Delikatnie ocierając burtą o pomost dobił do brzegu. Zacumował łódkę i wysiadł z przyjemnością prostując nogi. Zaciągnął się głęboko sosnowym powietrzem. Prócz sosny poczuł zapach ściółki, lekko grzybowy i smażoną rybę. Podążył właśnie w tamtym kierunku. Był wyraźnie głodny. Uwielbiał ten stan kiedy temperatura powietrza czyni krok miękkim, elastycznym jakby stopy były z gumy. Cały czuł się przyjemnie rozproszony w przestrzeni nie tracąc kontaktu ze sobą. Porcja sielawy wygląda znakomicie. Świeże ryby pachną wodą i przysmażoną mąką, chleb jest wspaniały, mięsisty, sycący. Zajada patrząc na jezioro. Jest tak spokojnie. Tłuste od ryby palce wyciera o nogawki spodni. Lepi kulki z miąższu chleba i dopiero zjada. Chleb pachnie chlebem, jezioro mułem, las sosną i grzybnią, razem tworzą najpiękniejszą dla niego kompozycję zapachową, którą uwielbia nasiąkać. Talerzyk z szarej tektury po zjedzeniu wyrzucił do śmietnika i ruszył z powrotem do łódki. Nie chciał pozostawać w pobliżu ludzi dłużej niż to konieczne. Poranny wietrzyk ustał zupełnie i woda jeziora wygładziła się jak lustro, a odbijające się w niej niebo i drzewa lasu sprawiały że chwilami miał odczucie jakby ktoś wyłączył przyciąganie ziemskie i nie wiadomo czy pod nim ziemia czy niebo. Odbił od pomostu i skierował się płynąc po niebie na zachód, ku przesmykowi na drugie jezioro. Kiedy wpłynął pod mostek nad przesmykiem, zatrzymał łódkę.
Uwielbiał te momenty. Miały coś w sobie z mistyki, nagle znika słońce jest chłodniej, dźwięki odbijają się krótkim echem. Kacza rodzina z małymi kaczątkami też przepływa na drugie jezioro, więc poczekał aż go miną i ruszył powolutku wiosłując. Wypłynął spod mostka, jeszcze kilka ruchów wiosłami i wpłynął na sporą zatokę. Słońce znów zajrzało mu w twarz aż zmrużył oczy. Mocno grzało. Założył okulary przeciwsłoneczne i czapkę z daszkiem, pociągnął łyk wody i płynął dalej. Dokąd ? Na otwarte jezioro, przed siebie. Wyznaczył punkt na linii brzegowej za rufą tak by linia prosta biegnąca od niego przecinała łódź stępką przez dziób i łączyła się z punktem do którego zmierzał. Ułatwiało mu to utrzymanie kursu bez ciągłego oglądania się za siebie, czyli do przodu. Wiosłował teraz miarowo, mocno odpychając się od wody, nabierał prędkości. Spożyty posiłek dodał energii komórkom mięśni i spowodował wydzielanie się endorfin, co napełniło jego serce nieuzasadnioną radością. To stan kiedy stawał się tylko siłą napędową łodzi, wyłączał myślenie, skupiał jedynie na utrzymaniu kursu. Kursu na otwarte wody jeziora, przed siebie, a właściwie za siebie bo płynął plecami do przodu.
