Bezpieczeństwo dla wszystkich

sprawiedliwość i wolność odroczona
prymitywny inteligent
dumny posiadacz karty kredytowej
pożyczki na lepsze życie
w walucie o której wcześniej nie słyszałem
mamiony lukrowanym dobrobytem
obietnicą świetlanej przyszłości
i życia wiecznego
warczę tylko nieśmiało z podkulonym ogonem
czekając na łaskę pańską
głodowy zasiłek

bezpieczeństwo dla wszystkich
zniewolony przyjmę każdą pracę
idę spokojnie w kierat

między społeczeństwem
a szwalnią szmacianych maseczek
nie ma żadnej różnicy
wszystko można zautomatyzować

jestem spójną maszyną
posłusznym narzędziem
w rękach polityków
wynajętych gangsterów
można mnie chwycić i obrócić
stosując algorytmy
drukując papierowe pieniądze
protest nic nie znaczy
ja jestem oswojone bydlę
choć z natury drapieżne
karmione od lat frazesami
straszone bite i poniżane
trzymane w poczuciu narastającej winy
idę w szeregu z patriotycznym okrzykiem
że bóg że honor że ojczyzna

bezpieczeństwo dla wszystkich
nie trzeba mnie zakuwać w dyby
idę pokornie w kierat


W poszukiwaniu utraconych znaczeń

tego lata
z powodu braku funduszy
Skurzybut urlop spędza
po drugiej stronie ulicy

obserwuje z zaciekawieniem
i pobłażaniem
gromadki dzieciaków demonstrujących
swoją seksualność

w myślach zadaje sobie pytanie
o znaczenie symboli
na tej ulicy

przedwojenna kamienica
która dziwnym trafem nie spłonęła
w czterdziestym czwartym
kiedy Niemcy palili całe miasto
chociaż w jej piwnicach
ukryci byli Żydzi

w oknie na pierwszym piętrze
kiedyś biała
teraz zwiędła papierosowym dymem
firanka faluje
i wstążki żółte i niebieskie
i białe i czerwone
i różnokolorowe sztuczne plastikowe kwiaty
i zdjęcie papieża Polaka
a w upstrzonej przez muchy
tombakowej ramie
jarmarczna kopia czarnej madonny

za firanką mężczyzna o czerwonej twarzy
w szarym podkoszulku na ramiączkach
onanizuje się
patrząc bezczelnie
z wysokości pierwszego piętra
na tańczące dziewczyny o kolorowych włosach
w kusych szortach
koszulkach nieporadnie skrywających
dziewczęce jeszcze piersi
patrząc obleśnie
na zgrabnych zwinnych chłopców
trzymających w rękach niby-tęczowe
sześciokolorowe flagi
z których nie wiedzieć czemu
wymazano kolor indygo

mężczyzna w podkoszulku
wspiera łokcie o parapet okna
wymoszczony poduszką haftowaną w czerwone maki
i krzyczy
pedały pedały
kurwy i pedały

Skurzybut zaciekawiony
w poszukiwaniu ukrytych symboli i znaczeń
wchodzi przez bramę na podwórko
tej cudownie ocalałej kamienicy
po tamtej stronie ulicy
tam stoi tak jak zawsze stała
święta kapliczka
w której postać zafrasowana płacze


Autoportret

ja polski
katolik patriota
kolaborant z dziada pradziada
błazen w czapce
z trybunalskiej gazety na głowie
szyderca odznaczony
jako symptom i funkcja
polityki kulturalnej
narodowiec spuchnięty strachem
przed wszystkim co obce
patrzę w lustro
a ręce złożone do przekleństw

ty też patrzysz w lustro?


