Debiutowałeś w wieku 13 lat w Studio One. Powiedz jak to się stało, że spotkałeś się z Coxsonem?
Tak naprawdę zaczynałem, gdy miałem 12 lat. Pewnego wieczora poszedłem razem z moimi kolegami z klasy, którzy w tamtym czasie mieli zespół – dwóch z nich śpiewało. Tamtego wieczora wybrałem się z nimi do studia na nagranie. Po tym jak skończyli śpiewać dla Jackie’go Mittoo – ten powiedział, żebym zaśpiewał swoją piosenkę. Zaśpiewałem więc utwór Cool It, a Jackie powiedział, żebym przyszedł do niego następnego dnia na nagranie. Tak właśnie zaczęła się moja kariera. Ale szczerze powiedziawszy nie myślałem wtedy na poważnie o śpiewaniu. Byłem bystrym młodzieńcem w szkole i bardziej niż o śpiewie myślałem o tym, by kiedyś zostać pilotem.
A co z Twoim imieniem – Little Roy? Słyszałem, że Prince Buster po raz pierwszy tak Cię nazwał…
Tak, to prawda. Moje prawdziwe imię brzmi Earl Lowe, ale Prince Buster nazwał mnie właśnie Little Roy. To było, kiedy miałem 14 lat i nagrywałem dla niego utwór Itsy I Love Prince Buster nie znał mojego imienia, więc wydaje mi się, że nazwał mnie tak tylko po to, by móc wydać tę piosenkę. Tak to właśnie było.
Twój pierwszy hit to utwór Bongo Nyah z 1969 roku. Był to pierwszy utwór o tematyce rasta, który przebił się do szerokiego grona publiczności…
Tak, to była jedna z pierwszych piosenek Rasta, która stała się numerem jeden. Nie twierdzę jednak, że była to pierwsza piosenka rasta w ogóle – bo było ich wiele przede mną. Rasta śpiewający do bębnów, tacy jak Count Ossie i jemu podobni, śpiewali swoje piosenki o tematyce ściśle związanej z Rasta, ale bez wątpienia to właśnie mój utwór dotarł na szczyt. Myślę, że to tylko pomogło upowszechnić się ruchowi w świadomości ludzi, śmiało mogę powiedzieć, że bardzo mu pomogła.
A kiedy Ty zacząłeś być Rasta?
To wszystko zaczęło się, gdy miałem 14 lat. Mieszkałem wtedy w sąsiedztwie tzw. klasy średniej. Pewnego dnia pojawili się u nas ludzie z Trenchtown. Jeden z nich nazywał się Wilan, drugi z kolei to Vincent. Graliśmy razem w piłkę nożną, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, później zaczęliśmy wspólnie palić zioło i czytać Biblię. Wilan był prawdziwym Rasta, nosił dready, pochodził z Trenchtown. Był dla mnie inspiracją i wzorem do naśladowania, bo był Irie.
Opowiedz o 12 Plemionach Izraela. Co one Ci dały?
W wieku 16-17 lat wstąpiłem do Federacji, wciąż jednak uczyłem się w szkole średniej. Wstąpiłem do Federacji Charter of 15, wtedy też poznałem człowieka o imieniu Carrington – Carrington Gad, był on założycielem Federacji. Gdy opuszczałem szkołę średnią trochę odszedłem od tego wszystkiego, ale po paru latach wróciłem. Wtedy już Federacja zmieniła nazwę na 12 Plemion Izraela.
Czy nie żal Ci trochę tego, że Twoje utwory dały większą sławę innym artystom, którzy je wykonywali? Mam tu na myśli Freddie’go McGregora i John’a Holt’a…
Wiesz, to wciąż są moje piosenki, a ci kolesie to najzwyklejsi złodzieje. Wzięli moje piosenki i próbowali je przerobić. Freddie McGregor to człowiek ze wsi, kiedy ja chodziłem do szkoły i się uczyłem, on wciąż siłował się z kozami.
W późnych latach 70-tych odszedłeś od muzyki. Co robiłeś w tamtym okresie?
