Moja śmierć

Coś było nie tak. Bardzo nie tak.
Leżałem na sali operacyjnej, podłączony do urządzeń podtrzymujących życie, spiralą wielu, kolorowych kabli. Pielęgniarka krzątała się koło łóżka wpatrując w monitory. Miała obojętną minę i nic z niej nie mogłem wyczytać. Wcisnęła jeden z przycisków i odeszła.
Rejestrowałem to wszystko. Z pozycji trzech metrów nad podłogą.
Lewitowałem pod samym sufitem. Chyba umarłem? Dlaczego oni wszyscy tego nie widzą? – dziwiłem się przyglądając się swemu ciału, które wcale nie było chude, ani wycieńczone. Teraz dopiero zauważyłem głowę owiniętą bandażem. Coś musiało mi się stać. Muszę przypomnieć sobie co…
Około dwóch miesięcy temu stary, dobry przyjaciel ze szkoły średniej namówił mnie na pewien zakup. Pracujesz ciężko, spalasz się wciąż, musisz mieć jakąś odskocznię. Rozumiesz? – mówił, gdy siedzieliśmy razem w Cat Cafe, popijając z kubka kawę.
Dwa tygodnie później pojechaliśmy do pobliskiego komisu i zostałem właścicielem motoru. Nie powiedziałem o tym swojej dziewczynie. Postanowiłem na razie ukrywać swoją nową pasję. Trzymałem go w garażu zaprzyjaźnionego mechanika.
Szybko przyszła potrzeba zakupu kasku i kombinezonu. Zakupiłem je w internecie i schowałem w piwnicy. Schodziłem tam dość często, tłumacząc się porządkami.
Największym problem jednak był brak prawa jazdy na motocykl. Jego pojemność przekraczała dopuszczalną, na którą było potrzebne zwykłe prawo jazdy. Potajemnie zapisałem się na egzamin teoretyczny, ucząc się w wolnych chwilach na komputerze.
Byłem wciąż zapatrzony w nową pasję, wciągałem się coraz bardziej.
Ktoś wszedł do sali. Dwie osoby, o głowach przyprószonych siwizną. Z pochylonymi ku ziemi głowami, poruszające się wolno ku mojemu ciało. Rodzice, nie poznałem ich.
Nic nie mówią, tylko siadają na krzesłach obok łóżka. Ojciec wzdycha głośno, matka łapie mnie za nieruchomą rękę. Widzę łzy w jej oczach.
Mamo! Tato! Tu jestem! – próbuję krzyczeć w ich kierunku. Lecz oni mnie nie słyszą. Nie wiedzą że unoszę się ponad nimi i wszystko widzę.
Ojciec wstaje i przechodzi na drugą stronę łóżka. Dotyka mojej piersi i twarzy. Pochyla się i mówi coś szeptem. Próbuję to wychwycić. Wytężam słuch.
Kochamy cię – dochodzi do mnie w końcu.
Siedzą ze mną przez pół godziny, aż do sali wchodzi żwawym krokiem lekarz. Wyprasza rodziców i staje przed monitorami. Patrzy w nie długo i zapisuje coś na mojej karcie choroby. Wyjdę z tego panie doktorze? – pytam, a on po prostu sobie wychodzi.
Znów zostaję sam. Tam na dole i tutaj w górze. Jeżeli jeszcze nie umarłem, to dlaczego unoszę się w powietrzu i mogę to wszystko obserwować? Czy to jest wstęp do śmierci? A gdzie tunel i światła? Chyba jestem dopiero w poczekalni. Bóg nie może zdecydować się, co ze mną zrobić. Tak to wygląda.
Ktoś znów wchodzi do sali. Tym razem poznaję od razu. To mój przyjaciel, wraz ze swoją małżonką. Przynieśli coś ze sobą, mały pakunek. To chyba pudełko czekoladek. Jak ja mam to zjeść? Widzicie w jakim jesteś stanie? – pytam ich bezgłośnie.
Zdejmują płaszcze i siadają u podnóża łóżka. Widzę jak boją się podejść bliżej. Nie dotykają mnie w ogóle, tylko wciąż dyskutują między sobą.
– Wygląda bardzo źle. Myślałam, że jest w lepszym stanie – stwierdza małżonka.
– Jak może wyglądać po zderzeniu z ciężarówką? – kwituje mężczyzna, wpatrując się w moją zabandażowaną głowę.
