Permanentny kryzys
chciałbym móc powiedzieć że odkąd pamiętam
słuchałem i słucham brylewskiego z zachwytem
i głębokim zrozumieniem
ale
jest rok osiemdziesiąty pierwszy
stoję na szkolnym korytarzu między damskiem
kiblem a gabinetem chemicznym słucham ze spuszczoną głową że
jestem chłopcem złym i głupim
nie słyszałem dzwonka na lekcję
nie zauważyłem pani profesor kulczyk
dla której od tej chwili już na zawsze zostanę
chłopcem złym i głupim
no owszem
przypadkiem olałem dzwonek
bo razem z kumplem pierwszy raz łykaliśmy kryzys
z kasetowego magnetofonu kapral brylewski śpiewał
że nie ma żadnej ambicji i dlatego nie przegra
nie bardzo mnie to ruszało
nawet trochę mu współczułem że
taki sfrustrowany zmarnowany wkurwiony
a ja byłem wówczas cholernie ambitny miałem
zajebiste plany na przyszłość
słuchałem zeppelinów
purpli dla kontrastu delikatnej gitary knopflera
jednak
krótko potem zacząłem
pić palić chuliganić słuchać reggae
kopcić zioło przeklinać
okazało się że
jestem chłopcem złym i głupim
który lubi punk i metal
nie sądzę by to była wina brylewskiego
niemniej jednak gdybym go wtedy nie słuchał
pewnie nie dałbym sobie wmówić
że jestem zły i głupi
(Po) ranne myśli
błądzę po facebook’u. przypadkiem
trafiam na zdjęcie kamienicy starej szarej.
bismarck straße. anno domini
tysiąc dziewięćset dziesięć. pięć
minut ode mnie. teraz
tamtędy przechodzę
ulicą kościuszki. z otwartego okna kobieta
w białej bluzce spogląda w obiektyw.
nie ma nikogo
kto może powiedzieć
kim była jak miała na imię czym się zajmowała kochała kogoś ktoś ją
kochał. gdzie i czy jeszcze istnieje jej grób.
/cmentarz jest parkiem o krok stąd na prawo
poza kadrem. przy graudenzer straße. pięćdziesiąt
lat temu walały się tam w trawie kości. kumple brali je w ręce. gnaty hitlera
mówili. pamiętam często o tym śniłem. bałem się/
czy wtedy
w oknie pomyślała że dokładnie sto jedenaście lat
/trzy jedynki znak anielskiej mocy mówią numerolodzy/ później ktoś /ja/
będzie /będę/ się zastanawiał
kim była jak miała na imię czym się zajmowała kochała kogoś ktoś ją
kochał gdzie i czy jeszcze istnieje jej grób.
czy się spełniła.
II
staję w oknie. czekam na fotografa.
na kobietę w białej bluzce.
Nic takiego
jeżeli zorientujesz się że
umarłeś nie panikuj w końcu
to nic takiego bywa że się
zdarza zdarza się że bywa
przypadek nieuwaga to tak
jakbyś upuścił szklankę w połowie
pustą a w połowie pustą
co najwyżej zdziwić cię może brak odbicia w lustrze
nic więcej
może wreszcie sprawdzisz co jest w przestrzeni
pomiędzy klawesynem a orkiestrą
tam gdzie szukałeś nie znajdowałeś
albo znajdywałeś znalezione
nic więcej
Lamentacja
obudził mnie deszcz na zegarku
piąta trzydzieści wilgotny mrok wlewał się przez okno
była wiosna był kwiecień świat świergotał ptasimi dziobami
obudził mnie deszcz jeszcze w łóżku
wyobraziłem sobie ten wiosenny świt szary
zapłakany zbudowany z nijakiej nijakości i zacząłem płakać
bo
zazdrościłem wszystkiemu zazdrościłem każdej
martwej rzeczy i każdej żywej rzeczy tego że zwyczajnie
jest martwa albo jest żywa każda z nich przynależy do innego
świata a
ja
do przynajmniej dwóch i nie widzę między nimi
specjalnej różnicy czasem zaś nie widzę w ogóle niczego
co powinno być pociechą ulgą wielką gdyż nie warto widzieć
czegokolwiek
jednak nie jestem w żaden sposób pocieszony
obudził mnie deszcz i poczucie nadciągającego zła
patrzyłem w okno i bałem się bardzo bałem że to będzie
zwyczajnie zwykłe zło
nic się nie zmieni
nic się nie stanie
Jester Day/Yesterday/Canicula
Now far from home this body’s shaking
With fantasies I fed to blind me
The open door is now behind me
One day I woke and it was missing
Samsara, Rupert Hine
I
niedzielne popołudnie drży lipcowozłotym upałem. zdyszany sunę
senną uliczką. musiałem wyjść na spacer z psem. trącał
mnie wilgotnym nosem piszczał.
/oczywiście nie ma psa
którego nie ma ale przecież jest.
jego uparta nieobecna obecność to mocny dowód na to że było
wczoraj. a wczoraj jest dowodem na majaczące niewyraźnie przedwczoraj.
–
istnieją tylko
dlatego że jest pies którego nie ma./
II
muszę odpocząć.
w cafe pozytywka siedzę na krześle
stojącym w miejscu
domu z werandą maciejkami floksami w ogrodzie. w miejscu
podwórka po którym biegał
pies. szczekał na obcych.
a i teraz szczeka bo nie wie że go nie ma. mój pies który jest w podobnej
sytuacji leży pod stolikiem.warczy strzyże uszami. czuje że
wszedł nieproszony na cudzy
teren. – spokojnie mówię do niego i głaszczę
po nieistniejącej głowie.
ulica przy której jest kawiarnia
to kniprode strasse.
w tym teraz które wydaje się teraz obowiązywać
nazywa się kochanowskiego. obydwaj patroni wiszą w powietrzu nad
moim stolikiem mierzą się
ponurym wzrokiem. najwyraźniej nie czują się tu najlepiej.
III
zamawiam mrożoną
kawę. kelnerka uśmiecha się do
mnie. myślę że ona
myśli – ach. ten facet z psem
którego nie ma musiał być przystojnym młodzieńcem. i zamyśla
się. kelnerka jest młoda i ładna. – kiedyś zakochałbym się w niej myślę.
i zamyślam
się. – cierpisz na monofobię mówi
pies którego nie ma. jest wyraźnie rozbawiony.
dopiero co przybiegł z ogrodu w którym brykał z nieistniejącym psem
który szczekał.
– wracamy do niedomu mówię do niego. – nie martw się odpowiada.
– jakoś to nie
będzie. przecież zawsze jakoś nie jest.
IV
idziemy. pachnie pachnący groszek. zaczyna się koniec
dnia.