Wyszedł z domu dobrze po dwudziestej trzeciej, uprzednio wyostrzając zmysły do maksimum. Miał zamiar zatoczyć koło mijając wybrane kościoły i miejsca Nowych Kultów. Może dziś spotka mężczyzn w czarnych płaszczach. Wprawdzie to czwartek i żadna z dat świątecznych ale chciał solidnie wykonać swoją robotę. Wiadomo że w święta i rocznice, a także miesięcznice łatwo było spotkać oficjalnie zgromadzonych, ale spotkać ich w inne dni, to budziło jego zainteresowanie. Było wyjątkowo ciepło, marynarka którą założył akurat pasowała do temperatury i nie rzucała się w oczy. Rozejrzał się bacznie wokoło. Nie licząc odgłosów remontu chodnika przy głównej alei, na podwórku panowały spokój i cisza. Nikogo, nawet starszych pań z pieskami. Ruszył w lewo i pokonując furtkę skierował się w stronę pasażu. Mieszkał w ścisłym centrum miasta, w mieszkaniu wynajętym od przyjaciół, pokój z kuchnią idealne dla niego. Faceta w półwieczu acz na początku drogi. Zresztą codziennie zaczynał ją od początku. Tak więc ruszył pustym niemal o tej porze pasażem. Mijał głównie pijanych lub podpitych młodzieńców z piszczącymi dziewczętami, grupki kamratów wracających z libacji i nielicznych trzeźwych przemykających chyłkiem, jakby byli spóźnieni. Szedł zdecydowanym lecz nie za szybkim krokiem. Pod nocnym klubem i restauracją „Nasz Tomal” jak co noc spory tłumek. Motocykliści i amatorzy dyskoteki, wszyscy raczą się kotletami w bułce, wrzeszczą do siebie. Motory wyją. Na chodniku szczątki kotletów, rozmazany majonez, niedojedzone korpusy bułek i martwe frytki. Nie lubił tego miejsca. Było brudne i wulgarne, czasem niebezpieczne. Idealny punkt w centrum miasta dla przyjezdnych z okolic, miejscowych wiraszków i głodnych balangowiczów w drodze. Jeszcze tylko uliczka nocnych klubów i już prawie jest na kultowym placu. Celebruje się tu święta państwowe i kościelne z racji dwóch miejsc kultu. Jedno to resztki pałacu który stał tu niegdyś, a w drugim tkwi wielki betonowy krzyż. W miejscu krzyża niegdyś stał ołtarz przy którym modlił się najwyższy przywódca kościoła. Rozejrzał się powoli po placu. W resztkach pałacu płonął wieczny ogień i wartę pełnili żołnierze, a pod betonowym krzyżem paliły się tylko lampki nagrobne. Dosłownie trzech przechodniów, poza tym pusto zupełnie. Plac jest wielki i jego przestrzeń o tej porze jawi się wielce tajemniczą. Lubił tędy przechodzić, zwłaszcza kiedy zdawało się że plac oddycha spokojem po całym dniu biegania po jego płytach setek tysięcy ludzi. Jakby plac się odprężał a on wraz nim. Postanowił dojść do katedry i z powrotem traktem mijając najważniejsze z miejsc Nowych Kultów, wrócić do domu. Niczego podejrzanego nie zauważył dotychczas. Światła latarni odbijały się w gładkiej nawierzchni placu. Starał przypomnieć sobie jak ten sam plac wyglądał niegdyś, kiedy jako dziecko przychodził z ojcem na zmianę warty żołnierzy w szczątkach pałacu. Grzebał w pamięci ale żaden konkretny obraz nie pojawiał się. Szpalery żołnierzy, stukot butów, komendy, sygnał trąbki, szczęk broni przy salutowaniu. Tylko to zostało w jego głowie. Sygnał na trąbce tak mu utkwił w pamięci, że gdy pierwszy raz mógł spróbować zagrać na instrumencie, zagrał prawie od razu właśnie ten sygnał. Nie mógł jednak sobie przypomnieć jaka nawierzchnia była wówczas, oraz czy plac był taki płaski jak dziś, czy podzielony alejami jak uliczkami. Z zadumy wyrwał go przeraźliwy ryk, wrzask jakby komuś działa się potworna krzywda, jakby kogoś mordowali. