8.IV.2020

   Budzę się wśród wrzosowisk…. Przez okno mojego zagraconego różnymi, niepotrzebnymi dla większości osób rzeczami pokoju, wpadają młode promienie słońca. Przecieram oczy i staram się dojść do siebie po śnie. Odchylam głowę, patrzę przez okno i widzę wiosenną mgłę. Cisza poranka przerywana jest jedynie krzykami żurawi. Mało kto zastanawia się nad tym, jak majestatyczne są te ptaki. Gdy tańczą na płaskich polach raz po raz skrzecząc głośno, według mnie wyglądają jak anioły, które przybyły na ziemię jedynie po to by pokazać ludziom swoje piękno.
   Po kilku minutach, gdy świat nie jest już tylko rozmazaną masą, zakładam okulary i sięgam po telefon. „Dwieście trzydzieści cztery nowe przypadki” mówią dokładnie wszystkie strony, które zajmują się monitorowaniem ilości zachorowań. Myślę, że jest to już odgrzewanie starego kotleta, celowe nakręcanie ludzi, którzy z dnia na dzień boją się coraz bardziej. Wzdycham lekko i wchodzę na platformy z lekcjami przez Internet. Na razie nic nie zadali…
   Zbieram się w sobie i idę do kuchni, wstawiam wodę na kawę i patrzę przez okno. Świeci już słońce, mgła zniknęła i nie została po niej nawet rosa. Wszystko się zmienia, jeszcze kilka lat temu, gdy byłem małym chłopcem, o tej porze roku trawa kwitła zielenią, drzewa miały już soczyste, młode liście, a rano na podwórze wychodzić trzeba było w kaloszach, bo od rosy zwykłe buty szybko przemakały.
   Po chwili z wielkim kubkiem kawy wracam do pokoju. Cisza w domu zdaje się mnie trochę przytłaczać, ale nie jestem nią jeszcze zmęczony. Rodzice pojechali do Niemiec kilka dni temu i przed nimi zostało jeszcze kilka tygodni podróży. Siadam na łóżku i zanurzam się w Internecie…
   Gdy wróciłem do realnego świata po godzinie oglądania memów i filmów dotyczących któregoś tam dnia kwarantanny z kolei, przesuwam wzrokiem po rzeczach leżących na półkach. Zauważyłem, że zebrała się na nich warstwa kurzu, czas posprzątać.

09.IV.2020

   Kolejny dzień, łudząco podobny do poprzedniego. Wychodzę przed dom i siadam na ławce. Głęboko zaciągam się powietrzem, które pachnie zupełnie inaczej niż te, które pamiętam z dzieciństwa.
– Wszystko się zmieniło… – mówię do siebie jak ostatni wariat.
   Wyobrażam sobie swój dom jako samotną wyspę, na bezkresnym oceanie pól, łąk i lasów. Dookoła nie ma żadnych innych domów, a raczej są, nie mieszkam przecież na Alasce, ani innej Grenlandii, ale nie widać ich. W oddali smętnie przejeżdżają co jakiś czas samochody. W ciszy staram się odnaleźć spokój… Za dużo już tego spokoju, moje życie, które na co dzień jest przepełnione tysiącem bodźców i wydarzeń, nagle zmieniło się w życie starca. Zawsze o tym marzyłem, zawsze chciałem być już stary i siedzieć godzinami przed swoim domem, bawiąc wnuki czy robiąc jakieś inne rzeczy, którymi zazwyczaj zajmują się starcy.
   Wracam do domu i przygotowuję się na lekcję online. Mimo że rozmawiam ze wszystkimi normalnie, śmiejemy się, żartujemy i płaczemy nad swoją wiedzą z języka niemieckiego, zupełnie jak w szkole, to nie czuje się tak samo. Gdy wyłączam komunikator znów tonę w ciszy… Ten spokój zaczyna mnie chyba pomału wykańczać. Bo choć mam dostęp do każdej bliskiej mi osoby przez Internet, to gdy się kończy rozmowę, wszystko znika, tak jakby było tylko snem…

