Na szybie połyskiwał symetryczny wzór delikatnych śnieżnych kwiatów. Przez krótki moment z uznaniem przypatrywał się uporządkowanej krystalicznej strukturze, podziwiając triumfalną wirtuozerię natury. Wyjrzał przez rozszczelnione okno. Krajobraz przywodził na myśl baśniową krainę, skutą wiecznym lodem. Przez bladobłękitne, przejrzyste niebo nie przemykała ani jedna chmurka. Ziemię pokrywał gruby kobierzec śniegu, mieniący się w blasku słońca. Poprzedniego dnia duże płaty śniegu spadały nieprzerwanie ku ziemi, zwiastując zimową apokalipsę. Teraz nie było widać żadnych śladów. Nieopodal drzew zamarznięta kałuża odcinała się od nieskazitelnej bieli niby zmętniałe zwierciadło, przyprószone srebrnym kurzem. Chropowatą powierzchnię kory drzew otulił śnieżny tiul, z którego przeświecały brokatowe drobinki. Wyżej, na bezlistnych, rozłożystych konarach leniwie spoczywały czapy puszystego śniegu. Zdawało się, że zwisające z dachu garażu lodowe bryły groziły niechybną śmiercią każdemu, kto ośmieliłby się zakłócić niezmąconą ciszę zimy.

Opuścił rolety. Usiadł przy biurku. Play. Ameryka postapo. Surowe, ponure przestrzenie. Nazywał się Deacon i był łowcą nagród. Zabijaką. Prawdziwym macho. Jechał motocyklem. Uciekał przed pociskami wroga.

***

W szkolnej szatni unosi się odstręczający zapach potu. Gwar. Przekleństwa. Ósmoklasiści przebierają się po skończonej lekcji w-fu.

– Na ch** chodzisz na w-f! Jak jesteś kaleką, to załatw sobie zwolnienie lekarskie. Przegraliśmy przez ciebie, ofermo. Jak zawsze. – zaryczał chłopak o kwadratowej szczęce i wodnistych, małych oczach.

Pomruk gniewu i wzgardy przegranej drużyny. Winowajca zwiesił głowę.

 – Może jak ktoś ci obtłucze tą twoją krzywą mordę, to się ogarniesz i nabierzesz refleksu.

Chłopak o kwadratowej szczęce podchodzi zaczepnie do swojej ofiary i popycha ją mocno na ścianę. Aplauz większości chłopców. Zaczyna się. Znów. Remigiusz obserwuje scenę z boku. Dzisiaj mu się upiekło.

To była ostatnia lekcja, więc wraca do domu.

–  Remek, poczekaj!

Przyspiesza kroku, nie odwracając się za siebie.

***

Remigiusz pieczołowicie prasował białą koszulę w delikatną niebieskawą kratkę. Pachniała Lenorem Fresh Medow. Zadowolony z efektu, założył koszulę i uważnie przejrzał się w dużym lustrze z Ikei. Zauważył zgniecenie. Pośpiesznym ruchem zdjął feralny ciuch i przeprasował go ponownie. Był gotowy. Sprawdził jeszcze raz czy wyłączył palniki w kuchence. Wyszedł na korytarz, założył elegancki płaszcz i wypastowane buty. Zgarnął prezenty. Wszystko zostawił w należytym porządku. Mógł wyruszyć.

Mama powitała Remigiusza w drzwiach dużego klockowatego domu jednorodzinnego. Był stary, wybudowany w latach siedemdziesiątych, ale zadbany i urządzony ze smakiem. Mama miała na sobie popielatą wełnianą sukienkę z plecionym warkoczem.

 Widziałeś co Majewscy powstawiali do ogródka? Te kiczowate renifery i świecące elfy? – zapytała.

 Tak, zauważyłem. Tandeta. – Remigiusz uśmiechnął się z pogardą.

 Michał i Asia już są.

 Cześć, wuja – powiedział mały chłopiec, wybiegając z salonu.

 Dzień dobry.

Salon wyglądał prawie tak samo jak zawsze. W rogu pobłyskiwała średniej wielkości choinka, przystrojona w stylu skandynawskim – prezent od Remigiusza. Papierowe białe bombki origami, subtelnie posrebrzane szyszki, łańcuch migoczących światełek. Stół uginał się pod ciężarem pachnących wigilijnych potraw.

Cześć Remek, myślałem, że przyprowadzisz wreszcie Kornelię – powiedział bezceremonialnie Michał. Asia wymownie spojrzała na męża.

 Chciałem. Moja kobieta musiała wyjechać na Dolny Śląsk, do rodziny. Babcia jest ciężko chora, to mogą być jej ostatnie święta.

 To przykre – powiedziała Asia.

Zapadło ponure milczenie.

 Kacper, Igor, sprawdźcie czy na niebie jest już pierwsza gwiazdka! – poleciła.