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył zbliżającą się wielką limuzynę a z jej wnętrza przez okna i szyberdachy wystających do połowy młodych mężczyzn i kobiety z kieliszkami i flaszkami w dłoniach. Limuzyna powoli okrąża plac a oni wydzierają się bez ładu i składu jakby im kto nogi odcinał, albo zwolnił jakąś blokadę. Ryki ginącego w mękach zwierzęcia. Wzdrygnął się patrząc na bezmierność głupoty i brak hamulców. Takie czasy, bez zasad i ograniczeń, hulaj dusza piekła nie ma. Jest ! Właśnie tutaj jest. Rzeczywistość to nie jest powlekana, łatwa do przełknięcia pigułka – nie wiedzieć czemu przemknęła mu myśl. Pod Katedrą nic podejrzanego nie zauważył więc zawrócił w stronę domu. Miał jeszcze jednak po drodze minąć najważniejsze z miejsc Nowych Kultów. Kiedy wyszedł na plac przed zamkiem poczuł świeży powiew rozgrzanego powietrza. Czuł jego przyjemną gęstość. Napełnił nim płuca. Zatrzymał się na chwilę i rozejrzał dokoła – Pięknie – pomyślał. To nieliczne chwile kiedy czuł się w mieście dobrze, kiedy miasto podobało mu się, kiedy czuł się w nim bezpiecznie. Za sprawą świeżego, ciepłego powietrza i późnej pory. Sycił się chwilkę po czym ruszył traktem, znów koncentrując uwagę i wyostrzając zmysły. Minął pomnik wieszcza i swój ulubiony kościół. Widać było już miejsce, ale chyba nic się nie działo, nikt się nie gromadził, nie modlił, nie śpiewał. Wyrównał krok, wzrokiem omiatał przestrzeń przed sobą Naprzeciwko głównego miejsca Nowego Kultu mieściła się knajpa, typowy wyszynk pod śledzia czy tatara, non stop oblegana przez tłumek nawalonych. W czasie dnia rozstawiają tam jeszcze swój namiot ludzie którzy protestują i żądają, a także apelują. Głównie między sobą te wszystkie sprawy mielą bo nikt ich nie słucha. To reprezentanci kilku procent wiecznie, i ze wszystkiego niezadowolonych. Niestety jest to siła będąca w stanie sporo napsuć. Zmienić już nic nie mogą, ale stwarzać pozory i rzucać „błotem” jeszcze mogą dosyć długo. Oni to pozostawali jednym z głównych obiektów obserwacji. Nie mógł ich lekceważyć w swoich domniemaniach jako powiązanych z ludźmi w czarnych płaszczach. Gdzieś w oddali dał się słyszeć śpiew wieloryba. Autobusy, miejskie Walenie, czasem hamując przed przystankiem „śpiewają”, a słychać ten śpiew daleko. Minął oba te miejsca i ruszył zdecydowanie w kierunku domu. Rozmyślał nad mechanizmami które powodują taki brak spójności w społeczeństwie, wrogość do reprezentantów odmiennych poglądów. Wszystkie tak zwane dyskusje polegające jedynie na wzajemnych oskarżeniach, podłe chwyty, sprawiają wrażenie jakby śmiertelni wrogowie, a nie członkowie jednej nacji, w swoim domu się spotykali. Co powoduje powstawanie takiego „Koła Niemocy” ??? – Dobre określenie – pomyślał – kiedyś ktoś ze znajomych użył go, opowiadając o przygodach z urzędami. Po piętnastominutowym marszu dotarł do domu, i w niewyjaśnionych okolicznościach zasnął.
Nieprzerwany sznur stalowych owadów i waleni przemieszcza się pod oknami. W nocy szum słabnie ale nigdy nie ustaje, za to częściej niż za dnia słychać śpiew waleni. We wnętrzach stalowych owadów, ludzie. Przemieszczają się w różne, sobie wiadome strony. Jakieś to pokraczne, prymitywne w sposobie. Potworny hałas i smród, oraz skażenie środowiska. Miasto. Wybetonowane i asfaltowane setki hektarów, z dużej wysokości wyglądają jak jakieś koszmarne strupy, na ciele Ziemi. Liszaje, w dzień szare, w nocy świecące. Aż trudno uwierzyć patrząc z tak dużej wysokości, że w tych strupach i liszajach tętni życie. Ludzie jak bakterie, odżywiają się zdrową tkanką Ziemi. Tam gdzie w dużej liczbie zainfekują planetę, pokrywają wszystko betonowo – asfaltową skorupą. Zadziwiającym jest, że są z tego dumni i czerpią poczucie wyższości nad innymi istotami zamieszkującymi planetę Ziemia.