Któregoś dnia wiosny

na wzgórzach siedzą starcy
pilnowani przez właścicieli
wszystkich porcji lodów na całym świecie

rozdają dyskretnie ciasteczka
a my wyciągamy rączki po nagrodę
spragnieni słodyczy
i głaskania po głowie

jedynie śmierć
pozostaje nieprzekupna
i zmienia rozkład dnia

w piątek wieczorem
zamiast różowego wina z truskawkami
będą lody karmelowe polane gorzką czekoladą


Air Force One czeka, panie prezydencie

(Joe Biden pada trzykrotnie)

ja starzec
wspinam się
przygnębiony lękiem świata
klękam niespodziewanie trzykrotnie

chwytam się łapczywie populistycznych rad
niemal już wszyscy
powoli ale skutecznie
uzależnili się od pandemicznej
przepowiedni katastrofy
a obraz przyszłego świata
składa się w puzzle jednobarwne
tak trudne do ułożenia

tymczasem na schodach
do air force one
i’m just an ordinary Joe
jestem zwyczajnym facetem
i potykam się trzy razy
jakby jutra nie miało być

wspinam się po stopniach
które prowadzą
do Nikąd
do Nibylandii
krainy radości
jestem wiecznym chłopcem
i buduję swój świat
przesuwając samochodziki domki i ludziki
czołgi samoloty bombardowania i holokaust
tyle że holokaust nie odnosi się tym razem
do Żydów
narodu wybranego
a obejmuje nas wszystkich
choć nie wszyscy chcą to zrozumieć

ja zwyczajny facet który urodził się
w czterdziestym drugim
w Scranton w Pensylwanii
gdzie dużo pada
a średnia temperatura w listopadzie
nie przekracza cztery i pół stopnia Celsjusza na plus
dzisiaj potykam się nawet o własne sny
w czterdziestej szóstej prezydenturze
Boże błogosław Amerykę i chroń przeklęty świat


Między nami niech zostanie
resztka świata, który znamy

a ja nie chcę targować się
o jedną noc
kiedy koniec świata tak bliski

a ty dobrze wiedziałeś o co mi chodzi
kiedy mówiłem
że cywilizacja
zakładając sobie na głowę
worek z folii poliuretanowej
z tego pieprzonego plastiku
jest w akcie rytualnego samobójstwa
i powoli traci oddech

a teraz
dowiaduję się że
robi sobie jeszcze zastrzyk domięśniowy
z kwasu nukleinowego
(dla pewności dwukrotnie
w odstępie trzytygodniowym)

a ja mówiłem ci przecież że
to sprawka tych zarozumiałych analityków
którzy odkryli algorytm nieśmiertelności
i zaczęli głosić że
można ją osiągnąć klikając nieskończoną
ilość razy na szary klawisz
kolorowej reklamy lepszego jutra
umieszczony w prawym dolnym rogu każdego ekranu

i spodziewam się że teraz
spróbujesz zamknąć mi usta
kneblując forsą drukowaną na tanim papierze
albo że
zakleisz mi mordę taśmą
klejącą się od kłamstw
na koniec używając jeszcze
wyświechtanych frazesów
o niebiańskiej Arkadii

dobrze wiem że
po tym wszystkim
zapakujesz mnie do pudełka
z falistej tektury
i wyślesz w kosmos

ty wiesz o co mi chodzi
nie dotykaj mnie
nie dotykaj tymi brudnymi sloganami
fałszywy filantropie

nie kłam że
to dla dobra ogółu
a w szczególności
tych poczciwych ludzi
którzy każdego dnia
wciskają stopy w poranne pantofle
idą do łazienki żeby się wysikać
wypróżnić i wyszorować zęby

i tak całe życie
co rano
aż do usranej śmierci
w tej albo w odwrotnej kolejności

tak
ja dobrze wiem że
nie jestem bez winy
spolegliwy i pilny
przyczyniłem się do rozwoju
techniki globalnej manipulacji
i do likwidacji pobożnych marzeń

a ty tak dobrze wiesz że
teraz to i święty boże nie pomoże

Wiersze z książki Budząc się na brzegu rzeki Gade (2021)

Wiesław Fałkowski – Sześć wierszy
QR kod: Wiesław Fałkowski – Sześć wierszy