Wersy z opakowania po galarecie

Łukaszowi z Bałut

Polska wyprzedaje obrusy,
będziemy jeść przy gołych stołach

Polska wyprzedaje armaty,
będziemy strzelać do siebie z zapałek

Polska wyprzedaje beczki po śledziach,
będziemy turlać się inaczej

Polska wyprzedaje bańki na mleko,
będziemy pić prosto z piersi

Polska wy, wypiera (ou, literówka),
ale nigdy do końca

(dlatego zostajesz ze starzyzną w sobie
i nikt nigdy nie zapłacze po tobie)

Polska wyprzedaje probówki,
będziemy dzieci robić po bożemu

Polska wyprzedaje babki do kos,
będziemy od tej chwili klepać inaczej

Polska wyprzedaje oślą uprząż,
będziemy w cyrku używać zebr

i tak do usranej śmierci*

* uprasza się co wrażliwszą młodzież o twórczą kontynuację


Zegarmistrz światła (cover)

Cóż za bezkształt, żadne
słowo go nie ogarnia,

cudowny poranek;

jak to możliwe, że zgadzasz się
na udział w ankiecie –

do czego służą pieniądze,
do wiązania się z systemem,

do czego panu/pani
pieniądze są potrzebne,

do stwarzania pozorów.

Nikt nie powiedział,
że z każdego bezkształtu musi być

przesłanie.


Codziennie w pasku

Codziennie w pasku nowe ciało;
wielki kanibal ślini się z kosmosu,
„ekshumacja, ekshumacja” powtarza
jak mantrę, zaciera dłonie,

lepkie menu podaje dalej;
nas, wymiotujących z boku, kamera
nie widzi, nie obejmuje komentarz,
znów coś nas nie dotyczy,

jak za poprzednich rządów
(tylko jeszcze bardziej);
kto ich wymyśla, ubiera,
maluje, każe robić miny,

wygłaszać bliźniaczo podobne
sentencje, co ich wciąż od nowa
wyrzuca na brzeg,
cuchnące okrętowe śmieci

wygrywają wybory.


Antyfona

Zostań dłużej przy tym grobie
w zdrowiu czy chorobie

Poświęć czas na zaświaty,
nie odczujesz straty

Słońce razi, stań więc w cieniu,
zobacz życie w pomniejszeniu

Między nami gruby śnieg,
nie stój przy mnie jak ten zbieg

To nie wiatr ci gasi znicz,
a mój oddech, głoski licz

Spośród żywych jeszcze ty
miewasz prawie moje sny

Powiedz tylko, co tam w domu,
nie powtórzę tu nikomu

Teraz idź między groby,
nie udawaj już żałoby.


Kimkolwiek są

Ci wszyscy w moim życiu
rozpierdalający nocną ciszę krzykiem
bitej przez siebie istoty,
gdzież oni są? Z której strony
piekła patrzą na niedoskonały świat?

Czy powrócą tu, by czyścić wychodki,
składać kości zwierząt
rozmazanych na asfalcie,
prowadzić staruszki w stronę światła?

I to wciąż będzie mało,
niewyrównane rachunki.


Kto za mnie

Kto za mnie robi w piwnicy,
po co te odgłosy, dla kogo?

Siekiera w ręku innego
nie jest siekierą znaną z fotografii,

tam zaczyna się dalsza opowieść,
nie potrzebując nas do wstępu, posłowia.

Młot też sobie poradzi,
robiąc swoje, jak we śnie

krusząc węgiel z rezygnacją,
jakby kruszył kości przodków.

I jest jeszcze pordzewiały nóż,
podważyć nim można niejedno.

I co wyczynia w ciemności ten nóż?
Wiruje ospale, nim namacam włącznik.

Kto za mnie robi w piwnicy
różnicę, bije jak serce ukryte przed sobą?


***

Ziemia włochata jak twoje podbrzusze
w wiechciach, patykach na wietrze;
ktoś tu był przed nami,
zaległ jak śnieg w odleżynach,

niebo otwarte jak twoje usta
łowiące płatki śniegu,
ktoś w nich był przed nami,
przepadł,

woda gorzka jak twoje oczy,
wywar z ciemnych ziół
ktoś już pił przed nami,
zostawił wróżbę z fusów,

ogień zamarły jak twoje włosy,
ruchliwe płomienie skruszone na wietrze,
ktoś modlił się do nich,
zamilkł.


Literatura faktu

Dlaczego przyjechaliśmy właśnie do Giżycka?
Jan Zealot

Dlaczego przyjechaliśmy właśnie tu?
Kto nam podłożył tę Świnę
i zapewnił ujście w formie wiersza,
prozy, grymasu? Więcej nas
matka lepszych nie miała, nie spłodził
ojciec Różewicz?

Teraz stoimy na ratowniczej
wieży i grzebiemy w piasku wytrzepanym
z majtek. Inicjał goni inicjał. Czekamy na znaki,
a one już dawno poszły bokiem
seriami. Rozstrzelano kogoś, używając naszego
imienia. Ładne kwiatki

na stroju kąpielowym poszukiwanej dziewczynki.
–Wszyscy jesteśmy opuszczonymi kochankami –
mówi nagle Piotr. Dziękując mu za tę
zwięzłą homilię, myślę o dziewczynce,
którą otacza tłum,
a ona nie zna jego języka.

Obok trwa dyskretna msza; w kościele brak
fresków, ale za to wszyscy znają się
na rzeczy, przekazując ją sobie z ust do ust
jak tabletkę na nic, na nicość.
Inni targają gumowe materace przez las,
by za chwilę poddać się fali,

poigrać z ogniem na wysokim niebie:
„i właśnie teraz nasze organizmy
produkują witaminę D” – nie przeszkadzajmy im
niepotrzebnym działaniem
artystycznym.
Są takie bezbronne.

Świnoujście, 15. 08. 2017 (Fama)


Guru

Z paluszkiem, koniecznie, z paluszkiem,
bo własna energia może cię opuścić

i wtedy co, a tak włożysz sobie,
niemalże ulżysz i będzie jak należy,

filozofie, unieś go jeszcze wyżej,
tamte tłumy w przejściu zupełnie nie widzą,

jak wymachujesz, konwulsyjnie wznosisz,
bawią się tylko twoim głosem,

dając się porwać właściwie bez powodu;
my mamy lepiej, bo kiedy głos,

to twój nagi palec tylko o włos
spóźnia się, kreśli wyroki,

celuje w jakąś otchłań,
jej skrwawione boki.

Karol Maliszewski – Dziewięć wierszy
QR kod: Karol Maliszewski – Dziewięć wierszy