W Damaszku

Warszawa, 25.05.2021

Spotykam kobietę ubraną w jeden palec. Mówi mi:
ruiny, meczet sułtana, zapach pigw i wakacje w Bejrucie.
Włosy uszyte ma z piasku, wypalone na słońcu i chropowate.

Nigdy nie była na pustyni.
Częściej można było ją spotkać przy stoliku
w kawiarni w centrum jak rozmawia o niczym ważnym. Wtedy była
bogata brakiem instynktu przetrwania. Kelner uśmiechał się do niej
kiedy zabierał filiżankę z złowróżbnym fusem na dnie.

Ona nie jest córą Damaszku. Nie ma włosów z jedwabiu. Nie jest
podawaczką rodzynek w haremie sułtana.
Ona jest córą Damaszku. Stoi w kolejce po chleb i raz do roku
trafi na okładkę czasopisma.

Zawsze chciałam być modelką. W kategorii jednopalczastych zostałabym miss a potem już jak zawsze: sesja wśród zgliszczy albo na tle chłopców z karabinami. Krótka rozmowa z zachodnią telewizją. Czego pragniesz? – pokoju na świecie.

Gdy pytam czego jej brakuje, mówi że paznokci, które mogłaby obgryzać kiedy się boi.

Jeden paznokieć to naprawdę niewiele na tyle wojny i głodu.


Ruiny

Warszawa, 2021

prowadzisz mnie do ruin antycznej świątyni gdzie mieszkają chrząszcze
mówiące językiem pradawnych budowniczych. wyrosłe na ich truchłach
są prawowitymi kontynuatorami kultu ognia światła i wiosennego powiewu.

na kamieniu na którym przysiadają miejscowi by wypić tanie wino
zapisana jest tajemnica istnienia. odprysk w skale to słowo. ono
jest na początku.

i jeszcze trawa pokornie oddziela sacrum od profanum. daje
schronienie. w miejscu w którym składano ofiary a dziś
legowisko ma kapłan karaluch kładziesz dłoń na mojej twarzy.

musiała to być świątynia płodności w jakimś odłamie lunarnego kultu
wszak gdy księżyc zawisł na niebie ja znalazłem się w tobie. krople
nasienia oddaliśmy bogom trawie i chrząszczom.

nie było mowy o pokucie ani o ofierze. dlaczego o najpiękniejszych
cywilizacjach nie wiemy nic – zostaje z nich tylko cień w oku chłopca
który jednym słowem zaciągnął nas w krzaki.


Cisza

Warszawa, 24.02.2021

Jestem ciszą. Śpię pod liśćmi
moim przyjacielem jest jeż
i dżdżownica. Nie znamy języków,
jesteśmy dość prostej konstrukcji.
Mamy przyziemne życie i odwiedziny żuka gnojarza
w każdą środę. A jeśli spadnie gwiazda to też będzie
naszą przyjaciółką i też będzie drżeć tak jak my
gdy zaskrzypią igły pod twardą podeszwą poszukiwaczy
złotego runa.


Żeby zrozumieć

Warszawa, 24.08.2021

Bognie

poezję
wcale nie trzeba
dużo czytać i wiedzieć,
że na wschodzie zaczyna się to
co na zachodzie i tak się nie skończy.

Wystarczy przeżyć,

tak jak moja babcia,
która w moździerzu miażdży
ziarnka gwiazd,
drobiny tęsknoty.

Z wielkich nadziei
usypuje mandale.


Sztokholm

Warszawa, 14.02.2022

To co nas łączy: chłód
błękitu nieba.

Dzieli nas morze
rozlanych słów
co nie wsiąkają
w kartkę papieru
skazaną na biel.

To miała być chwila. Zły człowiek
rozwiesił tykające zegary.

Wskazówki rozrywają powieki kończąc czas snu
kiedy wszystko mieściło się w dłoni
i ogrzewało niepewność godzin.

Kolejny dzień rękami słońca podaje do ust milczenie.
To złoto przetapiam na pierścień obietnicy.

Okruchami wspomnień
z dwóch brzegów tęsknoty
dokarmiamy zmarznięte łabędzie.

Gdy odlecą poznamy je po złotych obrączkach.


Kolęda zimowa

Warszawa, 06.01.2022

Narodzony po drugiej stronie rzeki, gdzie język
miesza się z piaskiem; co pod kamieniem
chowasz gałązki dzieciństwa. Zabierz
wesz szczęścia. Niech prowadzi cię
gwiazda.

Idź w stronę światła szlakiem bagiennych
płomyków zwodniczych przyjaciół;
gdzie ucho igielne jest drutem a słowo twoje
wyrwą w powietrzu. Tak pięknie nie słychać
kroków w szeleście listowia.

Kiedy czarna ponura odpala czas od zapałki
on ciemnieje. Na podeszwie stóp masz mapę
całej wędrówki. Wiesz: nie ma powrotu do Jeruzalem.

Te świece w lecie – ona się niecierpliwi i drżą
jej ręce. Ty narodzony w drodze do życia
o krok do celu: przeklnij króla, cesarza, faraona,
małego człowieczka.

Drzewo zetną na krzyż. Całunem czarna folia.
I spytają w gazetach: dlaczego nas nie zbawił?

Piasek z twoich butów rozsypią na cztery strony świata.


Atlas kwiatów

Warszawa, 04.01.2022

Nie zdążysz strącić popiołu z powiek
nim nazwiesz to miejsce domem. Choć ciągle
szeleści liść języka dalekim powietrzem
to tu zapuścisz korzenie.

Wierzyłeś że jesteś niedoczekajką pospolitą
zbędnisiem stepowym zwykłym chwastem
prosicielkiem natrętnikiem zwyczajnym
czymś kolczastym i trującym

opisanym w zbyt wielu formularzach
od mowy ojczystej od biedy od głodu
od tamtegowszystkiego dzieli cię więcej niż
imię nazwisko powód wyjazdu.

Jeszcze
się sączy popiół z twych oczu.

to tu wypuścisz kwiaty.

Kamil Hyszka – Siedem wierszy
QR kod: Kamil Hyszka – Siedem wierszy