Z jej obrazów można było dowiedzieć się, co u niej słychać, w jakim jest nastroju albo z kim się spotyka. Od kiedy na studiach wyklarował jej się styl i znalazła ulubione środki wyrazu, na płótno zaczęła przenosić tylko własne życie. Nie wychodziła poza osobiste doświadczenie. Utrwalała samą siebie w różnych sytuacjach, rejestrowała emocje i reakcje na otaczającą ją rzeczywistość. Czasami wrzucała na Facebooka i Instagram zdjęcia świeżych prac. Pokazywała je znajomym, którzy, kiedy do niej przychodzili, zgadywali, co jej się ostatnio przytrafiło.

Niedawno w Arsenale odbył się wernisaż jej wystawy „Tylko albo A.Ż.”, na której postanowiła podzielić się chwilami zbieranymi przez ponad dwa lata. Nic nie było zbyt błahe, zbyt podniosłe czy zbyt prywatne, żeby nie mogło stać się sztuką. Odwiedziny u rodziców, samotny spacer bez celu, przypadkowe spotkanie koleżanki z liceum, z którą nie ma o czym gadać, podróż pustym autobusem, bezsenna noc spędzona na oglądaniu Netflixa, bardzo nieudana próba podrywu przez jakiegoś nachalnego gościa na Wrocławskiej, masturbacja, randki z internetu. Randka nad Wartą, randka na lodowisku, randka w wegetariańskiej restauracji, randka w parku na trawie, randka na plaży na wakacjach. Ciekawość, dobra energia, uniesienia, zachwyty. Niedopasowania, rozczarowania, zdrady, rozstania. Mężczyźni, faceci, chłopacy.

Wielu znalazło się na obrazach. Nigdy się o tym nie dowiedzieli. Uwieczniała co ciekawsze, co bardziej znamienne sytuacje w czasie trwania tych krótszych lub dłuższych znajomości, a oni nie byli tego świadomi. Z prostego powodu: żaden nie zainteresował się jej artystycznym światem. Myśleli, że malarstwo to jakaś jej zachcianka, fanaberia, coś, czym zajmuje się dla zabicia wolnego czasu. Nie zdawali sobie sprawy, jak ważna jest dla niej sztuka. Tłumaczyła im, jak można w Polsce sprzedać obraz, i próbowała walczyć ze stereotypem artystki jako dziewczyny szalonej, szukającej przygód, zawsze z dobrym gustem. Niektórzy co najwyżej obserwowali ją na Instagramie, ale i tak, kiedy przeglądali posty i natrafiali na tytułowane od swoich słów obrazy – słów, których zresztą nie pamiętali – nie domyślali się, że to oni na nich są.

Amelia facetów miała już serdecznie dość. Dobiegała do trzydziestki i postanowiła w końcu zerwać z randkami. No dobrze, zrobić sobie od nich przerwę. Na pewno chciała być teraz sama. Tinder, Badoo i zaadoptujfaceta.pl napsuły jej już wystarczająco dużo krwi. Kojarzyły się z rozgoryczeniem i tylko utwierdziły w przekonaniu, że po pierwsze portale randkowe są dla tych, którzy szukają cielesnych przygód, potrzebują naćpać się spotkaniem jak poprawiającymi nastrój prochami i lubią popisywać się kasą, dla buców i manipulantów, dla zniecierpliwionych, niedowartościowanych i niezdecydowanych – czyli nie dla niej. Była jednak na tyle naiwna w poszukiwaniu prawdziwej miłości w internecie, że musiała trafiać na samych takich facetów, zanim przejrzała na oczy. A po drugie: że uzależniają – co na szczęście nie wymknęło jej się całkowicie spod kontroli.

Więc kiedy zdecydowała, że będzie teraz sama, pojawił się Wiktor. Wiktor wydał się jej – stety niestety – pierwszym od wielu lat fajnym i w jej mniemaniu normalnym facetem, którego poznała poza aplikacją randkową. Trzy miesiące wcześniej rozstał się z Dziewczyną Swojego Życia. To znaczy to ona zakończyła związek, bo on przestał być Mężczyzną Jej Życia. To ona podjęła decyzję i to ona musiała zerwać. Nawet nie łudziła się, że Wiktor zdobędzie się na ten krok.