 Mamo, jest, możemy zaczynać. Jesteśmy głodni i chcemy prezenty!

 Ja chcę pierogi z kapustą i grzybami!

 Ja chcę barszcz!

 Fuj!

 Sam jesteś fuj!

Po kolacji podekscytowani chłopcy podeszli jak zaczarowani do choinki i rzucili się na prezenty. Kacper, chrześniak Remigiusza, dostał swój pierwszy tablet.

 Remigiuszu, może odwiedzisz nas w Niemczech po sesji? – zapytała Asia.

 Chciałbym. Niestety zbliżają się kolejne konferencje, gonią mnie deadliny na artykuły, dlatego jestem zmuszony zostać w domu. Praca naukowa to nie tylko działalność dydaktyczna. To znacznie więcej, choć mało osób sobie to uświadamia, ponieważ nie widać naszej natężonej pracy intelektualnej, którą wykonujemy w domu. 

 A co będziesz robić w Sylwestra? – zainteresował się Michał.

 Spędzę ten dzień z Kornelią, oczywiście – odparł.

O, wybieracie się gdzieś? My wracamy dopiero po Nowym Roku. Może pobawimy się razem? – dopytywał brat.

 Och nie, niestety. Ze względu na okoliczności raczej pojadę do niej na Dolny Śląsk.

Cóż, szkoda. – Michał spojrzał na Remigiusza jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale ostatecznie ugryzł się w język.

Kolacja nareszcie dobiegła końca. Remigiusz pożegnał się z rodziną raczej wcześnie. Tak naprawdę nigdy nie zdarzało mu się „zasiedzieć” na rodzinnym zgromadzeniu. Pospiesznie wrócił do domu. W końcu człowiek może odetchnąć. Od niechcenia rozpakował prezenty. Okazały się w miarę sensowne z wyjątkiem zegara kominkowego od Michała: okropnego, staroświeckiego zegara z mosiężną tarczą i rzymskim oznaczeniem godzin, ozdobionego nieskończoną wielością ornamentów w kształcie liści. Na pewno sentymentalna Joanna dokonała tego fatalnego wyboru. Czarna pozłacana wskazówka obwieszczała godzinę dwudziestą. Tik-tak, tik-tak… „Uporczywość wskazówek” przemknęło przez myśl Remigiuszowi. Sprzeda ten głupi zegar na allegro. Michał powinien był wiedzieć, że antyki kompletnie nie pasują do jego nowoczesnego mieszkania. Ale czego się spodziewać po kimś kto każdą kwestię musi konsultować z żoną. Nie znosił brata i jego arcybanalnego stylu życia: rodzina przede wszystkim, później praca i pieniądze. Ech, są ludzie, którzy do niczego innego się nie nadają, dlatego muszą ślepo podążać konwencjonalną ścieżką, wydeptaną przez innych zjadaczy chleba. Ich los jest już przesądzony, zdeterminowany przez zmurszałe przekonania. Tacy ludzie nigdy nie zakwestionują „jedynie słusznej” narracji, nie wystarczy im przenikliwości. Nie to co on – Remigiusz. Mu nie grożą kajdany społecznych oczekiwań, bo żyje świadomie. Sam decyduje o sobie i swojej przyszłości. Jest burzycielem statusu quo; o jakości jego życia przesądza prawdziwa pasja. A Michał? Musi zarabiać na żonę i dzieci. Remigiusz czule pogładził błyszczącego Xboxa.

***

Pierwszego stycznia obudził się kilka minut po trzynastej. Z trudnością zwlókł się z łóżka i poszedł do łazienki. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzał w swe lustrzane odbicie: miał bladą, otumanioną snem twarz i podkrążone, nabiegłe krwią szparki oczu. Uśmiechnął się do siebie: cóż to była za noc, nieźle zabalował! Nie pamięta kiedy ostatnio tak świetnie się bawił. Na szczęście obyło się bez wyrzuconych w błoto pieniędzy, hałasu (rzędu nawet stu decybeli!), głupich fajerwerków, procentów czy irytujących tłumów. Remigiusz, będąc „ponad” owe sylwestrowe igrzyska dla plebsu, uczcił nadejście roku 20** z pełną kulturą kilkunastogodzinny maraton z Star Wars Jedi okazał się strzałem w dziesiątkę. Nucąc pod nosem chwytliwe melodie i wariacje ze Star Wars z rozrzewnieniem (a nawet pewnym wzruszeniem) rozpamiętywał grę, która oczarowała go bez reszty. Wciąż czuł w sobie moc Jedi. Pomyślnie przeszedł kolejną próbę charakteru, udowadniając swą niezłomną wolę walki. Był bohaterem.

***

Usłyszał drażniący dźwięk telefonu. Kto, u licha, zakłóca mu zasłużony odpoczynek? Nie zostało już dużo czasu do powrotu na uczelnię. Poczuł dziwny skręt w żołądku. Zastopował. Kornelia.

