Tego wieczoru słuchała intelektualnego punka, wbrew dobrym manierom i estetyce wieczoru muzykę popijała łykami czystej wódki. Jak zwykle brakowało jej mocnych wrażeń, jazdy motorem, seksualnych uniesień, rozkoszy, radości ponad wszystko. Cokolwiek by się nie wydarzało pozostawała nienasycona jak artemida mknąca przez las w czasie nocnych łowów. Chciałaby naprawić świat, ponieważ głęboko wierzyła, że patrząc na kulę ziemską z lotu ptaka trudno znaleźć polityka, który nie powinien by zapoznać się z prawem przyczyny i skutku. Islam i święta wojna, Rosja i Majdan, Afryka wraz z Indiami i Ameryką Południową w kontrze do złowieszczego postkolonializmu wychylającego się z progu lepszego świata starego kontynentu. Idei tradycji nie odkupieńczej, zwycięskiego oręża europy jako raju bez głodu i ambiwalentnie wojny. Czy jednak ludzi zaciągających kredyty i ledwo zarabiających na nie w korporacjach nie mogła nazwać ołowianymi żołnierzykami ustawianymi w orężu walki przez tyradę posiadania?
W wyobraźni podziwiała mnichów buddyjskich nago zasypiających w medytacji na mrozie po to, by obudzić się w rześkim tu i teraz, a następnie spojrzeć na świat oczami rozgrzanymi karmiczną drogą do niebios. Nikt prócz ludzi wierzących w odwieczne filozoficzne prawdy bądź religie nie ma takiej siły – pomyślała dopijając setkę czystej wódki. Odprężona usiadła w fotelu, spojrzała w niebo, chmury iluzorycznie przypominały nocną mgłę spowijającą gwiazdy. To dobry czas do rozważań o religii. Otworzyła Pismo Święte, mimo że była na swój sposób niewierząca. Nie lubiła chrześcijaństwa jako instytucji, brzydziła się pedofilią księży, raczej nie wchodziła do Kościołów. Ale spowiadała się co pół roku i rozumiała Pismo jako nieustającą metaforę dobrego życia. Robiła rozliczne wyliczenia, rachunki, rachuby. Bawiła się słowem. Wyobrażała sobie dziedziny życia, w jakie mogłaby uderzyć śmiało. Stary testament stawał się odgadniony w przeciwieństwie do Ewangelii, którą z uporczywie odnosiła do swojego życia i starała się ulepszać siebie.
Przydał mi się ten alkohol, łapię dystans – zaśpiewała przekornie w pustym mieszkaniu. Nie śpiewała najgorzej, najlepiej też nie, ale to nie zakłócało przyjemnej samotności wieczoru bez kochanka czy przyjaciół. Otworzyła mapę google’a i zamarzyła o podróży dookoła świata. Czytała niegdyś o parze starych ludzi w czasie emerytury odbywających taką drogę. Dzieci odchowane, prace wykonane – pora poznać świat. Popłakała się na samą myśl o tym, że żyje, by nie poznawać, nie doświadczać, a cierpieć. Tu, gdzie buddyzm wiąże rany z nie najlepszą karmą – chrześcijaństwo uczy, że można stać się wybrankiem samego Boga uszlachetniając swoją duszę. Jakaś bzdura. BZDUURA! – krzyknęła drapieżnie niby uliczna punkowa pytająca chłopaka przepitym głosem, ej masz jeszcze na wódkę? Wolność i swoboda złego stylu życia. Może gdzieś je jednak zgubiliśmy, zakotwiczając się w źle urządzonym świecie? Zabić się, zapomnieć, rzucić wszystko i wyjechać, zacząć jeszcze raz…. Nie znalazła odpowiedzi, wiedziała tylko jak bardzo chciałaby przeżyć coś tak mocnego, żeby zwaliło ją z nóg na samą myśl. Żeby się chciało wyć po przeżyciu tego czegoś, że to już koniec.