Tak naprawdę to przerwę zrobiłem około 1982 roku – wtedy też wyjechałem do USA, gdzie mieszkałem i nie nagrywałem żadnych piosenek. W 1979 roku z kolei opuściłem 12 Plemion Izraela i nie byłem z nimi już nigdy więcej w przyszłości. Kiedy Freddie McGregor, John Holt i cała reszta śpiewała moje piosenki mówili: Little Roy’a już tutaj nie ma, ale zostawił nam swoje piosenki – więc je śpiewali. Z resztą McGregor nie śpiewa tylko jednej, a trzy moje utwory. Pierwszy z nich to Jah Can Count On I, druga to Long Time Rocksteady, której on zmienił tytuł i nazwał ją Skin Up (tutaj, Little Roy zaśpiewał swoją wersję i następnie zanucił wersje Freddiego McGregora) – a tak naprawdę to moja piosenka. Dodatkowo w latach 70-tych ci goście przychodzili na próby mojego zespołu i słuchali jak gramy, a Freddie McGregor był w tamtym czasie tylko bębniarzem w grupie Generation Gap i przychodził na próby Little Ian Rock. Nawet Sugar Minott próbował nas naśladować, byliśmy dla niego inspiracją i wtedy on uczył się śpiewać. Ale kiedy zapytasz ich, nigdy Ci o tym nie powiedzą, ale ja mogę mówić o tym głośno, bo wiem, że to prawda.
Jak odnalazłeś się w cyfrowym świecie Adriana Sherwooda?
Muzyka jest muzyką, jeśli jesteś dobrym artystą, to możesz zaśpiewać dosłownie na wszystkim, na tym właśnie polega muzyka. Nawet, jeżeli jest to dub, roots czy cokolwiek innego, to jeśli jesteś dobry, to dasz sobie radę.
W tym momencie dołącza Adrian Sherwood, który był obecny w garderobie podczas naszej rozmowy z Little Roy’em.
Adrian Sherwood: Przepraszam Was, ale muszę się wtrącić. Kiedy poznaliśmy się z Little Roy’em zaczynałem wtedy z labelem Pressure Sounds, z którym już nie jestem związany, choć była to moja idea i mój pomysł. Little Roy’a poznałem przez mojego znajomego Penny Reel’a, który powiedział mi, że Little Roy jest w Londynie. Byłem jego wielkim fanem odkąd usłyszałem Hardest Fighter, to było, kiedy miałem 14 lat jakoś w 1971 roku.
Little Roy: Hardest Fighter nagrałem w 1970 roku.
Adrian Sherwood: O! Ja odkryłem go w 1971 pracując wtedy dla Pama. Kiedy robiliśmy Tafari Earth Uprising chcieliśmy, żeby był to album z żywymi instrumentami, ale zrobiliśmy go digitalowo nie dlatego, że chcieliśmy, a dlatego, że zmusiła nas do tego sytuacja ekonomiczna. Ja lubię pracować z muzykami, z perkusistami, gitarzystami czy klawiszowcami, lubię te wibracje, które są wtedy, ale niestety to wszystko kosztuje. Dlatego też zrobiliśmy ten album w takiej, a nie innej formie – to czysto ekonomiczna sprawa. Gdybyśmy mieli wtedy budżet, na pewno pojawiłaby się tam sekcja dęta. Uwielbiam mieć kontakt z muzykami, ale jak już mówiłem, to wszystko jest bardzo kosztowne – teraz jest to o wiele łatwiejsze, ale kiedy spotkaliśmy się z Roy’em każdy muzyk, którego pytaliśmy żądał niebotycznych pieniędzy. Nie jestem fanem digitalu – byłem ostatnią osobą, która używałaby syntetycznych bębnów, których w tamtym okresie używali wszyscy – ale było to podyktowane przede wszystkim ekonomią. Dobra przepraszam Was, że się wtrąciłem.
Little Roy: Ta płyta jest swoistym znakiem czasu, tak wtedy robiło się płyty.
Co sądzisz o obecnej muzyce z Jamajki? O szerzącej się fali tekstów o przemocy, broni, itp. Co o tym myślisz?
Nie mogę krytykować tych młodych artystów za to, co robią. Jeżeli to obrazuje ich życie i tym, czym żyją, to nie mogę ich za to negować. Poza tym nie tylko muzyka z Jamajki mówi o przemocy i broni, popatrz na amerykańską muzykę i na to, co robią tamtejsi artyści. To nowe pokolenie, inne spojrzenie na otaczającą ich rzeczywistość. Tak naprawdę, jeżeli oni nie będą o tym mówić, gwarantuję Ci, że znajdzie się ktoś, kto i tak zacznie o tym mówić…
Dzięki za rozmowę.
Rozmawiali Rafał Konert i Maciek Ślęzak. Wrocław 7 marzec 2009.