 Cześć. – usłyszał jej łagodny, niepewny głos.

 Och, cześć. – odparł.

 Co słychać? Jak minęły święta i Sylwester?

 Bardzo rodzinnie, jak zwykle. A tobie?

 Och, nic szczególnego. Tak jak mówiłam wcześniej, byłam z mamą i siostrą z rodziną.

Chwila milczenia.

 No ja wreszcie mogłem spędzić trochę czasu z bratankami. Wiesz, że ogólnie nie przepadam za rodzinnymi spędami, tłumaczyłem ci powody… ale dzieciaki akurat lubię i one mnie też, a że rzadko się widujemy, to trzeba było nadrobić zaległości.

 Rozumiem – usłyszał pewną ulgę w jej głosie – pewnie byłeś bardzo zajęty.

 Jeszcze jak! Zapewniłem im masę atrakcji: łyżwy, kino, jarmark bożonarodzeniowy, a nawet… jumparenę! A wczoraj graliśmy w planszówki prawie do północy.

– Świetnie sobie radzisz z dziećmi. – pochwaliła.

– No cóż, dziwnym trafem mnie uwielbiają i chcą spędzać ze mną każdą chwilę. (Śmiech.) 

Kornelia westchnęła.

– Dzisiaj też te małe potwory zarezerwowały sobie dzień z ulubionym wujkiem.

– Oj szkoda, miałam nadzieję, że może moglibyśmy się spotkać i w jakiś wyjątkowy sposób uczcić początek nowego roku.

 Chciałbym. Niestety, już im obiecałem. Sama wiesz jak jest – zobaczymy się następnym razem dopiero na Wielkanoc. Byłoby im bardzo przykro, gdybym odwołał dzisiejsze wyjście.

 Jasne, rozumiem. A co będziecie robić?

 Ach, zabieram ich do aquaparku.

 Świetny pomysł. To pewnie zobaczymy się tuż przed zajęciami.

 Tak, już nie mogę się doczekać. Szczerze mówiąc stęskniłem się za tobą.

 Ja też. – dosłyszał w jej głosie euforyczną wibrację – Przygotuję coś przepysznego do jedzenia!

 Wspaniale. Tak, niestety rodzina całkowicie mnie teraz pochłonęła, dlatego tak rzadko pisałem. Ale już niedługo znowu się zobaczymy i wszystko wróci do normy.

 Dobrze, cieszę się. W takim razie życzę ci miłego dnia z bratankami.

 Miłego dnia i do zobaczenia już wkrótce.

Wyłączył telefon.

***

Fabula non longa est. Po przerwie świątecznej Remigiusz wrócił więc do pracy na uczelni oraz do zajęć w prestiżowej szkole językowej. Właśnie rozpoczął lekcję w gmachu English Master. Nowoczesna szkoła, wykorzystująca najnowsze metody, mieściła się w klimatycznej kamienicy w sercu starówki. Na ścianach w kolorze cegły zawisły jaskrawe fotografie w stylu Andy’ego Warhola. Za oknem na tle ciemniejącego nieba połyskiwały płatki śniegu, rozwiewane przez mroźny oddech zimowego wieczoru. Świąteczne dekoracje wciąż zdobiły przestronne sale, tworząc przytulny nastrój. Zmotywowani uczniowie (young adults), w tym ładniutka Magdalena wpatrzona w niego jak w obrazek. Wyprężył się dumnie: „jakoś można przetrwać tę monotonię”. Uczniowie czytali właśnie tekst na temat postanowień noworocznych. Spojrzał na Magdalenę. Może nie olśniewała klasyczną pięknością, ale była jak najbardziej w jego typie. Czarne, błyszczące włosy (szkoda, że nie kręcone), brązowe, rozmarzone oczy, południowe, nieco orientalne rysy, wyraźny kontur ust (może je, o zgrozo, delikatnie powiększyła?) oliwkowy odcień skóry. Szczupła, ale nie chuda. Mogłaby mieć lepsze wymiary (Remigiusz pomyślał o ponętnych kształtach Quiet z MGS V), ale i tak była apetyczna. Wiedział, że Madzia skrycie się w nim podkochuje, więc z łatwością mógłby owinąć ją sobie wokół palca. Westchnął. Znając życie oczekiwałaby zbyt wiele. Roszczeniowość to fabryczna wada kobiet, ich nieusuwalna skaza charakteru. Na domiar ironii kobiety często opatrznie (życzeniowo) interpretują jego słowa i czyny. Czy atrakcyjny facet w średnim wieku potrzebuje obciążenia w postaci stałej partnerki lub żony? Ależ skąd.

 Have you finished yet? – zapytał.

 No, no, not yet.

Madzia nerwowo sprawdzała jakieś słówka w telefonie.