10.IV.2020

     „Kwarantanna dzień 23546” nosi tytuł filmik, na którym kolejny sławny tik-toker robi coś głupiego. W wiadomościach mówią o zbawiennych skutkach pandemii dla świata. Wymarłe gatunki wyłaniają się z czeluści ludzkich metropolii, a powietrze w wielkich miastach nigdy nie było tak czyste… Cieszę się z tego niezmiernie, podobnie jak miliony aktywistów uważających człowieka za niszczyciela ziemi.
   Głaszczę kota, który wiernie towarzyszył mi przez wszystkie kryzysy nastoletniego życia i mam nadzieję, że pomoże mi przeżyć i ten. Drapiąc go za uchem, myślę o dziewczynie, która żyje swoim życiem i zastanawiam się, czy gdyby los potoczyłby się inaczej to, czy siedzielibyśmy tu razem. Rozmyślam, czy też czasem czuje się tak samotna, jak ja, gdy wyłączam kamerę w wideorozmowie z klasą.
– Wszystko się zmieniło… – Mówię głośno do siebie, a kot z oceniającym wzrokiem patrzy na mnie jak na nienormalnego.
   Gdy zasypiam wśród wrzosowisk, uzmysławiam sobie, że tak naprawdę wielkie wrzosowiska, które ciągnęły się na wschód od mojego domu, już nie istnieją… Odkąd ludzie zaczęli wypasać tam bydło, jedyne co tam teraz rośnie to trawa. Po przepięknych fioletowych polach pozostały mi tylko mgliste wspomnienia…
– Ciekawe czy jeżeli ludzie umrą, to wrzosowiska powrócą? – znów mówię do siebie i zasypiam…

11.IV.2020

   Dziś postanowiłem pójść do lasu, który gdy byłem dzieckiem, odwiedzałem niemal codziennie. Zastanawiam się, kiedy tak właściwie przestałem mieć czas na wypady między drzewa i dlaczego to się stało. Przechodzę przez rzeczkę, która od zawsze stanowiła dla mnie granicę pomiędzy tym, co znane i tym, co czeka na odkrycie. Idę między drzewami i nie poznaję żadnego z miejsc, które kiedyś dumnie nazywałem swoimi. Stare drzewa zostały wycięte, ziemię spowijały sterty trocin i zeschłych liści.
   Ludzie zabili przedwieczne giganty, między którymi mieszkańcy mojej wsi zbierali podgrzybki, maliny i jagody. Nic z nich nie zostało, oprócz zniszczonych gniazd kruków… Siadam na martwym pniaku i patrzę na wszechobecną śmierć.
– Człowiek mógłby wyginąć…- mówię do wiernego słuchacza moich myśli – samego siebie.

12.IV.2020

  Korzystając z wolnego czasu, znów postanawiam udać się do „mojego” lasu, choć nie przychodzi mi to łatwo. Gdy docieram do miejsca masakry drzew, siadam na pniaku i pełen smutku patrzę na to, czego dopuścił się człowiek. Ku mojemu zaskoczeniu widzę dziś o wiele więcej niż wczoraj. Ze ściętych pni pną się ku górze młode sadzonki drzewek, pomiędzy liśćmi i gałęziami rodzina jeży posila się martwą myszą, na pagórku, pod jednym z wyrwanych korzeni, ze swojej nory wychyla głowę młody, ciemny lis. Na nasłonecznionej ściółce lasu, zaczynają kwitnąć dywany dzikich kwiatów, do których lgną setkami pszczoły, trzmiele i motyle.
   Oprócz śmierci dostrzegam w tym miejscu również życie. Życie, które dzięki śmierci olbrzymów dostało swoją szansę na trwanie. Gdyby nie drwale miejsce to byłoby ciemne i pozbawione życia. Natura opłakuje śmierć swych dzieci, jednocześnie świętuje narodziny tysięcy nowych istnień.
   Napełniony nową otuchą wracam do swojego domu…

