szukałem w świątyniach, kościołach i meczetach, aby odnaleźć boskość w moim sercu
Rumi
chyba lunatykuję, mam zaciśnięte powieki i pięści
księżyc, szerokoustny pasterz, lekko się do mnie uśmiecha
jestem jedną z gwiazd, więc tej nocy nie zasnę
lśnię własnym blaskiem, błogosławiona w ciszy
nie istnieje przeszłość, przyszłość, a czas jest tylko iluzją
stąpając poza nim wiem, że zupełnie niczego nie muszę
nie boję się śmierci, ona sama nie przynosi bólu
preludium wieczności, syjamska siostra życia, splin
obracam się wokół osi i odcinam ogon uranii
barwne chimery gasną w ciemności czarnookiej nocy
poeci ostrzą pióra zapisując ciągi znaków i płaczą
zerowymiarowe kropki wyznaczają drogę do emaus
jestem paradoksem strzały, biegnę i stoję jednocześnie
rozkrawam świat na pół chcąc złączyć dwie części od nowa
morza i oceany zlewają się w jedno wielkie, przezroczyste oko
uśpiony w głębinach bóg marszczy czoło i patrzy
jak pięknie modlą się ludzie na chwilę przed potopem
nieznośna lekkość bólu
oddzielam ziarno od plew i nucę pieśń nad pieśniami
spoglądam na mężczyznę najpiękniejszego z ludzi
jego serce milczy a dusza śpiewa czystym głosem aniołów
nie zapytam skąd wraca skoro idzie do mnie
wiem że musi być święty nie ma ciała ani dłoni
choć przeczuwam dotyk który może się spełnić
jestem wirem falą kołem śmiercionośnym ogniem
parafrazą szaleństwa burzą samobójczą nadzieją
kiedy byłam natchniona znikła moja cielesność
chociaż drżę od spojrzenia które znałam od zawsze
staję się ziemią żyzną miękką urodzajną jak życie
od wschodu do zachodu i we wszystkich kierunkach
ziarno które zasieję pozarasta ścierniska
może kiedyś gdy wyrosną nam dłonie powrócisz
rozdrapując naskórek udowodnisz że jestem
list pisany palcem na skórze drzew
czas podlewa stare dęby śpiewając pieśń nad pieśniami
w ich konarach przecież wciąż płynie nasza krew
odarte z kory gną się przy każdym podmuchu
budząc duchy królów wielkich persów i medów
sczytując z ruchu warg ich bezdźwięczne proroctwa
oddychają głęboko a kamienie ożywają
wiesz wszystkie słowa odleciały stąd w milczeniu
tylko ziemia wciąż pachnie naszą skórą i mchem
na którym rozsypały się perły mlecznie lśniącej rosy
sznureczkami wspomnień prowadzą do ciebie
a topole jak kościelne gromnice oświetlają szlak
gwiazdy rozpalają noc by zgasnąć w tabernakulum dni
umierają szczęśliwe przymykając ciężkie powieki
najpiękniejsi kochankowie świata
jak my kiedy pękałeś we mnie miłością
wiesz pod taflą lodu nadal płynie rwąca rzeka
a maleńkie tęsknoty nigdy nie zapadają w sen
glosolalią roszczą sobie prawo do tego co wieczne
jak nasze cienie pogubione w lapidariach życia
te same które kiedyś odnajdziemy odarte z nas samych
list z Koluszek
uczęszczana trasa Warszawa – Wrocław – ludzie w ciasnych klatkach patrzą i gdaczą
ileż wierszy powstało o pociągach
rozglądam się i tak bardzo chciałabym narysować tę podróż słowami, które nagle skurczyły się i rozsypały pomiędzy siedzeniami
jak opowiedzieć imiona, twarze, że dłonie nie mają pazurów, są czyste i nie wypalają łąk
a ten tekst napisany jest tylko dla ciebie
pachnie mną, podszerstkiem myśli oraz kwitnącą czeremchą
żółtymi polami rzepaku mijanymi po drodze
stacja Koluszki,
nie byłam w tym mieście, ale stację znam dobrze, oglądałam film Bajona – Bal na dworcu w Koluszkach
wyszukuję w Wikipedii, że nakręcono go w studiu, w pomieszczeniu z tektury
w Koluszkach znajduje się jedyny w Polsce Wydział Niedoręczalnych Przesyłek, których z różnych powodów nie można dostarczyć adresatowi
może właśnie dlatego ten wiersz także nigdy do ciebie nie dotrze
słodki zapach gorzkich pomarańczy
wiesz smutek najczęściej przychodzi znienacka
w woalce upalnego powietrza trudno go rozpoznać
przypełza bezszelestnie kładzie się u stóp i czeka
otulając wspomnieniami i nadzieją na jutro
czasami gdy wiatr strąca z drzew niedojrzałe owoce
myślę że to spadają czyjeś niespełnione obietnice
zatracone w locie opadają oszołomione zapachem
niczym wyschnięte serca które kiedyś kochały
lato przynosi spocone ciała i rozgrzane myśli
jak koty wylegują się pieszczone porannym słońcem
przeciągając leniwie zlizują słodycz nocy
mruczą cicho co może się jeszcze wydarzyć
tęsknota nieproszony gość rozsiada się wygodnie
zawsze o czasie ciągnie wagony doświadczeń
prosi o kieliszek ciepłej krwi i pajdę ciała
kołysze serca na wahadle zegara powtarzając modlitwy
wiesz miłość najczęściej przychodzi znienacka
nadjeżdża jak pociąg na który nie da się spóźnić
ostatni wieczór przed odjazdem pożegnaj mnie czule
pięknem niezwyczajnych pejzaży ukołysz w chwili zwątpienia i bądź
Rosemary’s Lullaby
na granicy świtu zwijam się w kłębek
ja podniebny melepeta nie dokarmiam życzeń
niespełnione spadają krusząc most pomiędzy nami
z czary księżyca piję ciepło pulsującej krwi
moja miękka sierść pełna jest słów które mi dałeś
szorstkimi dłońmi ścieliłeś łoże z jedwabnych adamaszków
oswajałam cię powoli szukając niewidzialnych znaków
tamburyny myśli dotykały dna pełnego rozpaczy
czy można przywrócić do życia co odeszło w niepamięć
ocieplić powietrze wonnymi olejami orientalnych bazarów
rozedrzeć ci serce złotą ambrą kamforą i pieprzem
wyrwać zębami arterię żył i ułożyć z nich drogę prowadzącą z powrotem
twój ostatni pocałunek pozostanie przy mnie do końca
jak życiodajne słońce które całuje nas co rano
także wtedy gdy usnę na maleńkiej kartce papieru
ja tak przyziemna kobieta z księżyca