czas
mieszczka albo-matka
z nożem u szyi
u słów się widzimy
wstają gronostaje
przyziemna nieboszczka
z szalem
z szafirem na udzie
zimna suko
nie lada już leży
zamiast posprzątać
a co mi
ładnie w koronkach
jeszcze lepiej w lustrze
już, już
nie rób sobie jaj
nie zaparzy cię
nie przyjmie w napięte
cycki
tak mówię i przekonuję
cycki
nie dodadzą tobie deseru
(przechodzi ulicą liżemy
oboje
ty bo musisz ja
bo też)
jest lepiej popołudnie niemal
nic
chłodno
chciałoby się napisać
świta
mamo!
że ci tu schodzę
z kwiatka z bieska
ze źle rozumianej
morfologii
zielone lupy
odwarstwiają ideał
widzisz mnie przez
język stwory
bywają
w naznaczonych punktach
wybitne
albobez
nie mówcie o nas dziwki
w ogóle są takie
nie umiemy ogarniać
jesteśmy tylko przywiązane
do waszych loków do
waszych skąpych uśmiechów
nasze żaby rozmawiają
w kilku narzeczach
gadają bez przerwy o seksie
z kim i o kim tak pusto
biedy bieg
zamierzchło strach spada
zielony lew przeciąga
pałę
patrz patrz mówi
oczy przewracam na ruszcie
długie osmalone ulice
idą we trójkę nieźle się
trzęsą
natrząsają nad każdą kratką
z której wóda wypływa
zamiast wpływać
jeże
może dobrze
że odeszła jak jej
współczuć jak
brać ten worek
który mami i gada
o łuskowatej powierzchni
żyje się może
i je się noże