13.IV.2020

   „Kolejne ograniczenia w przemieszczaniu”, mówi do mnie miła pani z porannych wiadomości. Nie wiem już, tak naprawdę, jak wygląda życie i śmierć. Nie wiem, gdzie leży granica pomiędzy nimi. Czy śmierć w ogóle jest? Czy śmierć jest tylko życiem dla czegoś innego? Dziwne, że dopiero ogólnoświatowa pandemia, zmusiła mnie do zastanowienia się nad aspektami istnienia. Chciałbym podzielić się moimi przemyśleniami z przyjaciółmi, ale wiem, że nigdy nie traktują żadnej z moich myśli poważnie. Dlaczego ludzie w naszym wieku powinni o tym myśleć? Dla większości ludzi odpowiedź jest prosta… Nie powinni.
   Nigdy nie myślałem, że w dzisiejszych czasach można czuć się tak bardzo samotnym… Do połowy zanurzony w internetowym świecie zawsze mam z kimś kontakt, ale czy to na pewno prawdziwe życie? Coraz trudniej odróżnić mi jawę od snu. Wszystko się miesza, życie i śmierć, przeszłość i teraźniejszość. Nie obwiniam za to tej całej epidemii, nie ona odpowiada za moje myśli, ale dzięki niej mam czas zastanowić się nad tym, jaki sens ma życie, którego nie można się z nikim dzielić. Żyję teraz sam sobie, połączony z innymi jedynie płaskim ekranem telefonu.

14.IV.2020

   Przechadzam się wśród martwych wrzosowisk i rozpamiętuję czasy, gdy wszędzie wokół mnie było fioletowo. Nic już z tego nie zostało, świat zmienił się nie do poznania. Jednak dostrzegam, że pomiędzy wydeptaną przez krowy trawą, zaczynają wyrastać malutkie, dziwaczne rośliny. Klękam i ze zdumieniem stwierdzam, że zaniedbane przez rolnika pastwisko znów zaczynają zarastać wrzosy…
   Ucieszony idę dalej i widzę straszny obraz. Na rozlewisku, które zrobiły nowo przybyłe bobry, unosi się ciało utopionej łani, a wokół wody biega zdezorientowane młode. Decyzje ludzi, które zabraniają przeganiania tych gryzoni, prowadzą do nieuniknionego… śmierci.
   Tym razem smutny i lekko roztrzęsiony ruszam dalej i widzę kolejny obraz. Krowa wylizuje nowo narodzonego cielaka. Śmierć łani i nieunikniona śmierć jej dziecka robią miejsce dla krasuli i jej młodego. Tam gdzie jest śmierć, rodzi się nowe życie. Granica między nimi z każdą chwilą staje się dla mnie coraz mniej widoczna. Człowiek jest zarówno niszczycielem życia, jak i ma siłę, by je tworzyć.
   Zaskakujące, że dostrzegam to dopiero, gdy świat sparaliżowany jest przez wirusa, który odbiera życie, ale skoro nie ma granic między życiem a śmiercią, to czy epidemia na pewno jest zła?

15.IV.2020

   Znów budzę się wśród wrzosowisk… Sytuacja na świecie nie zmienia się na „lepsze”, nic się tak naprawdę nie zmienia. Świat idzie do przodu, ale czy to aby na pewno mój świat? Siedząc przed domem, piję kawę, pale papierosa i zadaje sobie coraz więcej pytań. W międzyczasie dostrzegam, że kilka osób do mnie napisało. Nie mam siły im odpisywać, bo wiem, że gdy już to zrobię, nic się nie zmieni. Nadal będę tu sam, nadal będą męczyć mnie pytania, nadal wszyscy będą musieli zostać w domu…
   Nastaje wieczór, czerwone słońce oblewa wszystko wokół. Sypie kotu do miski zapas jedzenia i nalewam dużo wody. Na wszelki wypadek zostawiam drzwi od domu otwarte. Wychodzę nad rzekę, która płynie obok mojego domu i siadam na jej brzegu. W jednej dłoni ściskam garść nasion, a w drugiej nóż.
– Życie i śmierć…- mówię do siebie-szaleńca i po raz ostatni kładę się spać wśród wrzosowisk…

Jakub Paweł Maksymiuk – Epidemia
QR kod: Jakub Paweł Maksymiuk – Epidemia