Chociaż dobrze wiedział, że już od dłuższego czasu było między nimi kulawo i sztucznie, naiwnie wierzył w nich do samego końca, próbując jakoś ratować tę relację. Ale nagłe zrywy spontaniczności, kiedy wyraźnie sygnalizowała mu nudę i zarzucała rutynę, i doraźne działania na zasadzie akcja-reakcja, na przykład smutek-pocieszenie czy problem-rada – często zresztą nieudane, bo Wiktor był kiepskim pocieszycielem i doradcą – przynosiły, jeżeli w ogóle, efekt jedynie krótkotrwały. Dziewczyna Jego Życia tłumaczyła mu, że związek to nie matematyka, nie bilansowanie zysków i strat, o czym on doskonale wiedział, ale nie potrafił odpuścić, bo bał się, że ją straci. Była na niego coraz bardziej cięta, coraz bardziej irytowały ją jego roztrzepanie i objawiająca się w niepożądanych chwilach chłopięcość. Miała dość jego sporadycznych, ale znaczących faux pas, które wobec niej popełniał i które wynikały z braku pomyślunku, i miała dość tłumaczenia mu tych wpadek. Czuła się coraz mniej rozumiana, jakby od pewnego czasu nie nadawali na tych samach falach. Potrzebowała ognia, ale już nawet nie w łóżku (lepiej nie poruszajmy tego tematu), tylko takiego codziennego ognia męskości – zdecydowania, asertywności, bystrości umysłu, empatii.

Cielesność Wiktora była z kolei tym, co pogłębiało jej problemy z akceptacją własnego ciała. W duchu uważał się za łysiejącego, jajogłowego chudzielca, chociaż wolał być określany jako szczupły, nie chudy. Ona zaś odwrotnie – zawsze chciała być tą chudą, nie szczupłą. Wiktor postrzegał ciało Dziewczyny Swojego Życia tak, jak postrzegał własne. Nic dziwnego, że pod koniec ich ponad trzyletniego związku ważyła o prawie dziesięć kilogramów mniej niż na początku. Kiedy zapytała go, czy myśli, że jej BMI jest prawidłowe, odpowiedział, że na oko jest w dolnej granicy normy. Sam miał niedowagę.

Wiktor sobie przypisywał większą winę za rozpad związku. Cały czas nosił w sobie te wszystkie grzechy i błędy, które popełnił wobec byłej. Tak myślał o czymś, na co nie miał wpływu. Tak myślał o sobie samym – jako o wadliwym ludzkim egzemplarzu, którego nie da się zwrócić i który można jedynie bez końca naprawiać. Uważał, że ma więcej wad niż zalet. Dziewczyna Jego Życia nie była oczywiście doskonała, broń Boże. Niewykluczone, że była równie niedoskonała, co on, ale nie rozwijajmy tego wątku. Wiktor powiedział Amelii tylko o fakcie rozstania i że po prostu ostatecznie się nie dobrali. Resztę zachował dla siebie.

Poznali się na domówce u Oli, wspólnej znajomej. Przedstawiła ich sobie w salonie. Amelia znała się z Olą od paru lat, Wiktor – dopiero od niedawna. Nic o sobie jeszcze nie słyszeli. Wiktor dotychczas nie znał żadnej dziewczyny o imieniu Amelia. Kojarzyło mu się dobrze, bo właściwie tylko z filmem, który mu się podobał. Stojąca przed nim krótkowłosa brunetka o ciemnych oczach wydała mu się nawet podobna do tytułowej bohaterki.

– Rodzice chcieli, żeby ich jedyna córka nosiła jakieś rzadkie imię – powiedziała Amelia, kiedy usiedli na kanapie. – Ale teraz jest chyba na nie moda. Ostatnio parę razy słyszałam na ulicy, jak ktoś zwraca się tak do dziewczynki. Tak czy siak lubię swoje imię. Jest starogermańskie i oznacza mniej więcej tyle, co dzielny, pracowity, zaradny – uśmiechnęła się.

Nie tylko lubiła je, ale też silnie się z nim identyfikowała. Z imieniem i nazwiskiem. Nigdy by ich nie zmieniła. Był to ważny element jej tożsamości, której fundamentów nie chciałaby naruszać. Po ewentualnym ślubie nie przyjęłaby nazwiska męża ani nie nosiłaby dwuczłonowego. Choćby miała wyjść za jakiegoś Czartoryskiego albo innego Raczyńskiego.

A poza tym była już rozpoznawalna w środowisku poznańskich malarek i malarzy. Jej obrazy kojarzono z nazwiskiem, które nosiła od urodzenia i na które pracowała, odkąd zaczęła tworzyć.

