Biografia

***

Dziadek
był księdzem

on
wierzył
w Boga
od dziewiątej rano
do
szóstej
wieczorem

a po szóstej
odpoczywał

ojciec
był fizykiem
on
od dziewiątej do szóstej zaprzeczał
Bogu
a po szóstej
tajnie
wierzył

ciocia
wszystkie
swoje
listy miłosne
trzymała
w zużytej
Ewangelii
Po kolejnej
apokalipsie
ona
czytała
słowo Boże
i listy
z tym samym
wyrazem
twarzy
i
obu im
wierzyła
tylko… na pół
opierając się
na jej
zagadkowym
uśmiechu
widocznym przez dziurkę od klucza
trudno mówić
kogo wolała
ciocia
dla zbawienia
w tamtym dniu…

matka
(omal nie zapomniałam)
nie miała czasu
wierzyć
lub
nie wierzyć
zawsze była zajęta
tworząc coś
z niczego
zawsze cicha

ja…
odziedziczyłam
południową wiarę
dziadka
wieczorną wiarę ojca
uśmiech cioci
i
ręce matki

***

Czasie
jestem kobietą
i
oświadczam tobie
jako osobistemu wrogowi
od dzisiaj
czy trzeba objaśnić?
tworzę dzieci
zanim zabijasz je
okrutnie

czasie
koniec
będę walczyć z tobą
odtąd
proporcjonalne i płynnie
kręcąc
w powietrzu
ostrymi nożami
estety chirurga

jak Japończyk
krojący cebulę
w kuchni

drobno
tak drobno
aż całkowicie staniesz się wodą
i spłyniesz w dół
                  z drzewa
                  stołu i
                  z moich oczu

a potem wypiję ciebie
(o… o… jak wypiję chciwie)

Jak krew wroga (zwyczajnie)
albo
rozdzielę na planetę kobiet
małymi
nieprzezroczystymi ampułkami
jak ,,nalewkę nieśmiertelności”

raczej
zwijam papiery na stole
przekształcam je w trąbkę anioła
i śpiewając (jak operę)
posyłam do nieba ostatnią wolę

– wieczności
niepotrzebna mi jesteś
wolę
żyć jeszcze pięć-dziesięć lat
z innym nosem – węższym


Jestem wiecznym pająkiem

Jestem wiecznym pająkiem
z ośmioma nogami

jestem rozciągana pomiędzy oknem
a ekranem
nieskończenie
zawieszona pomiędzy
realnymi i wirtualnymi zgonami
w pustym czasie

wszystko widać z mojego centrum

ponownie trochę się rozwinął kiełek
ptak zaśpiewał znajomą piosenkę
na ekranie –
kobieta na nowo urodziła chłopca
żołnierz zniszczył się wcześniej

najpierw jest światło
potem – głos
(prawa natury zostają zachowane
sumienia – nie)
światło
głos
kurz
obuwie

matka krzyczy i spada
ziemia jest podziemnym muzeum
to jest żołnierz cztery wieki po śmierci
a to po zaledwie czterech godzinach

wszystko powtarza się odnowa… znaczy
jak błędne koło
jestem wieczną żałobnicą
w czterech czarnych chustach

dziadka zabił Turek
ojca zabił Niemiec
syna zabił Azer
a córka wczoraj urodziła syna
zabili
zabili
zabili

historia powtarza się identycznie
czas na reelekcję Barraby

jestem czterogłosowym chórem
wiecznego płaczu

jestem mezzosopranem aksamitnej dziewicy
jestem lirycznym tenorem narzeczonej
jestem powściągliwym barytonem owdowiałej kobiety
jestem ochrypłym basem babci z kataraktą

jestem wieczną nicością o ośmiu udach

babcia nachyliła się i urodziła syna
matka nachyliła się i urodziła syna
ja nachyliłam się i urodziłam syna
córka nachyliła się i urodziła syna

nasi chłopcy chodzą na czworakach
stoją
i spadają

oceany potrzebują tonących

jestem wieczną tancerką
czasu
tym samym tańczącym kwartetem kabaretu
tym samym mięsnym łańcuchem o ośmiu udach
i tym samym tańcem śmierci
pod błyskotliwymi światłami broni