Lekcja minęła bez problemów. Zrealizował wszystko, co wcześniej zaplanował. Niespodziewanie tuż po zajęciach podeszła do niego grupa uczniów z Magdą na czele. Do wrażliwych nozdrzy Remigiusza dotarł słodkawo-omdlewający zapach jej perfum.

– Mamy dla pana spóźniony świąteczny upominek. Niestety nie dotarł wcześniej. Chcielibyśmy podziękować za świetne zajęcia i życzyć wszystkiego dobrego w Nowym Roku – wymówiła te słowa jakby recytowała je z pamięci. Mimowolnie spojrzał na jej nabrzmiałe, uszminkowane usta.

–  Och, dziękuję. Nie trzeba było – odrzekł trochę skrępowany. W pierwszym momencie nie wiedział jak powinien zareagować. Zmarszczył brwi, a jego twarz wykrzywił lekki uśmiech. Ostatecznie uścisnął dłoń dziewczyny i po raz kolejny złożył wszystkim życzenia „I wish you a prosperous New Year”. Wyszli. Otworzył zawiniątko, starannie zapakowane ozdobnym, bladoniebieskim papierem. Jego oczom ukazała się gustowna śnieżna kula. W środku świeciły finezyjnie wyrzeźbione, złociste symbole Londynu. Kula uplasowała się na drugim miejscu w jego osobistym rankingu na najbardziej niepraktyczny prezent anno domini 20**.

***

Perlisty śmiech Marysi zawsze go oszołamiał, choć zazwyczaj podobały mu się inne dziewczyny. Bardzo szczupła, długie włosy w odcieniu popielatego blondu, chochliki w oczach i hollywoodzki uśmiech. Pachniała orzeźwiająco-kwiatowymi perfumami średniej jakości. W gruncie rzeczy wydawałaby mu się raczej pospolita, gdyby nie oszałamiająca iskra życia, którą elektryzowała otoczenie. Wulkan energii. Lubiła tańczyć w takt latynoskich rytmów, śmiać się do rozpuku i pić wino po kryjomu w parku. Od dawna wodził za nią oczyma; jej nęcący śmiech błyskawicznie go zauroczył (zamroczył?), uruchamiając męską fantazję. Sam dziwił się, że dziewczyna wzbudziła w nim zainteresowanie. Owszem, cenił pełne radości, wygadane dziewczyny, ale jednocześnie szukał… nie, szukał to za dużo powiedziane, po prostu znajdował kobiety ze skłonnością do zadumy, którym nieobce były chwile zwątpienia. Jak magnez przyciągały go samozwańcze Matki Teresy; w ich desperackich usiłowaniach by go uszczęśliwić, wyczuwał pewną pociągającą słabość. Tymczasem wszystko, czego podejmowała się Marysia nosiło znamiona absolutnej konieczności; nawet jej błędy, wady, mankamenty urody zdawały mu się niezbędne, na wskroś przeniknięte fatalnym, zniewalającym urokiem. Jej nieidealna doskonałość (lub idealna niedoskonałość?) drażniła go. Siedzieli właśnie naprzeciwko roztańczonej kolorowej fontanny, wpatrzeni w spektakl światła i dźwięków. Marysia miała na sobie pstrokatą sukienkę z sieciówki  – wyglądała uroczo. Wyglądałaby uroczo nawet gdyby przywdziała worek na ziemniaki. Z wypiekami na twarzy opowiadała o koncercie zespołu, którego nazwy nigdy wcześniej nie słyszał.

–  A co ty robisz w wolnym czasie? – zapytała, poprawiając filuterny kosmyk włosów.

Uśmiechnął się.

 – Cóż, w odróżnieniu do ciebie, moja droga, jestem raczej domatorem. Dobry film, książka, muzyka. Ale nie zamykam się zawsze w czterech ścianach mieszkania. W związku z tym od kilku lat podróżuję i to z pełnym rozmachem…

Jak słusznie przypuszczał podróżowanie okazało się tematem rzeką. Postanowił zaryzykować.

– Poza eksplorowaniem obcych krajów, czasami zdarza mi się zanurzyć w wirtualnej rzeczywistości gier, a w zasadzie odnowić znajomość z jakąś starą, sprawdzoną grą, którą uwielbiałem w przeszłości. Chyba każdy lubi wracać do takich miłych wspomnień.

Marysia wybuchnęła spontanicznym śmiechem.

–  W życiu nie podejrzewałabym cię o to, że grasz w gry komputerowe. To kompletnie do ciebie nie pasuje.

Zmieszał się.

– No cóż, każdy ma jakieś swoje dirty pleasures. Ja grywam bardzo rzadko, zdecydowanie mniej czasu na to poświęcam niż niejedna kobieta na Netflixa.

– Dobrze, dobrze, nie musisz się przede mną tłumaczyć – droczyła się ze śmiechem.