Sygnaturę – pełne imię i nazwisko – umieszczała klasycznie, w rogu płótna, malując ją dobrze kontrastującą z tłem farbą, żeby było jasne, że to istotna część całości. Ukończonej i zaakceptowanej całości.

Jej imię zaczynało się od pierwszej, a nazwisko od ostatniej litery alfabetu. Inicjały malowała większe i nieco pogrubiała, tak że patrząc z pewnej odległości, widziało się wyeksponowane A i Ż. To była taka jej gra. Lubiła myśleć, że to słówko uwydatnienia, które w ten sposób powstaje, jakoś koresponduje z jej twórczością. Że to, co obserwator widzi na obrazie, sprzeczne jest z zaakcentowanymi literami. To tylko fragment życia. Albo AŻ fragment życia. Fragment jej życia. Tak lubiła myśleć, dlatego tak też zatytułowała swoją wystawę. A i Ż. Alfa i omega, śmiała się w duchu.

– I co, jesteś dzielna, pracowita i zaradna? – zapytał Wiktor.

– Ba, no jasne! A ty pewnie ciągle w czymś zwyciężasz.

– Oczywiście. Moje życie to pasmo samych zwycięstw i sukcesów – zaśmiał się i spuścił wzrok na swoją szklankę z drinkiem, żeby rozmieszać zalegający w niej lód. – Moim rodzicom Wiktor po prostu się podobał. Wybrali i już. Specjalnie się nad tym nie zastanawiali. Swoją drogą, też jestem jedynakiem.

Stuknęli się szkłem i wypili za zdrowie jedynaczek i jedynaków. Kiedy Amelia powiedziała Wiktorowi, że jest malarką, nie sądziła, że tak go to zafascynuje. Widziała, że był szczerze zainteresowany. Faceci, z którymi się przez ostatnie lata spotykała, tylko udawali, że ich to ciekawi.

– Maluję sceny rodzajowe z własnego życia, tak bym to nazwała. Zresztą, pokażę ci.

Wyciągnęła telefon i za chwilę Wiktor oglądał zdjęcia wybranych obrazów. Kurczę, Amelia, nic się nie zmieniłaś – spotkanie starego znajomego na mieście, Proszę się nie bać, tym razem nie będzie bolało – wizyta u dentysty, Chcesz jakiś przelew? – odwiedziny u rodziców.

Tytuł nanosiła z przodu obrazu, na wybrany element przedstawionej rzeczywistości, na przykład na uliczny chodnik, ścianę w gabinecie czy dywan w pokoju. Gdzie indziej było to niebo nad budynkami albo trawnik w parku.

Potem opowiadała Wiktorowi o swojej najnowszej wystawie w Arsenale i o tym, jak funkcjonuje branża malarstwa artystycznego w Polsce. Ale też o pracy na uczelni, gdzie po zrobieniu dyplomu zatrudniła się jako asystent w pracowni swojego profesora. Że to jest jej głównym źródłem zarobku. Wiktor wypytywał o wszystko. Podniecało go to, że poznał artystkę z prawdziwego zdarzenia, taką, która się wybiła, której prace są wystawiane, doceniane i udaje jej się na nich zarobić.

Dziewczyna Jego Życia też była artystką – aktorką, do tego literatką. Nie kończyła wprawdzie żadnej szkoły teatralnej czy żadnego studium aktorskiego, ale była dobra, miała talent i warsztat, rozwinęła się na wyjazdach i w amatorskim teatrze w swojej rodzinnej miejscowości. Grała w profesjonalnym spektaklu Teatru Polskiego w Poznaniu, spektaklu, który zdobywał nagrody, z którym wyjeżdżała na festiwale za granicę, a do którego dostała się tuż przed rozpoczęciem studiów na poznańskiej polonistyce. Aktualnie robiła doktorat. Niedawno opublikowała swój pierwszy esej w „Twórczości”.

Kiedy byli razem, Wiktor był dumny, że ma taką dziewczynę. Wspierał ją, kibicował jej, nawet uczestniczył trochę w jej teatralnym życiu. Potrzebował takiej artystycznej duszy u boku, bo potrzebował wypełnić w sobie jakąś lukę. Podziwiał Dziewczynę Swojego Życia, a ona potrzebowała być podziwiana, szczególnie przez swojego chłopaka.

