Patrzyła pod słońce na ćwiczącą grupę sześciu młodych mężczyzn. Byli mniej więcej w jej wieku, dwudziestoletni. Zgrabne sylwetki sportowców rysowały się wyraziście na tle zachodzącego słońca, które powoli stapiało się z wyjątkowo spokojnym tego dnia morzem. Chłopcy zaczęli tworzyć piramidę, jedni na ramionach drugich, a na szczycie stanął on, szczupły młodzieniec o słowiańskiej urodzie. Aleksander, jak się później dowiedziała. Niektórzy z nich też mieli imiona poetów: Michaił (Lermontow) i Sergiej (Jesienin). Ten na górze zeskoczył żwawo, piramida znów zamieniła się w roześmianą gromadkę, która nie nudząc się ani chwili, ruszyła ku drugiej części statku, żeby ćwiczyć na drążku. Zniknęli z jej pola widzenia. Olga poprawiła się na leżaku i gapiąc się w niebo, odczytywała różne kształty z leniwie przepływających chmur. Mickiewicz też był na Krymie – pomyślała. Jeden z obłoków ułożył się w kontur brodatej głowy profesora od literatury romantycznej, u którego zdawała egzamin tuż przed wyjazdem na tę wycieczkę. Statek „Odessa” szemrał jednostajnie. Przypomniały jej się niedawne dni. Nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać na wspomnienie własnej głupoty. Wypróbowywała na profesorze hipnozę i powtarzała w myślach: Krasiński, Krasiński” Kra…., , z którego twórczości była obkuta. Egzaminator zapytał ją z Kra…, Kraszewskiego. Cały dowcip polegał na tym, że była przygotowana ze wszystkiego, z wyjątkiem dwóch lektur, które uznała za mniej ważne. Jedną z nich była właśnie „Chata za wsią”. Na szczęście pozostałymi pytaniami się wybroniła, ale nigdy nie bawiła się już w hipnozę. Olga była niemądra nie tylko w tej sprawie.

***

Tuż po rozmnożeniu chleba Mistrz przynaglił uczniów, żeby udali się na drugi brzeg. On miał zamiar dołączyć do nich trochę później, po tym jak odprawi nakarmione rozmnożonym chlebem tłumy. Chciał też podziękować Ojcu w modlitwie i w tym celu wspiął się samotnie na górę, gdzie ukląkł wśród kamieni. Stracił rachubę czasu. Zapadł wieczór, a on nadal pogrążony był w medytacji. W tym samym czasie łódź z apostołami była już bardzo oddalona od brzegu. Zerwał się silny wiatr i miotał nią jak łupiną. Fale były coraz większe, wicher spychał ich czółno z powrotem na tamten brzeg. Łódź rozkołysała się, uczniowie bali się że wypadną do wzburzonej toni. Wtedy On, już po godzinie trzeciej w nocy, przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Apostołowie, zobaczywszy Go, zlękli się, myśląc że to zjawa i ze strachu zaczęli krzyczeć. Mistrz przemówił do nich:
– Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!

***

Rejsy czarnomorskie były przebojem sezonem turystycznego dla studentów. Już na początku podróży zauważyła wśród uczestników znajomą twarz Pelagii – kobiety prowadzącej na studiach przymusowe zajęcia z wojska – i wielu nieznanych starszych mężczyzn o wyglądzie przemytników. Później ci faceci nauczyli Olgę, jak przewozić zarobione dolary w tyłku, owinięte folią i związane nitkami, żeby można było wyciągnąć. A waluta pochodziła z handlu wszystkim, czym się dało. Ona sprzedała swoje ciuchy, nawet te używane. Przebojem były dżinsy, trwał osiemdziesiąty trzeci rok, Rosja jeszcze przed pierestrojką. Olga przemycała raczej dla przygody i hecy, ale mężczyźni mieli z tego zarobek. Psim swędem dostała się na ten rejs jako opiekunka osoby niepełnosprawnej. Tylko, że koleżanka w ostatniej chwili przed wyjazdem zastrajkowała i Olga została sama wśród nieznanych sobie ludzi.
Dlatego zaprzyjaźniła się z sympatycznymi rosyjskimi sportowcami, którzy zagadali do niej na pokładzie. Olga, jeszcze naiwna i niedoświadczona, przy zwiedzaniu kolejnych miast chodziła wszędzie za rękę z Aleksandrem, za nimi wędrowało pięciu rosyjskich chłopaków. Na Odessę czekała szczególnie. Na słynnych schodach z „Pancernika Potiomkina” wesoła gromadka rozpierzchła się, każdy w swoją stronę. Wyobrażała sobie to miejsce jako o wiele okazalsze, wręcz niekończące się, ale okazało się, że był to tylko efekt montażowy Eisensteina. Natomiast port zaskoczył ją monumentalnością, wielkie okręty czekały na znak do wyjścia w morze. Czuła tu potęgę tego kraju. Wcześniej turyści byli celowo odizolowani od rzeczywistości. Zamknięty z obu stron wagon, z którego nie było wyjścia, zamalowane okna, „wagonowa” z czajem, która łypała okiem na poszczególne przedziały. Jedyne, co wstrząsnęło nią negatywnie, to toalety dworcowe, gdzie załatwiało się potrzebę, stojąc nad okrągłym otworem w ziemi. Natomiast statki turystyczne to była wizytówka, płynęła nimi tamtejsza elita. Dziewczyny, jak już były piękne, to epatowały urodą tak okazałą, jak rzadko. Patrzyła z naiwną ciekawością na wszystko. Szukała rzeczy, które odróżniały tutejszą rzeczywistość od Polski. Na ulicach i w parkach Odessy widziała ludzi, którzy prowadzili gromadne życie towarzyskie na zewnątrz domów. Grali przy stolikach w karty, pili coś z butelek, mieli jakieś swoje zebrania i spotkania. Pełno ludzi i nikt się nigdzie nie spieszył. Odessa to jeszcze wtedy był Sowiecki Sojuz, do końca ZSRR zostało dużo czasu. Otarliśmy się trochę o marmurowo-zabytkowy przepych Krymu, ale restauracja, w której jedliśmy, miała już typowy, średniej klasy komunistyczny szyk. Dżinsy dało się sprzedać nawet przechodniom na ulicy.