babcia ukośnie zgina lewe kolano i patrzy w prawo
matka ukośnie zgina lewe kolano i patrzy w prawo
ja ukośnie zginam lewe kolano i patrzę w prawo
córka ukośnie zgina lewe kolano i patrzy w prawo
(nienawidzę tego plagiatu kolan)

jestem boginią wojny
z metalicznym połyskiem
kamuflaż w spódnicy
krwawoczerwonej
zamiast piersi – bomby

czas dotyka moich piersi
i spada

ja będę zawsze… to nie jest sprawa
ale potrzebują mnie cztery pory smutku
a tu jest lato przez cały rok


Dlaczego nie doczekałam do końca

obrazy nieważkości
mojego dzieciństwa
kolorowe gazowe
balony
wzlatują do góry
jeszcze wyżej
i pozostają wiszące
pod moim dachem

tu nasza wieś
ślepe domy
płaskie ulice
brzydcy ludzie
niewierzący święty ojciec
magik
z ukrytymi kieszeniami
pod sutanną

przerwane pranie
mojej babci
wygięty powróz
śmieszny
przychodzą znane
i
nieznane obrazy…
martwi są dla każdego
w tych górach

przychodzą
czarni i mroczni
chaotycznie okręcają się
wokół stołu

(tyle odcieni czarnego? – nie wiedziałam)

trzy srebrne włosy
na poduszce
im udało się uciec
cudownie

potem muzyka
i duduk
to nie była dziura
a nieogarnięta otchłań
(cała wieś zostanie pochowana
z babcią?)
coś powściągliwie rozrywało
pod piersią
ze ściśniętym w ręku
piaskiem

wokół wzgórza krążyła procesja
wielopłatkowa czarna róża
na górze

ja
która lubiłam
zachód słońca
dlaczego nie doczekałam
słońca


***

Gdy nie będzie mnie
i twoje ręce
spróbują mnie przytulić
zgaś światło
i z zamkniętymi oczami
obracaj się tyle
póki nie powiążą się
twoje zmęczone stopy

wtedy…
posłuchaj
i ty usłyszysz
śpiew ciszy
twoimi słowami
,,bez ciebie mnie nie ma”
Jeśli naprawdę
wierzyłeś
tym słowom
znikniesz
i popłynie w dół
mokry pocałunek
wtedy
otwarta firanka
i niech
światło
znów oświetli
nasze spotkanie…


***

Lubię twoją
nieobecność
ratującą mnie
od samotności…
ona zawsze jest ze mną

lubię nawet
ciszę twojej
nieobecności

co jest znakiem
jej nieprzekupnej
zgody

nieobecność twoja
jest taka dobra
taka troskliwa
że nawet w ciemności
prześladuje mnie

jeśli się znudzę
obecnością
twoją posłuszną
nieobecnością
albo
będę tęskniła za samotnością

wezmę rękę
twojej nieobecności
i razem
wyjdziemy na ulicę
szukać ciebie


***

Wierzę

czy wierzysz
że lalki
po śmierci
idą do raju?

( kto wie?
może
właśnie od nich
anioły nauczyły się
jak być pięknymi
a także
bezsensownymi
jed-no-cześ-nie )

albo
kto wie?
ci
którzy wypowiadali się
za niemych i ślepych
i znają na pamięć
moje tajemnice
może z nieba
oni już
ruszają moje skrzydła
delikatnymi linkami
jeśli nie po co
niezależnie ode mnie
moje ręce
bez sensu tańczą
i wargi moje
szukają ze strachu
ostatniej lalki –
z krzywym krawatem

Proszę Panie…
dać wskrzeszenie
mojemu Łazarzowi
z tkaniny
na kołnierzyku
białej koszuli
z resztkami mojej
czerwonej szminki

wierzę
że lalki
po śmierci
idą do raju

przełożyła Naira Makhchanian

Sona Wan – Sześć wierszy
QR kod: Sona Wan – Sześć wierszy