Mlecze znów porastają trawniki,
choć tyle się robi, żeby je wyplenić

Moją sukę drażni rosa –
przeskakuje z łapy na łapę, ale nie może się powstrzymać
i wciąż gryzie kolejne źdźbła.

Ulicą idzie mężczyzna w marynarce i z teczką –
nie jest przystojny, jego ubrania wyglądają na przeciętne,
a mimo to coś w nim jest.

Za nim elegancka kobieta o figurze dwudziestolatki,
wyjątkowo pewna siebie –
właściwie nie idzie, a dziarsko kroczy.
Jest przy tym naturalna.

Natomiast dziewczyna w samochodzie smuci się –
jej twarz blisko szyby, spięte ramiona,
dłonie zaciśnięte na kierownicy.

Kiedy suka w końcu przestaje skubać trawę,
ruszamy do domu, mijamy inne osoby –
wciąż kolejne i kolejne.

Jest po siódmej, idziemy uliczką,
która prowadzi do podmiejskiego dworca,
gdzie w kasie wciąż ta sama, zniechęcona kasjerka,
sprzedaje bilety wyłącznie między szóstą a dwunastą.


Nożyczki w rękach fryzjera
stały się demokratyczne

Najpierw ostrzygł nimi byłego profesora
nauk przyrodniczych,
potem bezdomnego, który chwilowo
nocuje nad Rusałką w kartonach,
w końcu mnie.

Profesor nie był zbyt rozmowny –
siedział w fotelu,
cierpliwie odpowiadał na pytania fryzjera
ale myślami był gdzie indziej.

Natomiast bezdomny nie mógł
się nachwalić kobiet z rynku,
które codziennie na fajrant
odkładają dla niego owoce i warzywa,
które inaczej musiałyby wyrzucić.


Nie lubię was, epitety

A jednak dziś jesteście bezcenne –
droga, na której kia próbuje wyminąć forda,
jest dziurawa i wąska;
oba samochody są stare, nadają się na złom.

Natomiast ramię niewielkiego dźwigu,
który uprząta pnie ściętych drzew,
ma barwę przydymionej pomarańczy.

Bez was nie mógłbym tego opowiedzieć.


Fragment opowieści

1.
Kiedy po pracy na drugą zmianę,
wracała zmęczona do domu,
kładła się na kanapie w salonie,
i wywijała na zewnątrz powieki,
żebym jej nie przeszkadzał –
wiedziała, że boję się tego widoku:
pomarańczowego spodu powiek.

2.
To było w trakcie wakacji
w siedemdziesiątym piątym –
dzień w dzień punkt szósta
tłukliśmy się nabitym dwadzieścia dwa
do szpitala na Bałutach.
Kazała mi siedzieć na korytarzu
i nie zaglądać do sali –
nie słuchałem, patrzyłem,
jak dokładnie myła, goliła,
potem czesała i przebierała
w czystą bieliznę swojego brata.
Bez słowa, do dnia, kiedy umarł.


Tylko kanarek widział

jak o świcie wyjmowałem
drobne ze skarbonki.

Mariusz Grzebalski – Pięć wierszy
QR kod: Mariusz Grzebalski – Pięć wierszy