Przebudził się z uczuciem niepokoju i obawą że coś niedobrego dzieje się z ludźmi. Wstał i na wpół przytomny zszedł na dół do kiosku po gazetę codzienną. Wróciwszy zaparzył kawę i przystąpił do lektury. No tak ! Ewidentnie ludzie mimo dokonań nauki i odkryć w przestrzeni kosmicznej, jakby na przekór wszystkiemu, tkwią przy dawno nieaktualnych teoriach i „prawdach”. Na poziomie twierdzenia że Ziemia jest płaska, podparta na czterech żółwiach. Zaciągnął się głęboko skrętem tytoniu z marihuaną. Każdy z kandydatów do władzy prze do niej wszelkimi środkami, prócz szczerości i prawdomówności. Wykluczenie prawdomówności powoduje z gruntu, że polityka jest grą nieczystą. Niebywałą wydała mu się na tym tle uległość, z jaką ludzie znoszą, a nawet biorą udział w tej mistyfikacji. Garstka oszukuje miliony, a miliony oszukują same siebie. W efekcie mamy do czynienia z nierealną rzeczywistością. Żyjemy w ciągłej sprzeczności, co musi zakończyć się prędzej czy później, ogólnym obłędem. Władza Mózgu ! Mózg równa się Ego. Ale nie wszystkie mózgi są zdyscyplinowane i podporządkowane tej zasadzie. Niektóre sprawiają swoim właścicielom nie lada kłopot. Bez przerwy analizują, poddają wątpliwościom, negują, postrzegają zupełnie inaczej. Właściciel takiego mózgu ma na ogół kłopoty z integracją, życiem osobistym, i zawodowym. Przeważnie na starość, jeśli jej dożywa, dziwaczeje w samotności. Taki mózg nieustannie próbuje żyć ze sobą w zgodzie, co paradoksalnie powoduje konflikt, który z kolei doprowadza do izolacji i zdziwaczenia właściciela. Pyknięcie wyłącznika w czajniku przerwało rozmyślania. Zaparzył kolejny dzbanek kawy i zapalił kolejnego skręta. Powoli zawinięty jak dzień który właśnie rozpoczynał, a właściwie jego przeczekiwanie. Przeczekiwał czytając, rozmyślając, i dopiero kiedy szum stalowych owadów za oknem nieco słabł, zabierał się do aktywnej selekcji danych z sieci i telewizji. Walka o władzę w kraju zaostrza się, a na świecie zaostrzają się przeciwko niej protesty. Według jego obserwacji, co budziło dodatkowe zainteresowanie, przez nikogo konkretnego nie inicjowane, to znaczy wygląda jakby nikt za nimi nie stał. Żadna siła polityczna która chce władzę przejąć. Tak to przynajmniej wygląda, bo można przykładając „teorię spiskową”, zakładać że jednak ktoś za tym stoi, jeno na razie jest całkowicie niewidzialny i aspiruje do władzy nad światem. Dlaczego światem ? Bo protesty przeciw władzy powoli rozlewają się po całym świecie. Nie ktoś konkretny, bo to już było, ale sami ludzie obalą władze. No i tu rodzi się pytanie. Nie spiskowe. Co potem ?? Jak już nie będzie władzy i banków. Jakieś „kierownictwo” by się przydało. Ha ! I tutaj niewidzialne może stać się widzialnym. Tylko co to będzie ?? Jaką przyoblecze postać ?? Znowu odpłynął w rozmyślaniach. Zamiast włączyć się w nurt życia, korzystać z jego uroków. Ciągle to sobie wyrzucał choć wiedział że inaczej być nie może. Po prostu taki był. Nie umiał korzystać, ani wykorzystywać. Był w tym względzie nieudacznikiem. W skrytości pragnął zmieniać świat na lepszy. Codziennie otrzymywał dowody utopijności swoich przekonań w tym względzie, ale nie był w stanie nauczyć się że ludziom nie wolno ufać, a ich deklaracji brać na poważnie. Uchylił zasłonę i spojrzał na ulicę. Zmierzchało, więc czas wyjść po obiad, a może po obiedzie na przechadzkę. Pozory stabilizacji i poukładanego życia. Skręcił i zapalił kolejny raz. Dźwięk z ulicy stał się