Wracając z imprezy nocnym autobusem do domu – do wynajmowanego pokoju na Łazarzu – Wiktor googlał Amelię. W Grafice wyskoczyło mu mnóstwo obrazów, były też te, które mu pokazała. Czytał o niej na stronach uczelni, galerii, domów aukcyjnych, portali o sztuce. Trafił na wywiad, którego udzieliła poznańskiej „Wyborczej” przy okazji najnowszej wystawy. Na e-korepetycje.net dowiedział się, ile bierze za godzinę lekcji malarstwa lub rysunku. Kiedy wszedł do mieszkania, zamknął się w pokoju na klucz i sprawdzał dalej. Znalazł ją na Instagramie, a na Facebooku obejrzał w końcu jej zdjęcia. W sukience, w rajstopach, zbliżenia na twarz.

Potem rozebrał się do naga, usiadł przed laptopem, wszedł na RedTube’a i w wyszukiwarce wpisał short-haired brunette. Zaczął drżeć, czuł, jak przyspiesza mu serce, jak rośnie i tętni penis. Obejrzał dwa filmiki, tylko się pieszcząc. W końcu trafił na materiał z najbardziej podobną i przygotował chusteczki.

Z fotela wstał sflaczały. Poczekał, aż mu opadnie, założył szlafrok i poszedł pod prysznic. Kiedy wrócił, usiadł jeszcze na chwilę przed komputerem. Wyłączył przeglądarkę i ukazał mu się pulpit z nieotwieranym od dwóch tygodni plikiem „opowiadanie” na środku. Sennym wzrokiem spojrzał na leżące w narożniku biurka dwie książki: Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika Stephena Kinga i O pisaniu. Na chłodno Remigiusza Mroza.

Kiedy Amelia wróciła do swojej kawalerki na poddaszu w kamienicy na Jeżycach, przygotowała paletę z farbami olejnymi i umieściła czyste płótno na sztaludze. Przystawiła sobie stojącą lampę do czytania, której ramię skierowała na środek podobrazia, i zgasiła inne światła.

Malowała siebie siedzącą na kanapie w salonie obok niemal łysego, szczupłego mężczyzny. Oboje trzymający szklanki. Tuż przed nimi, na dywanie, mały stolik. Po prawej fragment kuchni z niewyraźnymi sylwetkami ludzi. Po lewej, w narożniku salonu, palma w donicy. Przed rośliną uchylone drzwi od balkonu.

Na ciemnej ścianie nad kanapą jasną farbą namalowała tytuł: Swoją drogą, też jestem jedynakiem. Sygnaturę umieściła w dolnym prawym rogu, na kuchennej podłodze, pod nogami ludzi. Świtało, kiedy skończyła.

* * *

Wiktor denerwował się przed drugą randką z Amelią, bo czuł, że tym razem zaprosi go do siebie.

Za pierwszym razem, kilka dni po domówce u Oli, w czasie których intensywnie ze sobą pisali, spotkali się na przedpołudniową kawę w kawiarni w centrum miasta. Miejsce wybrał Wiktor i był to jeden z tych modnych dzisiaj, minimalistycznych lokali z dużymi oknami, białymi ścianami, drewnianymi stolikami, wygodnymi fotelami, krótkim menu i miłą obsługą. Była to swego czasu ulubiona kawiarnia Wiktora i Dziewczyny Jego Życia.

Potem poszli na spacer w stronę Starego Rynku. Kiedy przechodzili obok Arsenału, na którego oknach wisiały plakaty reklamujące wystawę Amelii, malarka wyprzedziła propozycję Wiktora i zaprosiła go na małe oprowadzenie.

Obrazy były nie większe niż pięćdziesiąt na sześćdziesiąt centymetrów. Mówiły same za siebie, ale o niektórych autorka co nieco opowiadała. Na Wiktorze zrobiła wrażenie ich liczba – sto dwadzieścia, i to tylko na tej wystawie. Był zdumiony, ale i trochę zakłopotany tym, jak bardzo potrafiła się na nich odkryć, na przykład wtedy, kiedy oglądali scenę masturbacji. Kiedy szli przy ścianie z pracami, na których na każdej był jakiś mężczyzna, Amelia wyznała, nie bez wstydu, że przez długi czas spotykała się z facetami z portali randkowych. Powiedziała, że to był stracony czas i że żaden z nich nie wniósł nic w jej życie. Przynajmniej teraz, śmiała się, był z nich jakiś pożytek.

