Spalanie najlepiej czytać w całości, wtedy robi największe wrażenie. A jeszcze większe wywiera, gdy połączy się tę lekturę z Radościami, poprzednim tomem Grzegorza Kwiatkowskiego, razem ze Spalaniem wchodzącym w skład trylogii, której zakończenie nie jest jeszcze znane. Oba tomy zawierają po dwadzieścia dwa wiersze, dwadzieścia dwa obrazy, z których każdy ma twarz i głos. I każdy dotyczy śmierci. Pierwsze skojarzenie? Skrzydła ołtarza, na których odwzorowano taniec śmierci (hopsasa hopsasa, jak śpiewa ptasznik z motta), bo to o śmierci opowiadają te dwie książki. Aż strach pomyśleć, czego będzie dotyczyć przedstawienie główne – a raczej finalny obraz, centrum tego ołtarza. Ta analogia ewokuje kolejny ciąg myślowy: a jeśli Radości miałyby być rajem, a Spalanie piekłem? Przecież oba wyglądają niemal identycznie…

Spalania wcale nie tłumaczy pierwszy, tytułowy wiersz. Owszem, staje się łatwą eksplikacją tytułu: oto żeby narodziło się nowe, musi umrzeć stare, oto stare odchodzi w niepamięć, a miejsce po nim nie tyle zostaje zastąpione, co wypełnione inną treścią. Prawdziwie silne wrażenie rodzi się po lekturze całego tomu: a jeśli to, co wypełnia, wcale nie jest inne niż treść, której miejsce zajęło? Jeśli – z uwagi na ludzką naturę – jest takie samo? I człowiek jako odrębna, niepowtarzalna jednostka nie ma żadnego znaczenia?

Rzecz jasna, przez nawiązania do historycznej Zagłady, trop Holokaustu narzuca się niemal z konieczności. I samo to wystarczyłoby, żeby wpisać ten tom w długą tradycję literacką pozwalającą mówić i żywym, i umarłym. A spersonifikowanie każdego z wierszy pozwalałoby przełamać problem obojętności wobec anonimowej śmierci (jak mawiał Stalin: „Śmierć jednego człowieka to śmierć, a śmierć dwóch milionów to statystyka” – a u Kwiatkowskiego z pewnością nie ma statystyki). Do śmierci anonimowej jesteśmy tak bardzo przyzwyczajeni, że dawno już nauczyliśmy się o niej nie myśleć, nawet kiedy zdarza się na naszych oczach. I tak można by traktować tom Spalanie – jako próbę rehumanizacji śmierci jednostki. Można by. Ale moim zdaniem byłby to błąd.

Ponieważ Spalanie to poetyckie przewartościowanie nagrobnego epitafium, którego historię dogłębnie opisał Philippe Ariès w Człowieku i śmierci. Doprawdy, w XXI wieku nie ma już miejsca na chwalenie czynów zmarłego (bo czym tu się chwalić: przestrzeganiem rytmu prac sezonowych podczas rzezi, jak w wierszu plony, czy może żalem, że powołało się do życia dziecko, jak w utworze świat?). Człowieczeństwo przeszło próbę ognia nie tylko w czasie ostatniej wojny – przechodziło ją wielokrotnie jeszcze wiele razy, a każde kolejne ludobójstwo, od Rwandy po Srebrenicę, każde zdehumanizowane zachowanie Człowieka dezawuowało zestaw cnót i osiągnięć, które mogłyby znaleźć się w epitafium będącym cloujego życia. U Kwiatkowskiego nie otrzymujemy jednak definicji Człowieka, lecz raczej Człowieczeństwa – i jest ona wielce niepochlebna. A sam Człowiek? Cóż, otrzymuje wiele twarzy: ofiar i katów, dzieci i starców. Twarze te przypominają jednak nieruchome, pośmiertne maski – z rzadka zdarza się, by naprawdę zastygły na nich emocje, a jeśli już, to dominuje wśród nich przerażenie. Człowiek w wierszach Kwiatkowskiego rejestruje, obserwuje, konstatuje, ale nie jest zdolny do metarefleksji. Staje się zbiorem instynktów, a jego dusza zmienia się w Eliotowską (Hadrianowską) duszyczkę, simulacrum jego prawdziwej istoty. I każda z owych duszyczek opowiada w Spalaniu swoją historię, opowieść bez morału. A ci, którzy je posiadają, jeśli żyją, są wydrążeni aż do samego rdzenia, spaleni przez doświadczenie, które okazało się próbą ponad ich siły. Przy czym nie ma znaczenia, czy ktoś jest katem, czy ofiarą.

Zarówno Spalanie, jak i Radości przynoszą obrazy twarzy: pustych lub przerażonych (śniących się w nocy jak najgorszy koszmar). W Spalaniu nie brak dłuższych utworów, zapisów historii, ale są w nim również wiersze epigramatyczne, przez swą obrazowość i dosłowność głęboko zapadające w pamięć (jak leśnik Danz). Największą siłą tego tomu z pewnością jest przekazana za pomocą poetyckiej formy prostota obrazów, które mocno oddziałują na wyobraźnię.

Mała objętość obu tomów to świetny zabieg, podobnie jak oszczędna grafika na okładce Spalania. Złem i pustką nie można epatować, bo naturalnym odruchem jest cofanie się przed nimi. W naszym pięknym, kolorowym świecie samozadowolenia i głęboko ludzkich odruchów, które częściej dotyczą zwierząt niż ludzi, przypominanie o potencjalnym Złu i Pustce, które czają się w każdym z nas (w każdym, czego dowodzą bohaterowie wierszy Kwiatkowskiego), budzi odruch obronny, niedowierzanie i niechęć. W Spalaniu Zło i Pustka mają twarz. I choćbyśmy nie chcieli, przez chwilę musimy na nią spoglądać. Nawet ryzykując przerażenie, które pojawia się z myślą, że być może patrzymy w lustro.

Karina Stempel – „Żadnych wyrzutów sumienia”. O spalaniu Grzegorza Kwiatkowskiego
QR kod: Karina Stempel – „Żadnych wyrzutów sumienia”. O spalaniu Grzegorza Kwiatkowskiego