Morze z widokiem na pokój

Ogień objął małpiarnię,
zginęły wszystkie zwierzęta znajdujące się wewnątrz:
orangutany, szympansy, goryle, nietoperze i ptaki.
Przeczytałam to i przez cały dzień czułam w ustach popiół.

Dawniej noszono suknie w białe i żółte grochy,
przewiązane szarfami. Młoda kobieta pośrodku zdjęcia
ma zawiązany na szyi kapelusz. Morze na prawym horyzoncie.
Ale centralną postacią jest śmierć.

W ostatnim liście wspominasz o ładnej, bosej Żydówce.
W XVII wiecznym Bukareszcie po jej kościach
nie zostałby już nawet pył. Sypiasz z nią od dawna.
Nosi imię Sulamit? Czuje w ustach popiół?

Co mówi rzeka do morza? Nie mam początku ani końca,
nie urodziłam się i nie umrę. Na zawsze twoja.


Czy można rozwieść się ze słońcem, z jego złotem?

Ten pokój jest mały, te usta są suche.
Słowo soleil pęka pod naporem własnego ciepłego ciężaru.
Mówisz mi, że jest lato. Lato. Ktoś idzie pod wodę, ktoś umiera,
ktoś wciąga do płuc złote drobinki powietrza
i na jedną krótką chwilę staje się pauzą, kształtem
wypełnionym emaliowym światłem. Ktoś inny,
w autobusie, w metrze, czuje napór miękkiej, obcej skóry,
cały cudzy wszechświat i nie cofa ręki.
Ktoś opowiada o bogu, którego nikt nie widział,
choć czują go wszyscy. Ktoś, bardzo możliwe, czuje się
nikim przy zamknięciu trumny, kiedy kwiaty
pochylają swe wieczorne główki jakby cichutko płakały.
Ktoś buja dziecko na kolanach. Ktoś inny ma zamiar i brzytwę,
ale nie ma celu. A jeszcze ten ktoś, kto właśnie zrozumiał jedyną prawdę,
że być zakochanym trzeba przetłumaczyć jako blask
wlewającego się w ciebie oceanu plus wygnanie z raju w jednym,
kiedy ktoś, kto kocha pierwszy raz, tak wyraźnie jest każdym.

I to jest jak hymn na cześć wiecznego wiatru,
jak oko sarny to jest.


Zanim otworzysz te drzwi, zanim je zamkniesz

Masz rację, nawet tygrysia lilia kocha doskonalej
w granicach swej nakrapianej, roślinnej niewinności.
Ja jestem kamień. Jestem ostrze, co zadaje cios.
Bywam pożyteczna, jak rozmaite gładkie powierzchnie
umiem błyszczeć i niech mi to będzie policzone.

Chcę żebyś wiedział: jeśli to była noc
i twój oddech trzepotał w pościeli,
ja jedna go słyszałam. W tym śnie byłam twoją matką,
miałam jej zimną, trupią twarz.

Zmiłuj się nad nami drżące serce sarny,
krwi ciepłej świni, pociecho płaczących,
oczko zająca błyszczące jak pieniążek
– za nas i za nasze ciała modliłam się.
Niech mi to będzie teraz policzone.


Zima jak sen o pralni, w którym jestem czysta

Kiedy jestem z tobą, chcę być dobrym człowiekiem:
ratować delfiny i bandażować ludzi
z popromiennymi ranami, powiedziałeś.
Wczoraj śnił mi się pogrzeb we wszystkich kierunkach,
ze śmiechem obłąkanych dzieci i dźwiękami ptactwa.

Chcę, by twój śmiech był eksponatem w muzeum.
Kiedy mówisz, śpisz, kiedy umierasz,
czy czujesz wokół siebie konstelacje zwierząt?
Siłę, która związuje oddechy w jeden węzeł?
Tak muszą czuć się starzy ludzie. Tak muszą czuć kamienie.

Jestem jak staruszka albo kamień.
Albo jak te zwłoki, co trzynaście lat wisiały na drzewie.
Zagnieździły się w nich osy, pszczoły i wiewiórki.
I jeśli to ma być miłość, pozwól mi powiedzieć,
że z mojej matki zapamiętałam śnieg, pozwól mi

w środku zimy otworzyć drzwi, za którymi jest lato.


Zdjęcie wychodzi poruszone

Do czego to doszło! Co drugi wtorek
razem z resztą kółka zwariowanych kobiet
tłoczymy się w poczekalni przed drzwiami lekarza.
Wszystkie szukamy w nim ojca, brata i kochanka,
czekamy na swoją porcję pocieszenia.
Przypominamy ptaki, co zbierają się o ustalonej porze,
co zbierają się o ustalonej porze, by nigdzie nie odlecieć.

Nauczono nas uśmiechać się i mówić „ja ciebie też”,
nawet gdy nasze serca od dawna są w sepii jak na starych zdjęciach
(ten skurwysyn, lekarz, nic o tym nie wie).
Nauczono nas odwracać twarze ku mijającym nas mężczyznom,
łagodnie jak kwiaty, więc odwracamy, łagodnie jak kwiaty,
zapominając, że tak naprawdę rządzi nami księżyc,
to on dyktuje warunki wszystkich istotnych przypływów:

krwi, miłości, melodii wygłodniałego serca,
co właściwie jej nie ma, chociaż jest
jeszcze ta opowieść, której można dać tytuł „Porażka”
albo „Pożar piór”, jak wstajemy pośród tygrysów,

pośród lwów, pośród martwego morza i połykamy ogień.

Izabela Kawczyńska – Pięć wierszy
QR kod: Izabela Kawczyńska – Pięć wierszy