– No nie wiem. Co to za głupi pomysł z tym motorem. Nie miał nawet uprawnień. To naprawdę głupie i nieodpowiedzialne.
Przyjaciel spogląda na nią ze zrozumieniem, a później wstaje i podchodzi do okna. Wpatruje się w drzewa, które stoją dostojnie na parkingu.
– Tak, to naprawdę głupi pomysł. Nie mam pojęcia, co mu strzeliło do głowy – mówi cicho.
Siedzą jeszcze kilka minut i zaczynają zbierać się do wyjścia. Dzwonił telefon, małżonka odbiera i wychodzą na korytarz.
Pięknie – myślę sobie. Ciekawe kto tam usilnie namawiał mnie na zakup tego nieszczęsnego pojazdu. Jakbym mógł wrócić do swojego ciała, to najchętniej skopałbym mu tyłek już na tej sali.
Posmutniałem trochę i błądziłem pomiędzy czterema rogami sali. Nic się ciekawego nie działo. Na dworze już nastawał zmierzch i robiło się już szaro. Moje ciało wciąż leżało nieruchomo, oddychając miarowo i ciężko.
Pewnie to moja ostatnia noc. Samotna i smutna. Jutro zwolnią mnie spod tego sufitu i znajdę się już w innym miejscu.
Spoglądam na jeden z ekranów, który w górnym, prawym rogu wyświetla również godzinę. Jest dwudziesta dwadzieścia dwa. Pewnie czas wizyt w szpitalu już się skończył o nikogo więcej już dziś nie zobaczę, oprócz nielicznych pielęgniarek oddziałowych.
Nagle otwierają się drzwi. Do sali wchodzi chwiejnym krokiem kobieta. Tak, to Joanna. Moja dziewczyna, z którą spotykam się już dłuższy czas. Od kilku miesięcy nawet mieszkamy wspólnie w małym, komunalnym mieszkaniu.
`Od razu poznaję jej smukłą sylwetkę i długie blond włosy. Ubrana w brązową marynarkę, czarne spodnie i buty na wysokich obcasach. Kochanie! – krzyczę znów z góry, tak żeby mnie zauważyła i usłyszała.
Zaczyna grzebać w szafce, która stoi przy łóżku i wyjmuje szklankę, którą napełnia wodą. Wsadza do niej czerwoną różę, którą przyniosła ze sobą.
Jest słodka i kochana. Od samego początku znajomości wiedziałem, że to dobra i wartościowa dziewczyna.
Joanna siada przy mnie na łóżku i głaska mnie po policzkach. Później lekko ściska moją dłoń. Nie czuję tego.
– Będzie dobrze, na pewno z tego wyjdziesz – mówi.
Po chwili wyciąga telefon i zaczyna wystukiwać coś na klawiaturze. Robi to przez dłuższą chwilę, więc z ciekawości postanawiam się temu przyjrzeć.
– Spotkamy się dziś wieczorem?
– Chyba będę miała czas.
– U ciebie?
– Może być.
No nie. Tylko nie to. Tego się po niej nie spodziewałem. Robi mi się gorąco i chcę otworzyć okno, ale nie mogę tego zrobić. Nawet jej nie mogę ufać. Umawia się na randkę nawet teraz, gdy walczę o życie, po ciężkim wypadku. Dwa lata znajomości, wspólne mieszkanie i plany na przyszłość. Wszystko to runęło na moją głowę, która była aktualnie zmasakrowana i zawinięta w bandaże.

Teraz nie mam już wyjścia. Muszę jutro obudzić się w swoim ciele, które leżało teraz pode mną i wyprostować te sprawy.
Jutro wracam do żywych!


Samotność

Biegnę myślami po twarzach i wspomnieniach. Przewijam palcem po kontaktach w telefonie. Nie ma nikogo, do kogo mogę zadzwonić. Mój ból narasta i robi mi się gorąco. Ściągam ze stóp skarpetki i obmywam twarz zimną wodą. Patrzę na siebie w lustrze. Trzydzieści siedem lat życia, a obok tylko ogromna pustka i żal za tym co minęło. Widzę tylko te ciemne i ciasne chwile. Nie mogę dostrzec uśmiechu, bliskości i miłości. Czarna dziura mojej duszy pochłonęła szczęśliwe momenty zostawiając dla mnie tylko wąską i duszną przestrzeń. Czuję się jak w zamkniętej windzie bez światła, która zacięła się na szóstym piętrze o drugiej w nocy. Wyciągam papierosa i zaciągam się mocno. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągam mała buteleczkę wódki. Jest trochę lepiej. Zmysły stają się bardziej tępe i zaokrąglone. Przecież w końcu ktoś mnie stąd wydostanie. Nie muszę się bać, wystarczy tylko to przetrwać i poczekać. Ktoś musi mnie zauważyć.