***

Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się! – powtórzył mistrz.
Wszyscy struchleli ze strachu, tylko Piotr się odezwał:
– Panie, jeśli to ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie.
On odrzekł: – Przyjdź.
Piotr wyszedł z łodzi i kroczył po falach w kierunku Mistrza. Lecz wskutek silnego wiatru uląkł się, i gdy zaczął tonąć, krzyknął:
– Panie, ratuj mnie!

***

W nocy statek „Odessa” płynął, w dzień wszyscy zwiedzali kolejne miasta. W Noworosyjsku Olga zauważyła jakieś magazyny przemysłowe przerobione ze starej, pięknej cerkwi. Odruchowo sięgnęła po aparat fotograficzny, a tu jak spod ziemi wyskoczył jakiś sześćdziesięcioletni mężczyzna z krzykiem:
– Nie nada!!!
To było drugie po toalecie zetknięcie z fragmentami prawdziwego Sojuza, ale ona wakacyjnie nastawiona i miło rozluźniona nie zwróciła na to większej uwagi. Jakby świadomie i nieświadomie pielęgnowała swoją niewiedzę. Ojciec, kiedyś, już dawno opowiadał jej o Katyniu, ze szkoły znała losy polskich powstań i zesłańców, jeszcze z czasów carów, ale w tym momencie celowo zawiesiła tę wiedzę i chłonęła piękne chwile. Wolała, żeby Rosja kojarzyła jej się z Bułhakowem, Czechowem i Eisensteinem. Zresztą prawdziwą znajomość tematu Olga osiągnęła o wiele później, gdy okazało się, że zesłania i inne „pomysły” Sojuza to temat-rzeka, a imperium zła opisywali nie tylko Polacy, ale i sami Rosjanie.
Tymczasem Batumi i Suchumi zaskoczyło ją jeszcze innymi atrakcjami. Cudowne ogrody botaniczne z egzotycznymi i nieznanymi w Polsce roślinami nastrajały do romantycznych spacerów. Wszędzie za Aleksandrem i Olgą wlokła się „wesoła gromadka” i było to dla Olgi bardzo zabawne. Takie przyzwoitki w starym stylu. Wszyscy turyści z Polski wspominali o miejscowym targu – rogu obfitości warzyw i tropikalnych owoców. Zapragnęła tam pójść. Radzieckich sportowców dziwiło, dlaczego uczestnicy rejsu kupują arbuzy, jakby to było coś szczególnie atrakcyjnego. Tymczasem w Polsce tych owoców wtedy nie było i Olga kroczyła zadowolona, ściskając pod pachą wielką zieloną kulę. Każdy dzień był urozmaicony i ciekawy. Teraz Olga wybierała się z Aleksandrem na plażę, oczywiście z nieodłącznym towarzystwem.

***

– Panie, ratuj mnie! – dobiegło do uszu Mistrza. On natychmiast wyciągnął rękę i chwycił tonącego apostoła, mówiąc:
– Czemu zwątpiłeś, małej wiary?
Gdy Piotr i Mistrz wsiedli razem do łodzi, wiatr się uciszył, fale wygładziły. Nastał zupełny, niemal dźwięczący spokój. Pozostali uczniowie, którzy widzieli tę scenę, upadli na twarz przed wielkim Ratownikiem. Ten, kto jeszcze wątpił, zyskał wiarę jak stal. Ta pewność i ufność pozwoliła im głosić naukę Mistrza, gdy ten już dawno odszedł do Domu Ojca.
– Prawdziwie jest Synem Bożym.