Wiktor gratulował Amelii, mówił, że wystawa bardzo mu się podoba i że ma chwytliwy tytuł. W duchu czuł się mały – tak bardzo podziwiał ją za to artystyczne osiągnięcie. Kim ja przy niej jestem, myślał.

Kiedy wyszli, Wiktora nie opuszczało poczucie niższości. Świadomość, że obcuje z zawodową, do tego bardzo płodną artystką, która właśnie oprowadziła go po swojej wystawie, stawiała go na niższym szczeblu w jego osobistej klasyfikacji ludzi mniej i bardziej wartościowych, którą uroił sobie w czasie związku z Dziewczyną Swojego Życia. Starał się, w czym miał już wprawę, nie uzewnętrzniać swoich prawdziwych uczuć. Wyznał Amelii, że pisze, to znaczy dopiero zaczął, ale jak coś napisze, to jeżeli nie będzie miała nic przeciwko, chętnie pokaże.

Odprowadził ją na siedemnastkę i na pożegnanie pocałowali się w policzek. Kiedy tramwaj odjechał, natychmiast do niej napisał i podziękował za przemiłe spotkanie. Odpisała, że również dziękuje i ma nadzieję, że niedługo znów się zobaczą.

Teraz, tydzień po pierwszej randce, Wiktor szykował się na drugą, tym razem wieczorną. Zaproponował Amelii pewną podobno znakomicie przyjętą sztukę w Teatrze Polskim i ucieszył się, kiedy powiedziała, że na niej nie była.

Wiktor wyszedł przed chwilą spod prysznica i miał jeszcze pół godziny do wyjścia. Na łóżku leżały wyprasowane spodnie, koszula i marynarka. Siedział w samej bieliźnie przed komputerem i próbował się zrelaksować, oglądając jakieś durne filmiki z gadającymi psami i kotami na Facebook Watch.

Na jednym z nich pokazała się krótkowłosa brunetka, właścicielka nadpobudliwego golden retrievera. Dziewczyna miała bluzkę na ramiączkach z głębokim dekoltem i próbowała w ramach zabawy łapać psa, który ciągle jej uciekał. Podskakiwały jej piersi, kiedy biegła.

I tak do niczego dzisiaj nie dojdzie, pomyślał Wiktor. Wszedł na RedTube’a i wpisał short-haired brunette. Wybrał filmik, na który natrafił po imprezie u Oli i który w ostatnim czasie stał się jego ulubionym.

Kiedy skończył, zorientował się, że zostało mu tylko parę minut do wyjścia. Nie mógł umyć rąk, bo łazienkę zajął właśnie jeden ze współlokatorów, ten, który lubi długo przesiadywać. Wytarł je porządnie w chusteczki, szybko się ubrał, zabrał butelkę wody i wyszedł. Wyszedł na miękkich nogach, zły na siebie i z poczuciem winy. Na chodniku oblał sobie dłonie wodą, umył na tyle, na ile mógł, i idąc, potrząsał nimi, żeby wyschły. W tramwaju, trzymając się uchwytu, poprawiał sobie koszulę.

Z braku lepszych miejsc siedzieli na balkonie po lewej, Amelia nieco bliżej sceny. Wiktor spoglądał na nią ukradkiem podczas spektaklu i badał, czy jej się podoba. Sztukę, w której występowała Dziewczyna Jego Życia, oglądał po raz czwarty. Nie widział swojej byłej od czasu zerwania. Był pewien, że ona go nie widzi. Nie spodziewała się go, a poza tym światła sceny podobno nieźle dają po oczach.

Po spektaklu, kiedy dzielili się wrażeniami na gorąco, Wiktor starał się mówić o nim tak, jakby oglądał go po raz pierwszy i jakby w ogóle nie czytał żadnych recenzji. Silił się na jakąś bardziej wyszukaną opinię, skoro miał już wyrobione zdanie. Chciał zaimponować Amelii błyskotliwością, ale pamiętał, żeby błyskotliwie nie palnąć, że już kiedyś był na tej sztuce.

Poszli do pewnej przytulnej restauracji na jednej z ulic przy Starym Rynku. Na kolację, podobnie jak do teatru, zapraszał rzecz jasna Wiktor. Amelii podobał się taki plan na wieczór i podobało jej się to, że Wiktor wykazuje inicjatywę i podrywa ją w jakiś taki dżentelmeński sposób. Przytulna restauracja była miejscem, do którego Wiktor zabrał Dziewczynę Swojego Życia na ich pierwszą randkę. Po raz pierwszy spojrzeli sobie wtedy głęboko w oczy i oboje poczuli ukłucie podniecającego ciepła.

