Piszę (wiersz)
To zwierzę
Wie, że
Umrze.
Janicky’emu Pjotrowi (na urodziny)
31.03.2015 KRK
Życzenia urodzinowe
dla Andersa Bodegårda
Droga z wzoru A do wzoru B wiedzie przez niewiedzę.
Siedem dziedzin trwania odkrywało się z wiekiem: żyć,
by doskonale pokroić tort na części siedem, a następnie
siedem połamać na siedem kawałków, aby jeden jeszcze
został na odwołanie śmierci w ponowne połacie śnieżne:
kolejne, kolejne, wolne & piękne jak lokomotywy parowe!
Droga zwiodła mnie do ciebie, niechże Cię nie odwiedzie!
Kraków, oś. Ruczaj, 30 stycznia 2014 r.
Pewne siebie wyznanie
Nie wierzę w jednego Boga,
mam ciekawsze wyobrażenia
o tym, co jest mną, mną nie jest,
co tworzy mnie, co otacza, co sam
z siebie codziennie wytwarzam, co
to jest noc, a co dzień, co wzgórze,
a co morze, czym jest ziemia, blask,
powietrze i płomień, zamykam oczy,
patrzę w słońce, wtedy pod powieką
ciepło świeci ciemność, to mój blask.
Nie wierzę też w duszę, ale strasznie
mnie wzrusza, kiedy ktoś używa tego
słowa w pełni przekonany, że ona się
po śmierci w pewnej formie zachowa,
oddałem za moc słowa tę niewinność.
Wieże, że stworzenie swojego świata
jest i możliwe, i wykonalne, to proste
jak ogołocić się z okoliczności i zbiec
wprost nad Wisłę po trawiastym wale,
pisząc, opalać plecy w moim pokoiku,
zbudować wehikuł czasu, swoje ciało,
które jest wszystkim, co mam właśnie,
a pewnie, ponieważ przeminie, zmieni
się, pochowane, w kości, pójdzie w pył,
gdy spalone, co jest wspólne z gwiazdą.
Wojciech, Witold, Wiktor
Tępi chłopcy & brzydkie dziewczyny, zauważyłaś
niegrzecznie, starcza myszko, uroczyście dobiegły
kresu płci, wypoczywałem przy weselszym stoliku,
otwierający hodowle chmurnego miasta w lustrach
najniższego wieżowca tego świata, którego przyszło
strzec nam przed słońcem i deszczem, naszą pychą!
Man, licho rozwaliło towarzycho, dalej rozciągała się
nie więcej niż Potęga Prawdy, Pamięci i Zapomnienia,
moja miła, malusieńka destabilizacja, kar na kornerze
skręcał w Lwowską, za kółkiem siedziało moje nie ma,
rozbłysła cisza, szaleństwo błyskało cicho, a nieprędko
uda rozpętać się taki absurd, że okularnik ufunduje mi
permanentnie kilkudniowy makijaż, pod lewą powieką
krwisty półksiężyc, w ten sposób sprawdza się wszystko,
sprowadzone do sposobności rozłożenia komplementu,
zastawy na sumiennym stole, o, ja się, do jasnej Anielki,
ja się nie pierdolę, co spacer Starowiślną wartko powołu-
-je do uśmiechu śniadej i minionej, do silnej opalenizny!
– Jakże ja dawno stąd nie wyjeżdżałem – zacząłem wtem
narzekać, wyjąwszy z kapelusza rzeki błędy dokładniejsze
od rachunku nieodróżnienia, najlepiej nie wiedząc, czemu
miałbym się nie poddawać, obsługując teraz jedno mnie:
Wielkiego Księcia Ciemności, jakiemu dzierżawy usunęli
spod ust opiekunowie w sierocińcu królika, natychmiast
płynnie w niebo wypadłych z kapelusza rzek, płonących
na grzbietach fali słońc, królewskich królików! Ciepłoto,
szaraczki szarżujące w głód czystego, rodzinnego ciepła,
rozstaje, zróbmy głośniej to stanowisko, tanie rozstanie,
postaw mi banie, przede mną tylko dalej, kochanie, więc
tym razem błagam, złam mnie, nagi na moście, płaczący!
Trakt w rozlewisko, a bania pryska, trasa wyjaśnień, ani
to przykre, przyjemnie niknąć, niespełna rozumu, nikła
bezstronność, niespełność serca zdarła mi buty, ubrania.
To my
Tak długo płakać i nazywać,
aż uda się to obrócić w żart.
A właściwie co to było? Bóg?
Znowu zacznę mówić, że to
nie było ważne, że było potrzebne?
Białe czubki topoli, na Dworcu Centralnym wielki motyl, Pałac Kultury i Nauki, być może. Na pewno. Inne objawy, rzekłbym,
gdybym wciąż wierzył, że toczy mnie choroba, a nie, że żyję. My.