Rothko No.: 1
(biały, czerwony, błękitny – takiego nigdy nie namalował)
Wpatruj się, aż zaboli.
Zapatrz się, aż zacznie wirować.
Rusz na ten szlak pod powiekami,
aż zaprowadzi cię w rozwarstwione krajobrazy,
zdekomponowane wsie
i podzielone na walczące sektory miasta.
Kontempluj falujące łąki, czerwone od maków i fioletowe od chabrów, płaskie aż po horyzont.
Ogarniaj je wzrokiem, wirujące pod uderzeniami wiatru.
W bieli zawiera się to, co chcesz zobaczyć, i to co chciałbyś zapomnieć.
Otoczone poświatą kwadraciki bólu, urywki dnia, letnie zachody słońca,
dogasające ogniska dzikich biwaków nad wysychającymi jeziorami.
W czerwieni ukryła się zapomniana prawda,
że nie istnieje dla nas określone miejsce,
nie jesteśmy nigdzie przypisani, ani przyporządkowani.
Z dnia na dzień – ciepło dotyku, pamięć o drgającym nad rozpalonym asfaltem powietrzu.
W błękicie, cieknący rezerwuar od ubikacji, który naprawiam od dwóch tygodni,
płachta ziemi, którą udało mi się skopać w przerwach między deszczem.
Zapachy ogrodu – majeranek, koper i konwalie.
Pogania ten błękit, nagli, a północne słońce rozmywa łyse wzgórza.
Patrząc w stronę Portishead
Kanałem suną okręty do Bristolu,
omijają w wieczornej mgle wyspy Holm.
Park już prawie opustoszał, ze wzgórza widać
dzielnicę portową. Skrzydła wiatraków poruszają się leniwie.
Rozmawiamy o wiewiórkach, psy gonią je na złamanie karku,
Śmiejemy się, siedząc na samym szczycie parku z widokiem na Portishead.
Ciągle się męczysz idąc pod górę, ale idzie ci coraz lepiej.
W tym roku przegapiliśmy kwitnące magnolie, za to zdążyliśmy na lawendę.
Dzisiaj przeszedłeś samodzielnie trasę,
Popatrzmy teraz na przypływ i kwitnące krzewy forsycji.
Psy gonią wiewiórki, patrzymy jak suną statki i skrzydła wiatraków mielą
wieczorną mgłę, pod nami, rozciąga się miasto, mruga światłami.
Robię zdjęcie, rozmywa się w szarą plamę.
TCT
Mrok, w mroku jest bezpiecznie.
Czuwanie, jakieś notatki w dzienniku.
Kontrolki, rurki, szum klimatyzacji,
Jakaś książka, deszcz (tego nie da się pominąć)
Leki jak cukierki – takie kolorowe.
Pościel dziwnie pachnie, pozytywka śpiewa:
Cytarabine, Ozogamicin, Doxorubicin
Cytarabine, Cytarabine, Cytarabine.
Coś strasznie kłuje, gdyby można to nazwać.
Książka w drżących rękach – nie chce się czytać.
Podobno to błąd w genach. Czyżby?
Pozytywka śpiewa: Cytarabine, Cytarabine, Cytarabine.
Woodland Park I
Zabieram liście, kwiaty i koniczynę.
Nie szkodzi, że nie czterolistna.
Znam na pamięć te ścieżki.
Mogę iść kierując się tylko zapachem.
Magnolie, skrzypiąca brama i ulica, która ma w nazwie las
Ogrody – jakie kolorowe kwiaty!
Tęcza z samochodów i podjazdy z kolorowej cegły.
Powietrze drga, kolory i zapachy zlewają się, wibrują.
Samochód przejechał obok,
Zbyt głośny i muszę zatkać uszy.
Zbyt kolorowo, zbyt dużo dźwięków, za dużo zapachów.
Zamykam oczy.
Trzeba pamiętać – wąchać tylko jeden kwiat na raz.
Wzgórza wyostrzone przez zachodzące słońce,
jestem tak wysoko, że stoję z nimi twarzą w twarz.
Stanę na palcach i zobaczę, co się za nimi kryje.
Ale słońce ucieka i zza góry patrzy czerwony smok.
Muszę schodzić, do skrzypiącej furtki, według wyznaczonej trasy.
Dzisiaj nie było goblinów ani trolli, bo głośny śmiech je odstrasza.
Wiewiórki śpiewają, tańczę z tatą o niewyraźnej twarzy pod wielkim dębem.
Mamy za uszami kwiaty magnolii.
Woodland Park II
Pogoda nie ma znaczenia. Może padać, lubię też iść kiedy świeci słońce.
Przechodzimy przesmykiem, po murach pnie się bluszcz. Nieciekawe.
Pod stopami – już lepiej. Chodnikowe płyty zachęcają do skakania.
Zatrzymuję się i badam, czy to aby na pewno ten sam szlak.
Upewniam się i rozwijam mapę, liczę kroki i rysy w płytach.
Do spalonego garażu – jeszcze czuć pożar, na przeciwko
Słychać ogrodową fontannę. Nie mogę jej zobaczyć, bo należy
Do obcych ludzi. Można im mówić dzień dobry, ale nie wolno
Zaglądać do ich ogrodu.
Rozmawiam za to z koboldami, rusałkami i duszkami, czasem pojawi się
Śmieszny troll, albo mały smok. Trolle ogólnie nie są sympatyczne.
Tata ich nie widzi i nie rozumie, bo jest stary i ślepy. Na każdym spacerze
Muszę prowadzić go za rękę.
Teraz też, kiedy idziemy pod górę, sprawdzam czy czuje się dobrze.
W oknach kudłate mordki psów i zielone oczy kotów. Liczymy auta,
Zgadujemy ich nazwy i kolory. Dobrze, że stoją w miejscu.
Woodland Park III
Pierwszy dzień lata, a my siedzimy pod parasolem.
Wieje od morza, wieje od gór.
Podobno w dalekich krajach ludzie wysychają jak studnie.
Nic z tego nie rozumiem.
Wiatr wygina drzewa. Zupełnie jak my, nie chcą się nagiąć do rzeczywistości.
Pogoda nie ma znaczenia, ani to co dzieje się na świecie,
ani w głowach innych ludzi.
Patrzymy, jak ptaki walczą z wiatrem.
Wirują w powietrzu, pokrzykują niespokojnie,
a jednak nie rozbijają się, ani o wzgórza, ani o wody zatoki.
Tak jak ptaki walczymy z kroplami deszczu.
Przypomina mi się nagle czeski film,
też padało latem, ale bieganie między kroplami było przyjemnością.
Czekamy na zmianę pogody,
wpatrujemy się w ołowiane niebo.
Spinning wheel
To, za czym goniłem już mnie zdublowało.
Podobno, im więcej wiesz, tym mniej masz do powiedzenia.
Poezja już się nie łasi, jak kiedyś.
Sączymy rum z colą i jestem podejrzanie zadowolony z siebie.
Nie chce mi się już myśleć, co zrobiłem źle, inni wiedzą lepiej.
Wielu rzeczy nie wiem, więc jestem ciągle gadułą.
Można nawet powiedzieć – kompulsywnym.
Wczoraj jechałem przed siebie i przez pięćdziesiąt kilometrów kląłem,
zagłuszając polskie przeboje z lat osiemdziesiątych.