– Och, uważaj, chyba osa zaplątała ci się we włosach. Spokojnie, zajmę się tym – uspokoił, widząc lęk w jej oczach, po czym zaskakująco zręcznym ruchem pozbył się brzęczącego owada – Już, sytuacja opanowana. Jak to dobrze, że gry pomagają wyostrzyć refleks.

Roześmiała się.

Spędzili miły wieczór, ale Remigiusz ostatecznie uznał, że nie ma ochoty zacieśniać tej przelotnej znajomości. Marysia nie umie się zachować, a on nie ma zamiaru się za nią wstydzić. Poza tym zauważył jej posklejane tuszem rzęsy, spierzchnięte usta i paznokcie – nierówne jak Wielki Kanion…

***

Nadeszły ferie. Remigiusz celebrował piękne chwile. Nareszcie mógł oderwać się od przyziemnych spraw i zamknąć w wytęsknionej jednoosobowej rutynie. Mimo zarwanych nocy każdego dnia wstawał wcześnie (w końcu trzeba ćwiczyć siłę woli). Nie pozwalał sobie na wylegiwanie w łóżku (ani w wannie, ani nigdzie). Nie znosił nicnierobienia, zbyt szybko się nudził. Jego umysł domagał się nieustannego silnego stymulowania. Poczytywał sobie za chlubę to, że nigdy nie słuchał muzyki dla samego słuchania – mogła stanowić najwyżej tło dla bardziej ekscytujących aktywności. Gdy podczas lektury „Martwych Dusz” zauważył, że czytanie również zaczęło go nużyć, przestał czytać książki w wersji papierowej. Zakupił dostęp do audiobooków, dzięki czemu mógł jednocześnie grać i ponownie odkrywać kunszt światowej klasyki. Nie był wielkim fanem literatury, ale pragnął wzbogacać swój imponujący zasób słów, by błyszczeć elokwencją. Od czasów dzieciństwa Remigiusz łatwo przyswajał niemal każdą wiedzę (może nawet przejawiał geniusz); nic dziwnego, że jego chłonny jak gąbka mózg działał wielozadaniowo w zupełnie niewymuszony sposób. Prawdopodobnie powyższe czynniki przesądziły o tym, że zaabsorbowały go gry. Grywał często: wielogodzinne maratony zdarzały mu się niemal we wszystkie weekendy i dni wolne od pracy, ale jako człowiek odpowiedzialny ustanowił zasady, których przestrzegał, dzięki czemu gry nie zakłócały mu realizowania się na innych płaszczyznach życia. Kiedy wyjeżdżał na urlop obchodził się bez konsoli nawet przez dwa tygodnie. Później oczywiście z utęsknieniem wracał do grania. Niegdyś do ostatniej kropli krwi broniłby wyższości konsol nad PC, teraz cieszył się ulubioną rozrywką na każdym sprzęcie. Najwyraźniej wraz z rozwojem gier i technologii – sam dojrzewał i stawał się bardziej otwarty i wyrozumiały, choć wciąż uważał się za konsolowca.

Remigiusz odnosił nieodparte wrażenie, że to gry ukształtowały go jako człowieka. Dzięki grom czuł, że żyje. Kalejdoskopowe światy kusiły obietnicą przygody. Nie opuszczając swojego pokoju, penetrował cybernetyczne imaginarium: przeprawiał się przez rozległe przestrzenie fantastycznych lądów, przemierzał głębiny oceanów, zdobywał najwyższe górskie szczyty. Z uśmiechem na twarzy walczył z wrogami, strategicznie przewidując ich ruchy. Rzadko korzystał z pomocy sprzymierzeńców i cudownych istot, nigdy nie użyłby profanujących kodów. Granie było czymś więcej niż tylko wirtualną przygodą; tak naprawdę gra rzucała wyzwanie by, odkrywając jej mechanizmy i zawiłości, poznać samego siebie. Dzięki sile transformacji Remigiusz duchowo ewoluował z każdym bohaterem, w którego się przeistaczał. Był czarodziejem, gangsterem, strategiem, rycerzem, magiem, szamanem, tytanem, Furią, bogiem wojny… Mógł być każdym, ale, paradoksalnie, gdy zatracał się w innych był nareszcie sobą. Granie stanowiło akt ostatecznego, mistycznego samopoznania.