Słyszę jak ktoś uderza pięściami w drzwi dźwigu. Po chwili ruszam na pełne piętro. Wchodzi zakapturzona postać. Nie wita się i unika mego wzroku. Wciska przycisk parteru. Ruszamy razem i po kilku sekundach zatrzymujemy się na drugim piętrze. – Pierdolona winda – słyszę. Ściąga kaptur i odwraca się do mnie – Chcesz się zabawić? – pyta . Spoglądam na podłużną twarz, z wyraźnymi kościami policzkowymi, umazaną różowym pudrem. Milczę i przyglądam się dalej. Strąki tłustych blond włosów, drobne ramiona i wydatne usta. Wygląda jak ostatnia wywłoka.
– To znaczy? – odpowiadam pytaniem.
– Czy chcesz się pieprzyć?
Otwiera przejście do części towarowej i staje tyłem do mnie. Ściąga płaszcz, błyszczącą, krótką spódniczkę i majtki. Wypina chudy, kościsty tyłek. – No dalej! – krzyczy. Pieprzymy się jak króliki, pojękując głośno. Łapie mnie chudymi rękoma i wciska paznokcie w tyłek. Poruszam się jednostajnie i czuję, że długo to nie potrwa.
Po kilku minutach siedzimy na podłodze i dopijamy moją butelkę. – Jestem Iwona. Mam dziś urodziny – mówi powoli, wpatrując się niebieskimi oczyma. Widzę teraz że jest bardzo młoda, ale ze strachu nie pytam jej o wiek. Proponuję jeszcze jeden łyczek. Winda nagle rusza i zabiera nas na parter. Dziewczyna szybko naciąga majtki i wybiega z klatki schodowej. Zataczam się niepewnym krokiem do najbliższego nocnego.
Ból rozsadza moją głowę i stwierdzam, że muszę jeszcze coś wypić. Dochodzę do okratowanego okienka, obleganego przez podejrzane postacie. Z przyzwyczajenia krzyczę już z daleka – wypierdalać! Kupuję ćwiartkę i dwa mocne piwa. Odchodzę kawałek i kieruję się w stronę osiedlowego parku. Chcę przysiąść na ławce. Po drodze wychylam całą butelkę i gdy już dochodzę do celu, potykam się niezdarnie o kamień. Padam twarzą na ziemię, która wpada mi do gardła. Krztuszę się, pluję i klnę ile wlezie. Wiem, że i tak nie ma tutaj nikogo innego.
Chodzę w tą i z powrotem po korytarzu oddziału. Liczę każde pęknięcie zielonego linoleum, jakim pokryta jest podłoga. Tak bardzo chciałbym znów ją zobaczyć. Choć przez jeden krótki moment. Jeden uśmiech, jeden uścisk dłoni, jedno spojrzenie. Pragnę tego najbardziej na świecie. Odzywa się dzwonek do drzwi. Pojawia się pielęgniarka z kluczami. Przyśpieszam kroku i staję obok. Patrzę prosto w piękne, brązowe oczy.
To nie ona.
Już wiem, że wszyscy mnie opuści. Właśnie teraz, gdy najbardziej potrzebuję pomocy. Muszę poradzić sobie sam z tym wszystkim. Nie dociera do mnie, że przestali mnie lubić i kochać. Leżę na łóżku i wpatruję się w sufit.
Chłopak bez imienia pożycza ode mnie podkoszulek. Dziesięć minut później ucieka przez okno w toalecie. Dlaczego tu nikt się nie wypróżnia?
Zadajesz zbyt dużo pytań, na które nie ma odpowiedzi – słyszę w swojej głowie i biorę kolejną dawkę tabletek
Budzę się w mieszkaniu i spadam z kanapy na podłogę. Płaczę jak dziecko. Łzy lecą po mojej twarzy i wydaje mi się, że cierpienie nie ma końca.
Nadal chcę skoczyć przez okno.


Materializm

Moja mama jest sprzątaczką. Dobrze, że nie w mojej szkole. Chyba umarłbym ze wstydu przed wszystkimi. Jeździ rano do pracy w banku, a po południu ma jeszcze kilka godzin gdzieś w markecie. Zarabia mało, jak dla mnie zbyt mało.