W restauracji Wiktor i Amelia po raz pierwszy spojrzeli sobie głęboko w oczy. Amelia poczuła ukłucie podniecającego ciepła, Wiktor uśmiechał się, ale nie poczuł nic szczególnego. Pierwszy spuścił wzrok.

Kiedy odprowadził ją pod jej kamienicę na Jeżycach, zaprosiła go na górę. Mógł się jeszcze wycofać, ale nie zrobił tego.

Jak każdemu, kto odwiedzał Amelię, Wiktorowi od razu rzuciły się w oczy dziesiątki obrazów, porozstawianych na półkach biblioteczki i pod ścianami, ułożonych w stosy na parapecie i podłodze. W narożniku kawalerki, pod oknem dachowym, stała sztaluga, a wokół niej porozkładane utensylia: farby, pędzle, palety, rozpuszczalniki, czyste podobrazia. Wiktor pomyślał o swoim stanowisku pracy – o biurku z klawiaturą, myszką i monitorem w nudnym biurze nudnej korporacji.

Amelia poprosiła, żeby usiadł na kanapie, i zaproponowała coś do picia. Za chwilę grzała się woda na herbatę.

Wiktor chciał jakoś skomplementować mieszkanie-pracownię, ale nie wiedział, jaki epitet by tu najlepiej pasował, więc stwierdził tylko, że jest bardzo ciekawe i że jeszcze nigdy w takim nie był.

– Coś ci pokażę – odpowiedziała na to Amelia.

Podeszła do ściany w narożniku, ze stosu opartych o nią płócien wyciągnęła jedno i umieściła na sztaludze. Stanęła obok i uśmiechnęła się.

Wiktor wstał i podszedł bliżej. Przeczytał na głos tytuł: Swoją drogą, też jestem jedynakiem i oglądając obraz, starał się ukryć wzruszenie serdecznym śmiechem.

Kiedy odwiedzał Dziewczynę Swojego Życia w wynajmowanym przez nią pokoju na Winogradach, miał taką manierę, że przeglądał jej książki, leżące zawsze stosikami na parapecie. Był ciekaw, co aktualnie czyta, co przerabiają na historii literatury. Chciał wiedzieć, w co warto się zagłębić, ale też co go omija, skoro nie studiuje polonistyki. Zazdrościł jej tych lektur i chociaż sam dużo czytał, czuł się przy niej nieoczytany. Musiała go potem pocieszać, że przecież nie byłaby z nim, gdyby nie czytał.

Ta maniera przeglądania oczywiście wkurzała Dziewczynę Jego Życia, tak że w końcu Wiktor przestał szperać w tytułach na jej oczach. Któregoś dnia, kiedy wyszła na chwilę do łazienki, zauważył leżący obok książek plik wydrukowanych kartek. Zaczął je wertować i zorientował się, że jest to dziennik. W ciągu trzech stresujących minut udało mu się ustalić, że wpisy są nieregularne, choć długie, i dotyczą jej życia teatralnego, wyjazdów na festiwale za granicę, tego, jak się czuje na scenie i poza nią. Najbardziej interesowało go jednak co innego: szukał jakiejkolwiek wzmianki o sobie, swojego imienia, opisów wspólnych przeżyć, czegoś takiego. Usłyszał spłukiwanie wody i odłożył kartki na swoje miejsce. Niczego nie znalazł. Dziewczyna Jego Życia weszła do pokoju i po chwili krzątania się schowała wydruk do szafki. Tak jak często podsyłała mu swoje teksty do oceny, przynajmniej na początku związku, tak dziennikiem nigdy się nie podzieliła. Nigdy mu o nim nawet nie wspomniała.