***

Coś było nie tak… Znajdował się w uniwersyteckim hallu, ale znajome miejsce wyglądało inaczej – jakby przekonwertowane na sepię przez niewprawnego fotografa. Mocno popękane, wyblakłe ściany straszyły nieuchronną architektoniczną katastrofą. Spojrzał w górę – przez sufit przebiegało duże zygzakowate pęknięcie, niknące w mglistym półmroku. Wzdrygnął się. Zauważył zakurzone, puste gablotki i brudne okno, zasnute trzepoczącą firanką pajęczyn. Grupa studentów czekała bezczynnie na wykładowcę. Nareszcie przybył jego kolega po fachu, spoglądając na uczniów z wyższością. Niemrawo (jak muchy w smole!) wkroczyli do wielkiej sali wykładowej, którą wypełniało mdłe, chorobliwe światło. Intuicyjnie rozumiał swoją rolę. Zajął miejsce razem z innymi studentami, wyjął z torby pożółkłe kartki papieru i długopis, który rozsypał się w proch. Rozpoczęły się zajęcia z językoznawstwa. Czuł się totalnie nie na miejscu. Miał już ponad czterdzieści lat, nie powinien był tu się znaleźć z dzieciakami, które ledwo skończyły szkołę średnią. Starał się nie rzucać w oczy, ale dostrzegał zewsząd ironiczne spojrzenia. Zwiesił wzrok. Chciał czym prędzej zniknąć z tego przeklętego miejsca.

Nagle tuż pod jego stopami pękła podłoga. W okamgnieniu szczelina przeobraziła się w ssącą otchłań i wchłonęła przerażonego Remigiusza. Spadał coraz niżej i niżej, zasupłany przez wirującą strukturę żarłocznej czarnej dziury… Wreszcie uderzył o twardą powierzchnię. Zdało mu się, że znalazł się w swoim pokoju; zobaczył biurko, na którym stał jego gamingowy komputer. Zasiadł przy biurowym fotelu, obitym czarną skórą i już miał odetchnąć z ulgą, gdy nagle coś zamigotało w powietrzu. Wirujące iskierki. Płatki śniegu? Rozejrzał się. Zamarł. Krew ścięła mu w żyłach; zęby zaszczękały. Był w potrzasku – uwięziony w śnieżnej kuli. Przylepił nos do szyby. Spozierały na niego ogromne, trupioszklane oczy, których stalowe tęczówki świeciły lodowatym blaskiem. Przytłoczony niepojętą pustką, jakby martwotą tych oczu krzyknął „Grrrr…!” i stracił równowagę. Śnieg wirował opętańczo we wszystkich kierunkach, a Remigiusz przewracał się i obijał o szklane ściany. Czuł na sobie wzrok wyłupiastych ślepi drapieżcy. Zatkał uszy, by nie słyszeć upiornego śmiechu, który narastał i świdrował mu mózg.

Obudził się zlany zimnym potem. 

