Piąte prawo dynamiki Newtona głosi, że gdy nauczyciel w podstawówce wyjdzie z lekcji na dłużej niż powinien, ktoś w klasie zacznie śpiewać albo opowiadać kawały.

Piąta klasa w Szkole Międzynarodowej „Diament”, mieszczącej się w dzielnicy Koregaon Park w indyjskim mieście Pune, nie była wyjątkiem od tej odwiecznej reguły.

Roshan, zwany Cynamonem, stał przed klasą, dzierżąc w dłoni długą linijkę z nierdzewnej stali niczym mikrofon.  Pozostała dwudziestka uczniów przyłączyła się do niego, gdy na cały głos śpiewał Lakdi ki kathi, piosenkę o przygodach drewnianego konika. Stanowiło to miły przerywnik w lekcji ekologii. Pallavi dołączyła do Cynamona jako wiodący głos żeński.

Konik właśnie zrywał się do biegu, gdy nauczycielka ekologii, pani Arora, wróciła do klasy.

– Uspokoić się, koniki! Roshan i Palli, siadajcie na miejsca – zakomenderowała. Klasa zajęła się na powrót lekcją.

Po jej zakończeniu uczniowie zaczęli z gwarem wychodzić gęsiego z klasy.

– Roshan!

– Tak, psze pani?

– Gdzie mieszkasz?

– W Koregaon Park, psze pani.

– Aha. Lubisz śpiewać?

– Eee… uwielbiam.

– Jestem pewna, że nawet Gulzar[1] w Bombaju chciałby posłuchać, jak śpiewasz jego piosenki.

– Naprawdę, psze pani?

Haandźi (Tak jest).

Roshan zarumienił się i spuścił wzrok. Pierwszy raz ktoś go tak skomplementował. Nie bardzo wiedział, jak zareagować.

– Dziękuję pani.

– Skąd się wzięło twoje przezwisko – Cynamon? Wszyscy tak na ciebie mówią.

– Moi rodzice uwielbiają do wszystkiego dodawać cynamon. Do herbaty, ciastek, bułek… do wszystkiego. Jak jeszcze nie umiałem wymówić słowa „cynamon”, nazywałem go „cymanum” albo „cynamum”, albo nawet „cymamom”. – Zmarszczył brwi. – Nie podoba mi się już to przezwisko. Chcę je zmienić.

– A twoi rodzice lubią muzykę?

– Nie, psze pani. Nie lubią muzyki… ehm… to znaczy, lubią. Ale… eee… nie tego rodzaju – usiłował gestykulacją pokazać, o jaki rodzaj muzyki mu chodzi.

Nauczycielka uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

– Tę tylko ja lubię. Nie wiem, psze pani. Może moja rodzona mama lubiła taką muzykę.

– Twoja rodzona mama?

– Tak. Jestem adoptowany.

Pani Arora bawiła się swoimi wiszącymi srebrnymi kolczykami. Uśmiechała się trochę za długo, a potem powiedziała:

– Okej, cudownie, Roshan. Śpiewaj dalej. Teraz możesz już iść.

Baba (tata) i Maa (mama) nigdy nie ukrywali przed Cynamonem – ani przed nikim innym – że jest adoptowany. To była tak samo oswojona część życia, jak jego bystre, brązowe oczy albo długie, umięśnione nogi.

Kiedy miał mniej więcej dwa lata, Maa posadziła go i opowiedziała mu piękną historię. Czytała ją z cienkiej, bengalskiej książki. Cynamon siedział naprzeciwko, zwinięty na łóżku. Baba siedział obok mamy. Opowiedziała mu o starożytnym mieście Mathura w pobliżu Delhi, gdzie Wasudewa i jego żona Dewaki mieli ośmioro dzieci.

Maa deklamowała opowieść, dramatycznie zmieniając głos:

– Ósmym dzieckiem był Kryszna. Gdy Kryszna przyszedł na świat, padał ulewny deszcz. Wasudewa włożył niemowlę do wiklinowego koszyka i zaniósł  je do domu Nandy. Zostawił je u Nandy, pasterza bydła, dla jego bezpieczeństwa. Pan Kryszna dorastał u przybranych rodziców.

Wówczas Baba jedwabiście gładkim głosem opowiedział historię w języku marathi. W historii tej woźnica rydwanu znajduje niemowlę w koszu unoszącym się na wodzie. Woźnica i jego żona, Adirath i Radha, nie mają własnych dzieci.

– Nawet się nie domyślali, że chłopczyk był synem księżniczki Kunti i boga słońca Surji. Nazwali go Karna. Wyrósł na dzielnego i nieustraszonego wojownika.

– Więc jak widzisz, Cynamonku, jedne dzieci trafiają do swoich rodzin w jeden sposób, a inne w inny, ale każde jest tak samo wyjątkowe – podsumowała Maa.

