony.
Jak człowiek?
Jak człowiek.
Śmieję się i wydzieram.
Dają do rąk piersi i zad.
Chciwie biorę i liżę
Tym szorstkim językiem
Niewyprodukowanym do rozkoszy.
Róż w szklanych rurach jej się podoba
I chce na mnie wejść.
Tak to tutaj nazywają wiesz?
Język klekocze w jej ustach,
Więc pożeram jej usta.
Czuje krew pod zębami,
Więc gryzę dalej zębami.
Rżnij!
Rżnę.

Kiedyś, gdy leciał ołowiany deszcz
Pisali jakoś łagodniej.
Wychodzę z oderżniętym łbem w ręku.
Ostatni wpis 01:33.

Już się nauczyłem jak człowiek.
Daję prztyczek w czoło.
Z tej perspektywy palce jak rogi,
A oni i tak tego nie widzą.
Piją diabła z ranną smołą.

Mniejsza,
Pogoda już huragan,
Pluję na chodnik.
Ech kurwa, wracamy.

Szymon Biedronka – Dwa wiersze
QR kod: Szymon Biedronka – Dwa wiersze