***

Za szybą migały jasnoszare połacie nieba i oszronione pola. Remigiusz jechał pociągiem do W., gdzie znajdowała się uczelnia, na której pracował. W przedziale poza nim nie było nikogo. Zamyślił się nad swoim niepokojącym snem. Rzadko pamiętał swoje sny. Jeszcze rzadziej odczuwał strach. W zasadzie mógł nawet sprawiać wrażenie nieustraszonego. Umiejętność zachowania zimnej krwi w sytuacjach podwyższonego stresu stanowiła jego cechę rozpoznawczą. Nie znosił histerii i wszelkiej nadmiernej emocjonalności. Ten sen go nieprzyjemnie zaskoczył. Hmm… Prawdopodobnie wyjaśnienie było dosyć proste. W każdym systemie operacyjnym, nawet najdoskonalszym, może dojść do usterek. Nie ma sensu zawracać sobie tym głowy. Sprawdził pocztę e-mail. Kolejna, wiadomość od Magdy z English Master. Tym razem dziewczyna była rzekomo zainteresowana aplikacją, o której wspominał na zajęciach. Niestety zapomniała nazwy i nie mogła jej znaleźć. Domyślał się, że Magda po prostu desperacko szuka z nim kontaktu. Czy mógłby jakoś rozwinąć tę relację? Ciężka sprawa. Ona jest uczennicą. Wprawdzie tylko w szkole językowej, ale plotki rozchodzą się lotem błyskawicy, na domiar złego podkoloryzowane. Może ją trochę podrażni, pobawi się w kotka i w myszkę… Oczywiście w taki sposób, aby nikt nie mógł mu czegokolwiek zarzucić. Lepiej dmuchać na zimne niż narażać swoją reputację. Czy istnieje sposób, by zmusić dziewczynę do dyskrecji? Tak, musiałby dowiedzieć się o niej czegoś kompromitującego, aby profilaktycznie zamknąć jej usta. Czy jednak chce mu się poświęcać na to czas i energię? Czy ryzyko nie jest zbyt duże? Był mistrzem zagrywek, ale dość już miał w swoim życiu zaburzonych kobiet, które oskarżały go o deficyty człowieczeństwa i „cyborgowatość”. Ileż można wysłuchiwać tej samej śpiewki. Na szczęście dzięki swej inteligencji uzyskiwał w relacjach władzę absolutną, bezbłędnie rozpracowując maszynerię kobiecych lęków i wzruszeń. Już we wczesnej młodości Remigiusz zorientował się, że żonglowanie skrajnymi emocjami działa uzależniająco. By pozostać panem sytuacji (nawet po rozczarowującym zakończeniu) wystarczało wydrzeć kobiecie jakąś tajemnicę. Rzecz jasna, typowa kobieta uwielbia rozprawiać godzinami o swoich bolączkach, zatem nakłonienie jej do wyjawienia jakiegoś sekretu zwykle było proste jak bułka z masłem. Zwierzenia dawały złudzenie bliskości, jednocześnie kreując jego pozytywny wizerunek (chciał przecież wydostać się z błędnego koła small-talku i stworzyć autentyczną więź, był wyjątkowy… ech naiwniaczki!) Remigiusz przechowywał na swoim twardym dysku kolekcję problemów i traum wszystkich kobiet, które odegrały jakiś epizod w jego życiu. Jeśli kobieta spełniała oczekiwane kryteria dalej następowało metodyczne łamanie charakterów. Dawniej obserwował każdy przypadek z zachłanną dociekliwością naukowca; później zobojętniał: wszystkie kobiety są takie same. Ich uległość wpisuje się w realia współczesności. Żyje w najlepszych z możliwych czasów – kobiety lubią eksperymentować i poszerzać horyzonty. Otwarty związek? Żaden problem! Niestety, wcześniej czy później angażują się w romans, ale przecież same zaakceptowały warunki układu… Dla Remigiusza to sygnał, że należy się bezzwłocznie wycofać: nie ma najmniejszej ochoty ograniczać swojej wolności. Jeśli prawdą jest, że nic w życiu nie dzieje się przypadkiem, to wadliwie skonstruowane samice powinny skorzystać z lekcji niezależności, którą im udzielił zamiast przepoczwarzać się w jakieś żałosne, kochające do upadłego remigiuszoholiczki. Po jego twarzy przemknęła mikro-ekspresja: cień szyderczego uśmiechu. Kobiety… Kobiety nie rozumiały jego pasji. Ukrywał przed nimi granie, choć dobrze wiedział, że nie ma się czego wstydzić. Zauważył pewną prawidłowość: im krytyczniej owe pseudoautorytety odnosiły się do gier, tym szybciej uzależniały się (o ironio!) od mężczyzny. Poza tym same marnowały mnóstwo czasu na używki popkultury: seriale, social media i zakupy. Sam fakt, że musiał chować ogromną kolekcję swoich konsol (różne wersje Play Station, Nintendo, Xboxy i inne) w głębokich szafkach wydawał się upokarzający i zniechęcał do kobiet. Szczególnie irytował go zarzut, ze gry są dziecinne: te, które przeszedł były przeznaczone tylko dla dorosłych: brutalne, naszpikowane seksem i przemocą. Ech… kobiece kwadratowe móżdżki. Ich opinie tyle go obchodziły co zeszłoroczny śnieg.

Jedyną kobietą, którą uczynił kimś ważnym była Kornelia. Kobieta niemłoda, raczej nijaka, ale inteligentna i, jak przypuszczał, kochająca. Stała relacja z nią gwarantowała pozory stabilizacji (plus darmowy nocleg w jej przytulnym mieszkaniu w W.) Musiało jednak minąć kilka dobrych lat zanim sprawił, że wyleczyła się z przerostu oczekiwań i ostatecznie zaakceptowała niezobowiązujący charakter ich „związku”. By zagnieździć się w jej sercu, Remigiusz przywdział maskę skrajnie introwertycznego pustelnika, który ją jedyną wybrał na towarzyszkę swego samotnego życia. Podziałało. Zresztą Kornelia dużo zyskiwała, bo relacja z nim (choć niełatwa) z pewnością była wartościowa. W zamian za bezwarunkowe oddanie ofiarował jej swój cenny jak złoto czas: rozmawiali na interesujące ją tematy, snując filozoficzne (≈ bezużyteczne) refleksje nad naturą świata; czasem nawet wyjeżdżali razem na urlop w góry lub za granicę. Resztę ona sama sobie dopowiedziała i uromantyczniła. A win-win situation!

