Spadanie

spadła, tak
po prostu
nagle
znienacka
niespodziewanie
ni stąd, ni zowąd
raptem
na sam czubek mej głowy zagmatwanej
pędzącej, osłupiałej
w myślach
nieskończonych, niemiłosiernych
obudziła mnie ze snu swym pośpiechem
bystrym
zimna
szklana
mokra
przezroczysta
piękna jak ten kryształ
lśniący, rażący
rozbiła się
rozprysła
roztrzaskała

a potem jeszcze jedna
i jeszcze jedna
i jeszcze jedna

aż czuć przestałam


Okruchy

rozpadło się, rozbiło, na kawałki
drobne, kłujące
jak okruchy szkła roztrzaskanego
na podłodze kuchennej kamiennej twardej
zimnej, z piórem ptasim miękką białością
opadłym
odpoczywającym
rozbiło się, potłukło, tym słowem powiedzianym i
niewypowiedzianym
tą bliskością przerażającą, choć
piękną
tym spojrzeniem oczu prawdziwych podziwiających patrzących
nie w tym kierunku
uderzyło
mocno, żałośnie
jak to piękne kłamstwo gdzieś po drodze stworzone
jak to słowo rzucone wyrzucone odrzucone
jak te drzwi w przeciągu
zamknięte, co im ciężkości zabrakło
by walczyć

nie ma już nic, tylko
cisza najcichsza za zatrzaśniętymi w przeciągu
drzwiami


I padał deszcz

I padał deszcz, na piasek
gorący, prawie parzący,
kiedy zatracona biegłam,
w półnagości,
obnażona z uczuć, z sercem
otwartym i duszą lekką,
taka zapomniana, zagmatwana,
poczochrana,
wolna, znowu
wolna.
I z każdą kroplą spadającą, ospałą,
ukojenie otrzymywałam,
jak to błogosławieństwo najświętsze z góry,
spokój odnajdywałam, i tą wieczność, która
była tam wtedy ze mną, przygnana
tym pięknem nieskroplonej ciężkości.

I padał deszcz
na piasek kruchy, leniwy,
nieśpieszny,
i zmywał ze mnie
ten znój nagromadzony,
duszący,
ten jad, wyssysający, zassysający,
ten lament
grzeszny,
promieniami słońca rozgrzany
do niewytrzymałości.

Katarzyna Gościniewicz – Trzy wiersze
QR kod: Katarzyna Gościniewicz – Trzy wiersze