Konie Apokalipsy

Miało mnie tutaj nie być
i wkrótce mnie tu nie będzie,
tymczasem stanąłem na wysokości

Skalnika i Ostrej Małej w Rudawach,
to znaczy posilam się i pożywiam
przy Koniach Apokalipsy, kamiennych

ostańcach, gdzie moje miejsce. Podobno
przede mną gasili tu pożar harcerze,
ale nie ugasili. Podobno jeden

z tych koni jest mój. Podobno
przy życiu trzyma mnie pomór,
pożoga, powódź i głód.


Śnieżny Kocioł

Czasem wyglądam na zdziwionego,
a czasem jestem zdziwiony,
co może wydawać się dziwne.

Miało mnie tutaj nie być, a jestem
i stąpam po ziemi. Choć czasem
się trochę unoszę. Nie kocham się już

jak dawniej. Więcej pragnę, mniej czuję
albo odwrotnie, to znaczy
niebo wchodzi we mnie jak w masło,

a wychodzi jak nóż. Zostawia
po sobie bliznę przy bliźnie
podobne do ust.


Ptaki i ludzie

Stoję na skale w Kotle Łomniczki,
trochę powyżej wszystkiego,
a trochę nie. Zadarłem głowę,

jakbym widział coś w niebie,
ale nie widzę. Wygląda na to,
że wypatruję. Pora ptaków minęła,

pora na ludzi taka, że nigdzie ich
nie ma albo wszyscy nie żyją.
Na piętrze regla dolnego

głęboki las, powyżej gęstwina
kosodrzewiny, a wyżej już tylko
kamienie, kamienie

rzucane z nieba na ziemię.


Clair et distinct

Miałem tej góry już nie oglądać,
ale stoję naprzeciw i widzę wszystko
jak dawniej, to znaczy jeszcze lepiej

poukładane. Tu niebo, tam ziemia.
Tu przyroda nieożywiona,
tam ożywiona. Ja zaś mniej więcej

pośrodku. Wyszedłem z lasu
i przez gęstwinę kosodrzewiny
zmierzam ku zwałom kamieni.

Wszystko jest clair et distinct,
to znaczy proste: ten kamyk
dla ciebie, ten dla mnie,

ten kopczyk jest nasz.


Ścieżka pod Śnieżką

Ludzie są mali, a wielkie góry
znikają. I vice versa. Jak teraz
na ścieżce znikąd donikąd

pod Śnieżką. Widzę tych dwoje,
jak stoją w zieleni pod kopułą góry
we mgle. Małe różowe

skalenie, z siecią widocznych
i niewidocznych pęknięć,
wzdłuż których

łupią się
na mniejsze fragmenty,
na coraz mniejsze

kamyczki,
ziarenka,
pył.


Koniec roku

W Łabskim Kotle wiatr
ze śniegu diabelskie bicze kręci
i zaraz odkręca. Jak sędzia surowy,

lecz żartobliwy. Zbliża się koniec
roku głośnego dwa tysiące dwudziestego,
co był jak megafon i klakson,

w którym każdy załapał się
na ćwierć, a może i pół śmierci,
a po resztę zgłosi się później.

Bo w tym sezonie mimo klaksonów
i megafonów dawca narodzin i zgonów
jakby na chwilę zasnął. A może

tylko ludźmi się znudził.


Historia życia na Ziemi

Przyszłość nie jest już taka
jak kiedyś. Nie widzę świata
jak dawniej i jutro też

będę go widział inaczej,
o ile jutro nastanie.
Nad Tępym Szczytem

księżyc stanął literą D,
bo się Dopełnia, Dobiera,
robi się Duży, Dąży do Pełni

na Podobieństwo P,
jak Pierwsza kwadra
i Parka. Tymczasem

z życia na Ziemi
zostaje ćwiartka,
jakby je pili

wiadrami Olbrzymi,
a z Gór na Niebie
zostaje nów.

I nie ma Ciebie.

Wiersze z tomu Konie Apokalipsy

„Nie przewidywałem takiego rozwoju tej poezji, nie spodziewałem się tak porywającego z nią po latach spotkania. Wielokrotna rozkosz lektury: nazwy obce, które brzmią jak własne, radość współziomka-wędrowcy z Sudetów, a tu dokładniej z Karkonoszy i Kotliny Jeleniogórskiej, wreszcie potęga smaku, perfekcja poetyckiego języka wiążącego ze sobą wszystko w zasięgu spełniającego się na wysokości (gór i dojrzałej świadomości) życia. Jeżeli my, pisarze Sudetów, pracujemy nad jakąś nową mitologią miejsca, to Grzegorz Tomicki już gra pierwsze skrzypce w tej orkiestrze”.

Karol Maliszewski

Grzegorz Tomicki – Siedem wierszy
QR kod: Grzegorz Tomicki – Siedem wierszy