intensywniejszy, ostrzejszy wraz z opadłymi liśćmi. Jesień, i dopiero śnieg wytłumi ten hałas. Nigdy nie był w ciepłym kraju. Ale są tysiące takich którzy nie ruszyli się nawet do najbliższego miasteczka czy wsi, całe życie spędzając w miejscu urodzenia i nic ich nie goni w świat. Chaos, jedyne co mu przyszło do głowy na wytłumaczenie tych zjawisk. Nic tym nie rządzi. Żaden wyższy porządek, ni systematyka. Nieprzewidywalność. Jedynie krótkie sekwencje, na zasadzie podobieństw mogą dać się przewidywać. W jakim kierunku podąży ludzkość, czy ewolucja nie jest możliwe do przewidzenia. Można jedynie spekulować i niektóre z tych spekulacji potwierdzać post factum, na zasadzie trafienia kumulacji w grze losowej. Można za to dość swobodnie dopasowywać różne wizje do rzeczywistości, i pokusić się o przypuszczenie że to w jakiś sposób na nią wpływa, czy nawet kształtuje, ale dla niego to tylko próby złapania równowagi, czy gruntu pod stopami. Zwykły odruch obronny. Jego świat to mętlik, i z mętliku układa swój porządek. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu skarpetek. Muszę zrobić pranie – pomyślał – nie mam czystych ubrań. Pralki nie miał więc musiał prać ręcznie, czego nie cierpiał, lub wieźć do matki, ale tego też nie cierpiał więc czekał aż nie będzie miał nic czystego w co mógłby się ubrać. Znalazł skarpety i resztę odzienia. Sporo to czasu zajmowało mu zwykle, więc kiedy wyszedł z domu było już ciemno. Ciągle żałował tego czego nie zrobił, a mógł i wtedy…. Na przykład gdyby szybciej się wybierał, wyszedłby jeszcze za dnia…albo gdyby…gdyby…..gdyby. Kupił gotowy zestaw obiadowy i wrócił do mieszkania. Gdyby miał pieniądze oddałby długi, zapłacił za mieszkanie. Gdyby, gdyby, gdyby….. Gdybał i to go wkurzało, wkurzał się na siebie, ale z drugiej strony tylko na siebie mógł się wkurzać. No bo na co, lub kogo innego. Ta pokora i jej brak, to rozstrój czy równowaga? Ying -yang ? Ocena. Wewnętrzny spokój burzy i doprowadza do furii jedynie ludzka głupota, pozerstwo, zakłamanie. To dobra furia ? Czy może nie ma dobrej, pozytywnej furii. Są tylko naturalne i nienaturalne reakcje ? Naturalne. Co dziś jest naturalne ?? Wyjrzał znów przez okno. Po drugiej stronie ulicy zobaczył człowieka. Widuje go często, bo włóczy się dniami i nocami, w tą i z powrotem, swoją ustaloną trasą. Wygląda na bezdomnego ale nic dziś nie jest oczywiste. Człowiek ten chodzi po prostu, nikogo nie zaczepiając o papierosa, czy parę groszy. Idzie zawsze sam. Kim jest ten człowiek ? – nie wiadomo z jakiego powodu, nagle zaświtało mu w głowie. Kim był może, nim został tym kim jest teraz ? Czy był kimś innym ? Co on ma w głowie ? Równowagę czy chaos kompletny ? Pogodzony jest ze sobą, czy walczy ? Skąd u licha tyle pytań ? O masz ! Znów pytanie. Istny obłęd, a tamten idzie wyprostowany, równym krokiem, patrząc przed siebie. Albo ten gość z baru do którego chodził całe życie, był tam rezydentem za drobne prace fizyczne, a nagle bar zlikwidowano i zamieniono na Kebab. Facet siedzi na murku w pasażu nieopodal dawnego miejsca swojego, a wzrok ma wbity w niewidzialny punkt w przestrzeni za domami towarowymi, jakby oczekiwał że przeszłość właśnie z tamtej strony powróci, a on znów wypije piwo za kilka przeniesionych z samochodu skrzynek w swoim barze. To miejsce zapewniało mu poczucie stałości, a zatem bezpieczeństwa. Utracił to. Co on teraz ma w głowie ? Żyje w ogóle jeszcze ? Czy umarł jak Buszmen zamknięty w pomieszczeniu.