Baba dodał:

– Kiedy przyszliśmy do ośrodka adopcyjnego, powiedziano nam, że ten chłopczyk wygląda inaczej niż my. Ale nam to nie przeszkadzało.

Gdy Cynamon miał cztery lata, Baba i Maa zabrali go do szpitala, w którym się urodził, znajdującego się w zatłoczonej i ruchliwej okolicy ulicy Kusalkar w Pune. Zabrali go też do ośrodka adopcyjnego w pobliżu jednego z największych szpitali Pune, gdy miał pięć lat, a potem znowu, gdy miał lat sześć.

Baba opowiedział mu, jak było tego dnia, kiedy go przygarnęli.

– Cynamonie, wtedy, kiedy zabraliśmy cię do domu, to był najbardziej pamiętny dzień mojego życia. Nie tylko twoja Maa i ja poszliśmy do centrum adopcyjnego. Wybrali się też z nami Ajji, Ajoba, Dada Moshay oraz Didi Maa[2]. Wtedy wreszcie zrozumiałem, co to znaczy być kapitanem indyjskiej drużyny krykieta. Dysponowaliśmy tylko samochodem maruti suzuki zen, więc zamówiliśmy dodatkowo dwie autoriksze, żeby wszystkich zabrać.

Baba ciągnął dalej z błyszczącymi oczami:

– Poprzedniej nocy padał deszcz i wcześnie rano także – czuliśmy, że to dobry znak. Potem z okazji twojego przybycia zorganizowaliśmy dla wszystkich spotkanie w małym mangal karyalaya[3]. Przyszło tyle ludzi, że w końcu musieliśmy przenieść się do znacznie większej sali, która była niedaleko.

Cynamon kilka razy prosił, żeby mu tę historię powtórzyć, i za każdym razem Baba dodawał więcej szczegółów. To była jedna z tych opowieści, które nigdy się nie nudzą.

Gdy dorastał, czasem spoglądał w łazienkowe lustro, usiłując sobie wyobrazić, jak musieli wyglądać jego ojciec i matka. Czy to po ojcu miał śniadą cerę, imponujący wzrost, spiczasty nos i wystające kości policzkowe? Czy to po matce odziedziczył donośny śmiech i głos? Gdzie oni mieszkają i czym się zajmują? Gdziekolwiek podróżował, rozglądał się po ludziach, zastanawiając się, czy ktoś z nich nie jest może jego ojcem lub matką.

Baba i Maa zawsze go wspierali i mówili wszystkim, że jest adoptowany, nie miał więc poczucia wstydu czy zakłopotania. Widział w tym bardzo naturalną część swojej tożsamości.

Któregoś razu, gdy miał około sześciu lat, spytał się Baby:

– Baba, a gdyby moja rodzona matka przyszła i chciała mnie zabrać, to co byś zrobił?

– Nie wiemy, gdzie ona mieszka, i ona też nie wie, gdzie my mieszkamy. Więc nie może tak się zdarzyć. A ponadto kochamy cię i nigdy nie oddamy.

Później, gdy miał około siedmiu lat, miał więcej pytań.

Zapytał się rodziców:

– Jak wyglądali moi rodzeni ojciec i matka? Czy są wysocy tak jak ja?

– Nie wiemy, Cynamonie – odpowiedzieli cierpliwie.

– Jak to?

– Nigdy ich nie spotkaliśmy.

– Dlaczego mnie zostawili? Jak mogli to zrobić? – wykrzyknął.

Baba i Maa przytulili go mocno i pocałowali.

– Czy coś było ze mną nie tak? – nie ustępował chłopiec.

– Oni się ciebie nie wyrzekli. Wszystko było z tobą w porządku, i nadal jest. Twoi rodzice zapewne mieli jakieś bardzo dobre powody, i dlatego musieli podjąć taką decyzję, jaką podjęli.

Ale ta myśl wciąż siedziała mu gdzieś w głowie. Dlaczego go zostawili? – zastanawiał się Cynamon.

Na pierwszym piętrze ich bloku mieszkali Nivedita Tai oraz Yatin Dada. Regularnie widywali się z Babą na joggingu. Często, przepoceni, wracali razem do domu; Yatin i Nivedita zawsze się śmiali, a Baba opowiadał jakąś historyjkę.

Któregoś razu przy śniadaniu Maa powiedziała do Baby, uśmiechając się:

– Wiesz, Nivedita jest przy nadziei.

Baba zachichotał.

– No, to szybko im poszło – skomentował.

Cynamon nie wiedział, na co Nivedita ma nadzieję, ale zauważył, że brzuch Nivedity Tai, dotychczas płaski, zaczął rosnąć i rosnąć, i nie wyglądało na to, żeby miał przestać. Niepokoiło go to, ale nikt się tym nie przejmował. Owszem, wszyscy wydawali się bardzo cieszyć. Nawet ją po tym brzuchu poklepywali.

