1
Kropla ożywiła rynnę. Nieznacznie, powoli zaczęły wydobywać się z głuchej blachy odgłosy deszczu spływającego ciurkiem wzdłuż fasady domu. Przez otwarte okno rozrzedzone i niedbale majaczące dźwięki dobiegają do jej ascetycznego, malutkiego pokoiku na piętrze. Otworzyła z trudem jedno oko, wciąż zaklejone, nasłuchuje, wyczuliły się zmysły, suchość w gardle, uruchomił uśpiony węch, gonitwa myśli, dreszcze, teraz? Zrywa się z łóżka, wrzuca na nagie (nie ufa ludziom śpiącym w piżamach) i parujące od sztywnego, klejącego się powietrza ciało, porzucony kilka godzin wcześniej obok łóżka, miękki szlafrok wyciągnięty wczoraj prosto z prania. Jest nasiąknięty mikroskopijnymi cząsteczkami płynu do płukania, w tym domu zawsze dolewa się bardzo dużo płynu do płukania. Zbiega po schodach stukając energicznie o drewniane schody, a przy okazji zahacza i zrzuca dracenę ustawioną na krańcu jednego ze stopni. O mało co nie potrąciła głową wiszącego na półpiętrze wielkiego bluszczu, który zwija się i osacza, słowem króluje na półpiętrze domagając się przysługującego mu nawodnienia.

Osiąga punkt mety w przeciągu kilku sekund docierając do drzwi balkonowych prowadzących na taras, spogląda na syte krople deszczu, które spadają na stygnącą od upału powierzchnię. Żadnego dla niej oddechu, dla nikogo, nawet w nocy.

Powietrze o charakterystycznym smaku wapna zmieszanego z gorącą wodą. Pod ścianą ustawione są szczelnie, wypielęgnowane wielokolorowe kubły o różnych pojemnościach, skrzętnie gromadzone (potrzebne). I tak, wachlarz możliwości rozciąga się począwszy od kubłów na farbę, skończywszy na najdziwniejszych fikuśnych walcowatych z otwartą górą pojemnikach. Paleta kolorów: białe, brązowe, są też czarne, krwistoczerwone i granatowe. Z dwóch rynien deszczówka uformowała zgrabne, początkowo cienkie strumienie, które rozbijają się na kostce brukowej wypłukując mech, który zastygł pomiędzy kolejnymi ciasno przytulonymi kostkami w kolorze wyblakłego beżu. Trochę jednak obawia się spontanicznych błyskawic i drżącej ziemi, ale wierzy mocno, że na pewno nic się nie stanie, ma specjalną misję, a takim okoliczności błogosławią.

Uruchamia się system automatycznego nawodnienia. Podbiega pod jedną rynnę, podświadomie i bez wahania ocenia parametry, wybiera najwyższy kubeł, musi jednak dokładnie ocenić łuk strumienia wody, tak aby nie lała się przed nim, za nim, ale prosto do środka. Udaje się, co prawda chwilkę zajmuje jeżdżenie kubłem po ziemi, badanie odrzutu strumienia, ale jej szósty zmysł wszczepiony podskórnie pozwala ocalić jak najwięcej niewinnych kropel. Zmokła już trochę, krople skapują na nasiąkający jak gąbka biały szlafrok, który stał się ciężki i przytwierdził szczelnie do skóry. Do tego uaktywniły się resztki zapachowych chemikaliów. Ale to jeszcze nie koniec, trzeba ocalić drugi, większy, prężący się dumnie strumień spadający na melisę. Z tym jest jednak trudniej, dlatego zostawia go zwykle na później, bo trzeba wcelować idealnie pomiędzy dwie oazy ziółek, nie roniąc ani jednej kropli, a ziółka zostawiając w bujnych kłębkach nietknięte.

Tym razem ma szczęście, kamień spada jej razem z sercem, słychać huk, wielokilogramowy narząd rozpryskuje się na kostce brukowej, czuje się nagle z tego powodu tak lekko, jak lekkie stało się odżywione kroplami powietrze o czwartej rano domagające się chwilę wcześniej zmycia z siebie duchoty i potu dnia poprzedniego, żeby przygotować rześki poranek po burzy. Wszystko poszło pomyślnie, pojawiła się duma i myśl o wewnętrznej nagrodzie, tak oto deszczówka została ocalona od bezprawnego rozlania się na anonimowej trawie czy nic nieznaczącej, niewchłaniającej niczego poprzytulanej i łaknącej kostce brukowej.

2
Deszczówka na tym świecie narodziła się po to, żeby pelargonie na balkonie pięknie rosły i prezentowały się dumnie na tle skrzynek z kwiatami sąsiadów. Wie o tym dobrze Ona, która zresztą wie wszystko, żadne tajniki tego świata nie są jej obce, zgromadziła całą dostępną wiedzę na temat prowadzenia gospodarstwa domowego, toteż przed swoim wyjazdem zapalczywie i wytrwale namawiała ją do dokładnego wypełniania swoich obowiązków i stania na straży rozkwitających pelargonii. Chlor wody z kranu je zabija, nie pozwala im pięknie i swobodnie się rozrastać, słowem niszczy je, tłumi ich wiadome piękno. Mają być godnym kontrapunktem dla codziennie wietrzonej, sztywnej od krochmalenia pościeli, by cała ich krwista czerwień była znów gotowa oddychać zapachem płynu do płukania.

Stres jaki łączy się z tym obowiązkiem po powrocie do łóżka nie daje jednak zasnąć snem głębokim, jakim śpią tylko spokojni i dzieci. Z poczuciem jednorazowego triumfu w środku musi nieustannie kontrolować się podczas godzin nocnych po wielogodzinnych upałach bez kropli deszczu. Ocenić, czy watro znów biec, czy też deszcz zaraz się skończy. Czy lepiej czuwać (te bezsenne czuwania przyprawiające niemal o zakochanie się w śmierci), oprzeć twarz o szybę drzwi i patrzeć?

Wypatrywać chmur, nieustannie oceniać szanse a długimi, samotnymi nocami trwać w półśnie. Jest na warcie, która się nie kończy, nie zwalnia ani nie rozgrzesza z niej choćby najciemniejsza noc. Trzeba nieustannie planować, jaki system będzie najbardziej efektywny, najszybciej działający, żeby Ona była dumna po swoim powrocie i przepełniona poczuciem sensu dosypując do odstanej wody z kubłów kolejne granulki nawozu najwyższej jakości, a pelargonie ku jej uciesze a zazdrości sąsiadów, pięły się dumnie ku niebu wypełniając jej harmonogram codziennych czynności, aż w końcu stając się już po zachodzie słońca klamrą, która spina każdy dzień.

3
Kiedyś usłyszała przypadkiem, że podobno jednego roku ziemia w doniczkach przegniła, a kwiaty spaliło słońce. Myślała o tym często, ale to chyba nie mogła być prawda.

Kinga Kurysia – Czwarta rano
QR kod: Kinga Kurysia – Czwarta rano