Budowa ludzkiego ciała, jego sprawność i możliwości, cechy charakteru jak skorość do radości i zabawy, wydają się być cechami jednoznacznie wskazującymi na to, iż człowiek jest istotą która powinna zajmować się radosnym, harmonijnym, nieszkodliwym bytowaniem na planecie, lub jeśli ktoś woli, jest stworzona do takiego bytowania. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, woda jeziora, nieruchoma tafla, lustro w którym odbija się niebo i las. Cisza absolutna, brzmienie planety. W ognisku paląc się trzaskają sosnowe gałązki, wydzielają woń z niczym nie porównywalną, otulającą spokojem. Zjadł do końca upieczoną na ogniu rybę, którą złowił za dnia. Uczucie ciepła i sytości rozlało się po jego ciele. Wstał , podszedł do brzegu i zanurzył, by obmyć w wodzie, tłuste od ryby palce. Kiedy tylko dotknął gładkiej jak lustro wody, zamarł. Trącona palcami tafla natychmiast pofalowała się , i kręgi fal zaczęły rozchodzić się we wszystkie strony, a te które skierowane były na otwarte wody jeziora, zdawało się że osiągną przeciwległy brzeg. Poczuł uniesienie, uczucie euforii, zachwyt jakby dotknął żywego dinozaura. Nie zdziwiło go to, ale przedłużał tą chwilę ile mógł. Nie myślał nawet, po prostu czuł i był. Poczekał aż woda znów się wygładzi i uspokoi, wytarł ręce o spodnie i zasiadł przy ogniu. Zapatrzył się weń, w rytm jego płomieni, pozornie bezładnie pełgających, tańczących, wijących się, rozbłyskających to przygasających. Tylko pozornie bo wpatrując się, jednoczył się z ogniem, synchronizował się z jego tańcem, wczuwał się w jego jakże łagodny rytm. Wsłuchiwał się w popiskiwania i trzaski palących się gałązek. To jakby ogień nucił, płonąc. Mrok nocy powoli otulał wszystko ciemnogranatowym płaszczem. Gdyby nie miliardy gwiazd które go rozświecały, byłby czarny. Spojrzał w niebo na te miliardy gwiazd i jeszcze raz pokornie uświadomił sobie swoją małość, ale i nierozerwalną przynależność do tego na co patrzył. Do gwiazd, kosmosu, Ziemi. Na sekundę, może dwie, jego błędnik oszalał, aż się zachwiał. Miał wrażenie że poczuł ruch planety, obrót wokół własnej osi i szaleńczą prędkość z jaką mknie, dookoła słońca w bezkresie kosmosu. Jakiś ptak krzyknął w mroku, i wszystko znów jakby stanęło w miejscu. Powietrze, woda, nieruchome drzewa, czasu nie ma. Dołożył do ognia grubszy konar i położył się obok. Patrzył jak ogień powoli, po złuszczonej korze wpełza na dopiero co wrzucony konar. Jak językami, omiata powierzchnię drewna, a ta zaczyna się palić. Ogień jest spokojny i nie wysoki, dający dużo ciepła. Przymknął oczy. Gdzieś blisko jego głowy, chrobocząc i szeleszcząc przeszedł duży owad. Las ożywał nocną krzątaniną, ale wszelkie stworzenia omijały z daleka miejsce w lesie nad jeziorem, rozświetlone płomieniami niewielkiego ogniska, przy którym spała skulona postać.

Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 2)
QR kod: Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 2)