Chłopiec zapytał się Maa:

– Maa, co się dzieje z Niveditą Tai? Czemu nic z tym nie robi? W końcu pęknie!

Khoka (kochanie), już ona coś niedługo zrobi.

Pewnego popołudnia Maa usiadła i wyjaśniła Cynamonowi, że w brzuchu Nivedity Tai rośnie małe dziecko.

– Więc rozumiesz, kiedy maleństwo w końcu wyjdzie na zewnątrz, jej brzuch wróci do poprzedniego wyglądu – zapewniła go i chłopiec poczuł ulgę, że ze światem wszystko jest w porządku.

A potem któregoś dnia Nivedita Tai nagle znikła, a wraz z nią Yatin Dada. Ich mieszkanie było zamknięte.

Po tygodniu odezwał się dzwonek do drzwi. To przyszedł Yatin z pudełkiem złocistych słodkich pyz kesari pedha. Promieniał, jakby wygrał w teleturnieju „Kaun Banega Crorepati”[4] albo został premierem Indii.

Maa podeszła do drzwi.

– Oho! Gratulacje! – wykrzyknęła i przytuliła go. Baba wyciągnął ramiona i też go objął.

– Jak ma na imię?

– Anvee.

– Pięknie. Witamy pana w klubie. Gratulacje – rzekł Baba w języku marathi.

Cynamon nie całkiem rozumiał, dlaczego Baba gratuluje Yatinowi, skoro Anvee wyszła z brzucha Nivedity Tai. Co on miał z tym wspólnego? – zastanawiał się.

W wiele niedzielnych wieczorów Maa nieodmiennie nacierała Cynamonowi głowę olejem gorczycowym. Baba usiłował przekonać ją, by zamieniła go na olej kokosowy, lecz bezskutecznie.  Cynamon wprawdzie nie znosił tego zapachu, ale zawsze uwielbiał to błogie, ciepłe uczucie, jakie utrzymywało się  po masażu.

Siedział na gazecie na podłodze, Maa zaś energicznie oklepywała mu głowę.

– Masaż głowy dobrze robi na ukrwienie i na inteligencję, wiesz? – oznajmiła. – Twoi Dadu i Didima (dziadek i babcia) regularnie robili nam masaż głowy i dawali nam olej rycynowy, jak dorastaliśmy. To dlatego nam się w życiu powiodło, tak uważam. Właściwie to obowiązek – dla wszystkich dzieci.

Cynamon wiedział, do czego to zmierza, więc postanowił zmienić temat.

– Maa, mam pytanie – zaczął.

– Tak?

– Anvee wyszła z brzucha Nivedity Tai?

– Oczywiście, kochanie.

– Więc wy też wyszliście z brzuszków Didimy i Ajji? I inni też?

– Tak, my też – zapewniła Maa.

– Ale ja stąd nie wyszedłem? – obrócił się, by dotknąć brzucha Maa. – Mnie tam nie było w środku?

– Nie wyszedłeś z mojego brzucha. Byłeś w mojej głowie – odrzekła po bengalsku, cytując Tagorego[5].

– To z czyjego brzucha wyszedłem?

– Twojej rodzonej matki.

– Popatrzył na własny brzuch i wyobraził sobie dziecko w środku. Wyobraził sobie samego siebie we wnętrzu brzucha, z rękami, nogami i wszystkim. Ależ to musiało brzydko wyglądać.

– Maa, przecież to musi boleć – wykrzyknął Cynamon.

– Tak, przez pewien czas boli, ale potem, jak dziecko już się urodzi, ból znika.

– A widzisz, jaki jestem grzeczny? Przyszedłem i nie miałaś ze mną kłopotu.

Maa ujęła go za podbródek i roześmiała się.

Potem, nucąc sobie, kontynuowała masaż.

(tłum. Karol Chojnowski)


[1]    Gulzar (ur. 1934) – indyjski reżyser, pisarz i autor tekstów piosenek (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

[2]    ajjiajoba – dziadek i babcia i w jęz. marathi; dada moshaydidi maa – dziadek i babcia w języku bengalskim. Dziadkowie Roshana od strony ojca są nazwani w języku marathi, ponieważ ojciec jest Marathem; mama Roshana jest Bengalką, dlatego jej rodzice są nazwani po bengalsku.

[3]    Mangal karyalay, mangal karyalaya – lokal obsługujący różnego rodzaju uroczystości, zwłaszcza śluby; sala bankietowa.

[4]    Indyjski odpowiednik teleturnieju „Milionerzy”.

[5]    Rabindranath Tagore (1861-1941) – indyjski pisarz i filozof, jak również kompozytor i malarz, pochodzenia bengalskiego; w roku 1913 otrzymał literacką Nagrodę Nobla.

Vikas Prakash Joshi – Nie w brzuchu, tylko w głowie
QR kod: Vikas Prakash Joshi – Nie w brzuchu, tylko w głowie