Świadomość
Gdybym się nie urodził, a po prostu istniał
jako czysta świadomość bez rąk i imienia,
był polnym chwastem, rybą lub jak górski kryształ,
rzeką, która potrafi swoje twarze zmieniać.
Nie będę pustym krzesłem, mgłą, meandrującą
rzeką między kołyską w jaskini, a trumną
zatoki. Każda rzeka zdaje się samotnym
językiem całującym obojętne brzegi.
Mizerny płomień świecy i dogasająca
gwiazda nie konkurują ze sobą o władzę.
Ocean nie góruje nad brudną kałużą.
Paw nie jest w niczym lepszy od zmokłego wróbla.
Podmuch porusza drzewa, zmienia je na dobre,
a o zmierzchu samotność brudem pod paznokciem.
Czy dusza to garnitur dla nagiej wieczności,
jest skrojony na miarę? Trwa metafizyczny
pokaz mody – jesienne liście na wybiegu.
Nie stanę się kamieniem, złotym runem, krzakiem
gorejącym od ognia wśród roślin bez wiary.
Nawet płonną nadzieją na zostanie ciszą,
która jest wspólnym dobrem wszystkich form materii.
Trudno hodować myśli, bo umysł jest rzeźnią.
Trudno uprawiać myśli, bo umysł to spichlerz.
Czasami przedostanie się do niego światło
i pożre jak mysz ziarna obfitej ciemności.
(Stargard, 1 VII 2021)
Nieobecne historie
Którykolwiek historyk zajął się dziejami
królestwa pszczół lub mrówek, kolonii bakterii
zbudowanych na wrakach pirackich okrętów,
osiągających rozkwit na trzcinie cukrowej
bez prowadzenia handlu i teatru wojny?
Manuskrypty ze zdechłych ryb, padłego bydła
nie pomogą ustalić chronologii głodu.
Kronikarz wzmiankujący o metodach tortur
wylewał na pergamin krzyk i rany ofiar?
Sny nie mają biografii. W klasztornych ogrodach
nikt nie zobaczył w słońcu ekstazy brzoskwini,
pokutującej rosy, wiszącego bluszczu
i życia duchowego ropuch i motyli?
Historia polityki milczy o mównicach
miękkich łóżek, na których żony mężów stanu
miały wizje o nowym ładzie w kuchniach władzy,
gotowały utopie niczym wywar z szyszek.
Czy ktoś wreszcie napisze historię afektu,
o obleganych sercach przy wykorzystaniu
najsubtelniejszych w świecie machin oblężniczych,
pierścionka (lśniący taran) lub róży z kolcami,
po niej czułość wspinała się jak po drabinie?
[Jest coś co cię wybudza ale musi zasnąć]
Jest coś co cię wybudza ale musi zasnąć,
zrzucić winę na skórę, spuchnięte powieki.
W dalekich krajach nie śnią o chlebie i wodzie,
słońce wchodzi na scenę jak promienny błazen.
Nie zostałeś wybrany do budowy katedr,
do roli barbarzyńcy Scyta albo Kwada,
nie twoja dłoń została odciśnięta w sercu
paleolitycznych jaskiń bogatych w naskalne
malowidła bizonów, nikt cię nie oskarżył
o zdradę lub herezję, nie brałeś udziału
w wyprawach do Nowego Świata i krzyżowych,
ale jednak coś tobie nie pozwala zasnąć,
z wiecznego snu chcesz zbudzić góry i wulkany;
patrzysz w gwiazdy, a przecież wcale nic nie znaczysz
dla ich pustych rozbłysków, samotnego światła.
Proroctwa
Sen o taksówce i kierującym nią aniele
podwozi ciemny umysł do ciasnej kryjówki,
w niej przycupnęło niebo, a pasta do zębów
wygłosiła proroctwa na wzgórzu szczoteczki.
Pozwólmy wypoczywać absurdom w rozbitych
pojazdach i kurortach zaludnionych rzeszą
wyrzuconego sprzętu na obrzeżach miasta.
Połóżmy prochy zmarłych w solariach i centrach
odnowy biologicznej. Czy kwiat wyda kości?
Dziś sny się rozlewają we mnie jak przelane
za przodków zimne światło w niegościnnych stronach.
Jak wiele łez udźwigną pracowite rzeki,
te najdziwniejsze świece zapalone światu?
Stara czułość
Pokazywałem kilku zbłąkanym obłokom
język jako zgaszoną pochodnię, czereśnie
owocowały nocą o fenomenologii,
w przychodniach puste krzesła czekały na swoją
diagnozę. Który zegar odkrztusił archaik
kaszlący wulkanami, gdzie się podział kambr
z legionem trylobitów – aniołów w pancerzach
z chityny? Meteoryt był stemplem pieczątki
zatwierdzającej dekret masowej zakłady.
Mam miłość wobec martwych skał, odległych planet,
namiętnie obściskuję wieczorne powietrze,
bo wiem, że jutro wszystko będzie takie same,
a kosmos nie odwróci się do mnie gwiazdami.