Wiktor chciał coś powiedzieć o obrazie, ale Amelia mu na to nie pozwoliła – zbliżyła się i pocałowała go. Przesunęli się w stronę kanapy, nie odrywając od siebie ust, i zaczęli rozbierać. Ściągnął jej sukienkę, pod którą zobaczył mały biust w koronkowym staniku, lekkie fałdy tłuszczu po bokach brzucha, koronkowe majtki i trochę grubsze, niż się spodziewał, uda. Dziewczyna rozpięła i ściągnęła mu koszulę, pod którą zobaczyła chudy tors z wystającymi żebrami. Zjechała dłonią w dół i włożyła mu ją do bokserek. Wiktor poczuł, że coś jest nie tak, czuł to już w momencie, w którym go pocałowała. Odpiął jej stanik i jedną ręką zaczął intensywnie pieścić piersi, drugą włożył jej do majtek. Zmuszał się, ile mógł, zaczął fantazjować o dziewczynie z filmiku na RedTubie, ale Amelia mimo starań nadal czuła miękkie przyrodzenie. Zrobiło im się niewygodnie, więc Wiktor, który nie dawał za wygraną, pozbył się spodni i bokserek, Amelię pozbawił resztek bielizny, położyli się na kanapie, którą rozłożyli w mgnieniu oka, i zagłębił głowę w jej udach. Nie był pewien, czy pojękiwania i wpijanie dłoni w materac wynikają z jego umiejętności, czy mają go podniecić. Zamiarem Amelii było to drugie, chociaż nie było tak, że nie odczuwa przyjemności. W końcu Wiktor podniósł się i mieli się zamienić, ale on wiedział, że już nic z tego nie będzie. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak zażenowany.

– Przepraszam cię, nie wiem, co się stało. To chyba przez zmęczenie – powiedział, nie patrząc jej w oczy.

Amelia, widząc, jak chłopak pospiesznie się ubiera, próbowała go pocieszyć, że to nie musi niczego oznaczać, że ma się nie przejmować, ale Wiktor jej nie słuchał.

– Przepraszam cię, ale muszę wyjść. Dziękuję ci za cały wieczór.

I wyszedł. Zostawił Amelię nagą i rozemocjonowaną. Zatkało ją, buzowały w niej sprzeczności. To ona nawaliła czy to z nim jest coś nie tak? Jebany dupek. Poczuła się przez niego nieatrakcyjna. Skuliła się ze wstydu i rozpłakała.

Kilka godzin później, kiedy zasypiała z wyczerpania przy pierwszym szarym świetle dnia, na sztaludze schnął świeżo namalowany obraz. Kawalerka, półmrok. U góry fragment kuchni. U dołu stanowisko pracy. Po lewej ona, naga, na wpół leżąca, na wpół siedząca na łóżku, po prawej, przy drzwiach, chudy chłopak z niedopiętą koszulą i marynarką pod ręką. Między nimi, na podłodze, tytuł: Przepraszam cię, ale muszę wyjść. Dziękuję ci za cały wieczór. Sygnatura w dolnym prawym rogu.

* * *

Wiktor i Dziewczyna Jego Życia odezwali się do siebie po raz pierwszy od czterech miesięcy – od tego spotkania, na którym on nie mógł powstrzymać łez, chociaż bardzo się starał, a ona mogła. Od spotkania, na którym on chciał się przytulać, a ona nie, bo było to dla niej zbyt trudne. Na którym on mówił, że wciąż w nich wierzy, a ona, że już przestała.

To znaczy to Wiktor się odezwał, a konkretnie zadzwonił. Uznał, że to dobry moment, żeby pogadać, i był zwyczajnie ciekawy, co u niej słychać. A poza tym wydawało mu się, że to właśnie jemu jako facetowi wypada odnowić kontakt. Że to on powinien zainicjować następny etap ich znajomości. Bo nie chcieli jej zrywać, tak sobie obiecali. Chciał też, po tym, jak to się skończyło, zachować resztki męskiej godności. Tak sobie przynajmniej wmówił – że w ten sposób chociaż trochę zyska w oczach Dziewczyny Swojego Życia.

W odróżnieniu od Wiktora nigdy nie była sentymentalna, mówiąc oględnie. Trochę ją jednak znał, wiedział, że nie ma co liczyć na rozdrapywanie ran ani tym bardziej na wspominanie tych lepszych, przyjemnych chwil, kiedy robili sobie piwno-popcornowo-filmowe wieczory i kiedy godzinami wzdychali do siebie przez telefon, kiedy tarzali się na podłodze w głupawkowym śmiechu i kiedy snuli wizje wspólnej przyszłości, kiedy się droczyli i kiedy przeżywali prawdziwą seksualną rewolucję.

Zresztą nie chciał i nie miał zamiaru wspominać. Obiecał sobie, że w żaden sposób nie będzie nawiązywał do tego, co między nimi było. Liczyła się teraźniejszość. Także i to podejście miało pomóc mu podreperować jego męską godność.