***

Remigiusz wrócił z pogrzebu swojego ojca chrzestnego w kiepskim nastroju. Zazwyczaj wymigiwał się z takich uroczystości, zasłaniając się pracą. Tym razem jednak po prostu musiał się stawić. Śmierć wuja nie zmartwiła go zbyt mocno. Niestety na samo wspomnienie mszy i tego, co nastąpiło potem robiło mu się niedobrze. Trzeba podkreślić, że należał do wspólnoty religijnej wyłącznie w sensie formalnym: będąc człowiekiem do bólu realistycznym, nie wierzył w żadne prawdy objawione. Kazanie wzbudziło w nim nie tyle niesmak, co gorzką pogardę. Kaznodzieja długo rozprawiał o nieśmiertelności duszy i o kruchości życia… O zagrożeniach nowoczesności. O pokonywaniu pokus. Farmazony! Tłamszenie żądzy życia prowadzi do nerwic i innych psychopatologii. Powszechnie wiadomo, że Kościół realizuje strategię nakłaniania katolików do wpłat na swoje konto, jednak tym razem Remigiusz odniósł wrażenie, że ksiądz był po prostu nawiedzony. Mamy XXI wiek… Wiara w zabobony, nawet społecznie usankcjonowane, wydaje się, co najmniej, dziwna. Czyż nie nastała najwyższa pora by przebić mydlaną bańkę złudzeń o Maryi i dzieciątku Jezus? Należy rzecz jasna, podtrzymywać niektóre tradycje (zwłaszcza gdy „świętowanie” oznacza dodatkowy dzień wolny) – wszak są nieodłączną częścią kultury, ale ludzkość powinna odciąć się od przestarzałych dogmatów Kościoła. Tymczasem wciąż wielu ludzi woli ulegać infantylnym iluzjom… Wishful thinking at its highest! Zapewne wynika to ze strachu przed śmiercią i nicością. Remigiusz pomyślał o grudkach ziemi, spadających na trumnę. W uszach zadźwięczały słowa: „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.” Myśl o nieuchronności własnej śmierci musnęła jego świadomość. Zadrżał. Potworność… Niesprawiedliwe, że on – obdarzony niebotycznymi zasobami intelektu, nieograniczonym wręcz potencjałem – miał zostać któregoś dnia… unicestwiony. Chciałby pożyć jeszcze kilka tysięcy lat. Hmm… może zanim kopnie w kalendarz nastąpi przewrót w wynalazczości i naukowcy zrobotyzują ludzi, a przynajmniej wybitne jednostki, dzięki czemu będzie mógł cieszyć się nieśmiertelnością bogów? Kto wie, może nawet stworzą „eliksir młodości”? Ciekawe, co przyniesie przyszłość: jakie powstaną nowe technologie, nowe konsole i gry?…

***

Remigiusz krążył po salonie. Wisiało nad nim widmo okresowej oceny pracowników. Zdawał sobie sprawę, że jego ledwie rozpoczęta rozprawa habilitacyjna „leży i kwiczy”, ale przecież ma jeszcze całe dwa lata na jej ukończenie. Co z tego, że stopień zaawansowania pracy teraz nie jest zadowalający, skoro może bez problemu wykonać zadanie później. Zazwyczaj prokrastynuje do momentu aż poczuje oddech przełożonego na plecach, bo wie, że dopiero wtedy aktywuje się jego supermoc: umiejętność pracy na najwyższych obrotach pod presją czasu. Tak, on wie, że jest w stanie wykonać kawał dobrej roboty szybko i sprawnie, ale jego przełożeni zapewne woleliby żeby był bardziej systematyczny. Możliwe, że przemawia przez nich zawiść, ponieważ sami nie przejawiają podobnych zdolności. Pracują dniami i nocami jak służalcze mrówki, które należałoby zdeptać. Gdyby jeszcze czekała na nich jakaś przyzwoita gratyfikacja, ale najwyraźniej marnowanie sobie życia nad książkami sprawia im przyjemność… Może pora pomyśleć o zmianie pracy? Konieczność dojazdów doskwiera coraz bardziej, a schyłkowa atmosfera na uczelni źle wpływa na jego zdrowie. Artykuły, konferencje, stopnie naukowe – wieczna presja. Ta praca to jak siedzenie na beczce prochu. Wie, że któregoś dnia mógłby zadziwić świat, więc po co marnować się na uniwersytecie? Nigdy nie pałał wielką miłością do językoznawstwa – ot, zwykły uporządkowany świat słów. Remigiusz usłyszał miarowy pomruk: tik-tak, tik-tak… i zapatrzył się mimowolnie w mosiężną tarczę zegara, otrzymanego na Boże Narodzenie od Michała i Joanny. Nieliczni goście, którzy odwiedzili go w mieszkaniu zachwycali się jego pięknem; kilka razy padło określenie „przedmiot z duszą”. Remigiusza coraz bardziej drażnił znienawidzony „kolekcjoner kurzu”. Powinien był pozbyć się go dawno temu… Patrząc złowrogim wzrokiem na zegar, pochwycił swoje odbicie w przeszklonej szybce, osłaniającej cyferblat. Przez chwilę ze zdziwieniem obserwował własną twarz. Zmarszczył brwi. Posuwistym krokiem wyszedł z salonu w stronę swojego gabinetu. Pokój spowijała ciemność. Po omacku odpalił komputer i uruchomił grę. Po kilku minutach przebywał już w innym czasie, a szkła jego okularów odbijały wirtualne światy, upodabniając go do gigantycznego owada o błyszczących, fosforyzujących oczach.

Natalia Prill – Mastermind
QR kod: Natalia Prill – Mastermind