Na urodziny powiedziałem jej, że chcę smartfona. Kręciła nosem, że to zbyt drogie. Ale jak ja mam nosić do szkoły zwykły telefon z klawiszami? Przecież nikt by nawet nie usiadł ze mną w jednej ławce. I tak nie mam konsoli do gier, ani dobrego komputera. Męczę się z nią na jednym ze starych laptopów, który kupił mi kiedyś ojciec.
Ponoć on od dłuższego czasu nie płaci alimentów na mnie. Wyprowadził się od nas jakieś dwa lata temu, po dużej awanturze. Nie pamiętam tego dobrze, ale słyszałem wtedy nocą ze swojego pokoju, jak matka krzyczała i tłukła talerze o podłogę. Zakryłem uszy poduszką i starałem się zasnąć. Rano już go nie było. Matka przy śniadaniu powiedziała mi że odszedł i już nie wróci.
Na początku dzwonił do mnie od czasu do czasu i spotykaliśmy się przed szkołą. Siedział w fajnym, dużym samochodzie i zabierał mnie na szejka i hamburgera. Gadaliśmy o mojej nauce, mamie i innych mało znaczących rzeczach.
Co kilka miesięcy kupował mi ubrania. Raz nawet dostałem od niego odlotowe buty, które kosztowały czterysta złotych. Matka nie komentowała tego, ale widziałem że chyba była zadowolona. Zresztą często jej nie rozumiem i nie wiem co ma na myśli. Wciąż chodzi smutna, niewyspana i czepia się, że mam bałagan w pokoju.
Teraz o ojcu nawet nie wspomina. Słyszałem raz, jak rozmawiała z nim przez telefon. Siedziałem w ubikacji i podsłuchałem całą rozmowę. Z tego co mówili, to jest teraz gdzieś za granicą i długo nie wróci do kraju, bo tu nie ma przyszłości. Na razie ma tylko zasiłek socjalny przez pół roku, ale już rozgląda się za pracą. Jak ją podejmie, to przyśle nam pieniądze. W sumie to chyba warto zaczekać, bo słyszałem że płacą tam dużo kasy.
Jak skończę to technikum handlowe, to też stąd wyjadę. Przecież nie będę pracował za tysiąc dwieście złotych, jak moja matka. Przecież to jakaś żenada.
Codziennie jemy najtańszy chleb z dżemem, na obiad najczęściej naleśniki, albo jakąś zupę. Jak matka wraca wieczorem z pracy, to na kolację robi zawsze placki ziemniaczane, albo frytki. Dobrze wie, że wtedy jestem najbardziej głodny.
Oczywiście, że wolałbym frytki i hamburgery z McDonalda. Matka daje mi na tydzień piętnaście złotych. Nikomu o tym nie powiedziałem, bo się wstydzę. Gdy ze szkoły idziemy ze szkoły do galerii, to zawsze mówię im, że muszę iść do domu. Ciekawe, czy coś się domyślają. Nie wiem.
Oni zawsze mają na to pieniądze. Rodzice kupują im konsole do gier, tablety i nowe komputery. Co miesiąc zmieniają buty i dostają inne fajne gadżety. Chciałbym mieć tak jak oni. Zauważyłem, że to podoba się dziewczynom.
Co dwa tygodnie na weekend jeździmy na wieś. Mieszka tam moja babcia. Miejscowość jest dość daleko, dlatego zajmuje nam to prawie cały dzień. Najpierw musimy dojechać autobusem na dworzec, a później jeszcze godzinę drogi PKS-em. Babcia jest miła, ale w tym jej starym domu jest dziwny zapach. Powiedziałem matce, że tam śmierdzi, ale ona bardzo się na mnie zezłościła i nakazała, żebym nigdy więcej już tak nie mówił. Nic więc nie mówię, tylko męczę się w tym smrodzie i przesiaduję całą wizytę na starym krześle przy stole zastawionym tylko herbatą i ciastem. Udaję, że się dobrze bawię i zajadam kawałki suchej babki, które smakują jak papier toaletowy.
Mama zawsze mi jednak powtarza, że bez babki byśmy sobie rady nie dali i żeby daj Boże żyła jak najdłużej. Podczas tych wizyt dostaję od niej sto złotych, które za każdym razem w domu zabiera mi matka. Myślę, że to nie jest do końca w porządku, ale na razie muszę się słuchać.