Rozmowa przez telefon była krótka i koleżeńska. Krótka, bo Dziewczyna Jego Życia zwyczajnie, bez emocji, przystanęła na jego dwie propozycje: żeby się spotkać i żeby była to dobrze im znana (kiedyś ulubiona) kawiarnia. Wiktor tłumaczył sobie w duchu, że to sprawdzone miejsce i że dlaczego niby miałby poznawać z nią jakieś nowe. Koleżeńska, bo rozmawiali ze sobą tak, jakby byli dalszymi znajomymi. Znał ten ton głosu – serdeczny, lekko zdystansowany. Znał, bo wielokrotnie przy nim tak z kimś rozmawiała.

Na spotkanie jechał z otwartą głową. Starał sobie niczego nie przypominać ani nad niczym się nie zastanawiać. Wiedział, że nie są już jej potrzebne jego myśli, troska ani dobre słowo. W ogóle nie był jej już do niczego potrzebny. I vice versa, myślał z satysfakcją. Pamiętał jednak o tych wszystkich Piotrusiach Panach i chłopkach roztropkach, którymi nazywała go w przypływie irytacji. Pamiętał też to zdanie, które powiedziała pod koniec ich ostatniego spotkania: że gdyby ze sobą zamieszkali, to prędzej czy później by się znienawidzili i pozabijali.

Wydawało mu się, że schudła jeszcze bardziej, na pewno nie przytyła. Blada jak zawsze, z lekkim makijażem, w bluzce i spódniczce, które pamiętał, nie wyglądała w jego oczach najlepiej, toteż powstrzymał się od komplementu. Nie miała na sobie żadnego prezentu od niego – żadnych z tych niezliczonych kolczyków, żadnych z kilku pierścionków, żadnego z dwóch naszyjników. Wiedział, że prawie cała biżuteria, którą jej kupił, była idealnie trafiona, więc był pewien, że ją nosi – jeżeli nie na co dzień, to od czasu do czasu.

Z początku byli trochę skrępowani, nie wiedzieli, od czego zacząć, ale od niezawodnej pogody przeszli do tego, co u nich. Ona mówiła o postępach w doktoracie, o teatrze, o tym, co u rodzeństwa. On – o pracy, o tym, co u rodziców, i że spotyka się teraz dużo z ludźmi. Rozmawiali o filmach i serialach, które ostatnio obejrzeli, o kulinarnych odkryciach, trochę o polityce. Wiktor śmiał się częściej niż Dziewczyna Jego Życia, ale to ona mówiła więcej. W żaden sposób nie nawiązywali bezpośrednio do tego, co ich kiedyś łączyło. Bezpośrednio, bo nie dało się, dla jasności kontekstu, uniknąć sformułowań typu: „Pamiętasz, tam, gdzie kiedyś byliśmy” albo „Wiesz, ta, którą poznałaś”.

Płacił on, po dżentelmeńsku. Nie oponowała, ale obiecała, że następnym razem, jeżeli będzie chciał się spotkać, zaprasza ona.

Zaproponowała spacer i poszli w stronę Starego Rynku. Mijali witryny sklepów z ciuchami i opowiadała, co ostatnio sobie kupiła. Teraz mówiła tylko ona, co mu najbardziej odpowiadało. Zawsze wolał słuchać, niż mówić. Zawsze lubił też, jak przymierzała przy nim nowe ubrania, a on oceniał. Jakoś go to uspokajało, utwierdzało w przekonaniu, że jest dobrze.

Kiedy przechodzili obok Arsenału, Wiktor rzucił od niechcenia, żeby może wejść, bo gdzieś czytał, że ta wystawa z plakatu jest podobno niezła. Dziewczyna Jego Życia zgodziła się, wzdrygając ramionami.

Przed wejściem do głównej sali przeczytali w broszurze informacje o autorce, po czym zagłębili się w jej historie.

W pewnym momencie Wiktorowi zapikał Messenger. Była to wiadomość od Amelii, z którą nie widział się ani nie rozmawiał od trzech dni, czyli od ich drugiej randki. Amelia napisała tylko: „Czy to już koniec?”. Wiktor patrzył przez chwilę na telefon, nic nie odpisując, po czym schował go do kieszeni i dołączył do Dziewczyny Swojego Życia. Akurat szli przy ścianie z obrazami, na których na każdym był jakiś facet.

Wojciech Świerczek – Tylko albo aż
QR kod: Wojciech Świerczek – Tylko albo aż