***

Olga nie znała perfekcyjnie języka rosyjskiego. Zresztą ze swoimi przelotnymi wakacyjnymi znajomymi rozmawiała o rzeczach błahych, służących relaksowi i dobrej zabawie. Może dlatego doszło do tego nieszczęścia. Nic o sobie nie wiedzieli i nie rozumieli wszystkich wypowiadanych słów. Plaża w Batumi była zachwycająca, jak w tej polskiej piosence big-bitowego zespołu z lat sześćdziesiątych. Ona lubiła wylegiwać się na słońcu, ale sportowcy musieli być stale w ruchu. Namówili ją na spacer brzegiem morza. Z nimi nie bała się, że zabłądzi lub nie zdąży wrócić na statek. Czuła się bezpiecznie. Aleksander i Olga spacerowali, trzymając się za ręce, jak zwykle. Po chwili, w strojach do opalania usiedli na brzegu i czuli, że woda przyjemnie ich obmywa, mile przy tym łaskocząc. I tak dziewczyna mogłaby rzec: – Chwilo trwaj! Fale zaczęły ich delikatnie kołysać, szorowali tyłkami po kamienistym brzegu, unoszeni w tę i z powrotem. Ale Olga nie znała tamtejszego morza, chłopak chyba też. Na pewno nie wiedział, że dziewczyna nie umie pływać. I poniosło ich. Przypływ był nagle tak silny, że wyrzucił ich kilkadziesiąt metrów od brzegu. Było nagle bardzo głęboko. Olga nie wypuszczała ręki Aleksandra przez kilka sekund, a potem w odruchu samozachowawczym chwyciła go za ramię. Zaczęła tonąć, zachłysnęła się słoną wodą raz i drugi. Czas jakby stanął, obrazy zaczęły przesuwać się w zwolnionym tempie. Uświadomiła sobie, że może umrzeć. Zaczęła się gorąco modlić. I nagle zobaczyła wszystko w przeraźliwie jaskrawym świetle, ogromna jasność zalała okolicę, a ona bardziej poczuła niż usłyszała pytanie:
– Naprawdę chcesz już umrzeć?
Zachłysnęła się wodą, ale trzymała się jeszcze chłopaka, który zaczął słabnąć. Trwało to ułamek sekundy, dla niej całą wieczność. Gdy przerażona pytaniem, nie dawała wewnętrznej odpowiedzi, choć pragnienie życia było silne, coś pokazało jej w błyskawicznym tempie film z jej życia, tylko do przodu, wszystko, co dopiero się wydarzy. Jej życie; po sekundzie zapomniała, co ujrzała w przebłysku, zostało jej tylko poczucie, że było to bardzo piękne.
– Tak bardzo chcę żyć – wrzasnęło coś z jej środka.
I nagle wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Do ledwo żywej pary podpłynął z odległości kilku metrów mężczyzna z materacem, który akurat zauważył, co się dzieje. Na ich szczęście, tam był. Ten człowiek i ktoś jeszcze, kto pływał w pobliżu, odholowali Olgę, która kurczowo chwyciła się materaca. Aleksander z trudem sam dopłynął. Ocalała po przeżyciu czegoś strasznego, ale poczuła i zrozumiała coś bardzo ważnego.
Tak naprawdę to nie my jesteśmy panami naszego życia, choć możemy w chwili próby zdecydować, czy chcemy jeszcze żyć. Nad wszystkim, w ostatecznym rachunku czuwa On, nasz Mistrz.

***

Jak zakończyła się wakacyjna przygoda Olgi? Ano, iście po rosyjsku. „Wiesiołyje rebiata” patrzyli odtąd podejrzliwie na dziewczynę, myśląc, czy to nie była czasem jakaś prowokacja. Ich trener rozmawiał z nimi na boku, coś im zawzięcie tłumacząc. Odtąd zaczęli unikać Olgi i udawać, że jej nie widzą i nie znają. Widocznie taki dostali prikaz. Po kilku dniach zakończył się rejs, Olga przewiozła nauczona przemytniczym sposobem kilka dolarów za ciuchy. Na rewizję osobistą była wzywana powszechnie nielubiana Pelagia, chociaż wyglądała najporządniej z całej wycieczki i nic ze sobą nie wiozła. Taki „miły zwyczaj” tamtych czasów. Po całym wydarzeniu Oldze pozostał kupiony w Odessie złoty pierścionek z listkiem i poczucie, że na pewno ktoś nad nią czuwa. On. Mistrz.

Małgorzata Kulisiewicz – Statek „Odessa”
QR kod: Małgorzata Kulisiewicz – Statek „Odessa”