Babka mieszka sama, bo dziadek umarł dziesięć lat temu. Kupę lat pracował w pobliskim tartaku, ale lubił sobie wypić. Któregoś dnia tak się napił, że upadł i udławił się swoimi wymiocinami. To obrzydliwe, ale to prawda. Powiedział mi to w tajemnicy ojciec.
Od tygodnia nauczycielka historii posadziła mnie w jednej ławce z koleżanką. Na początku nie podobało mi się to za bardzo. Nie żeby podobali mi się koledzy, ale ta Justyna po prostu ma mnóstwo pryszczy na twarzy. Wolałbym siedzieć z tą blond Aśką, ale ona jest poza moim zasięgiem. Jej ojciec ma firmę transportową, mają mnóstwo ciężarówek i kupę pieniędzy. Rozmawia tylko niektórymi chłopakami z klasy.
Trochę się na początku wstydziłem, ale po kilku dniach zacząłem rozmawiać z Justyną. Okazało się, że nie jest taka zła. Pomogła mi kilka razy na lekcji, gdy nie wiedziałem co odpowiedzieć nauczycielce. Zauważyłem że ma fajne włosy.
W poniedziałek na koniec lekcji mieliśmy właśnie historię i razem z kilkoma osobami z klasy wychodziliśmy ze szkoły. Ktoś zaproponował, żeby pójść razem do galerii. Zaskoczyło mnie to, bo miałem przy sobie tylko dwa złote, które rano wziąłem od matki z portfela. Chciałem się więc jak zwykle wytłumaczyć, ale Justyna złapała mnie za rękę i mocno prosiła. Poczułem się jakoś inaczej i w końcu się zgodziłem.
Była nas chyba piątka. Oglądaliśmy komputery, płyty z muzyką, filmy, a najwięcej czasu spędziliśmy przy nowych grach. Dziewczyny myszkowały w sklepach z ubraniami i kosmetykami. Później usiedliśmy na ławce i puszczaliśmy śmieszne filmiki z youtuba. Po dwóch godzinach zgłodniałem, ale wstydziłem się wyciągnąć śniadania, które miałem w plecaku.
Ktoś w końcu zaproponował, że pójdziemy coś zjeść do Maca. Wszyscy się zgodzili, a mnie od razu rozbolał z nerwów brzuch. Nie miałem pieniędzy, nawet na najtańszego burgera. Zgiąłem się w pół, powiedziałem że mam bóle i muszę iść do ubikacji. Spoglądali na mniej z politowaniem, ale powiedzieli że będą na mnie czekać. Chwyciłem szybko plecak i wybiegłem z galerii.
Usiadłem na zewnątrz na ławce, tam gdzie ludzie palą papierosy. Odetchnąłem chwilę i wyciągnąłem kanapki z pasztetem, które rano zrobiła mi matka.
Jadłem szybko chcąc zaspokoić głód i nerwowo spoglądałem za siebie, czy przypadkowo nie wychodzi ktoś z klasy. Jakby mnie zobaczyli, chyba bym zapadł się pod ziemię.
Zjadłem śniadanie i szybko wyrzuciłem papier śniadaniowy. Nikt mnie nie widział, ale nie wiem co sobie o mnie pomyślała Justyna. Czy nadal będzie ze mną rozmawiać?
Jak ja się wstydzę, że pochodzę z takiej biednej rodziny.


Krótka historia o pisarzu

Siedzę przy biurku, z nogami zadartymi na blat. Od godziny wpatruję się w pustką kartkę edytora tekstów. Już dawno miałem zająć się tą książką. Dwa tygodnie temu minął mój osobisty termin, a nie posunąłem się ani o jeden znak do przodu. Przez czternaście dni nie zrobiłem dodatkowej kropki, czy też nie poprawiłem nawet przecinka. Jestem tą myślą zdruzgotany. Pomimo tego siedzę i tylko o tym właśnie myślę, nie robiąc nic więcej. Zawsze przecież mogę sprawdzić pocztę, niezmienny i marny stan swojego konta, czy przełączyć odtwarzacz, na coś bardziej melodyjnego. Do tego dochodzi jeszcze Facebook. Zemszczę się kiedyś okrutnie na osobie, która mnie na niego namówiła. Pamiętam dobrze o Tobie i nie myśl, że Cię zapomnę! Wydawałeś się dość niewinny, a okazałeś mi swoją diabelską stronę. Wiem, że wiesz o tym i dlatego na ulicy odwracasz ode mnie głowę.
Ten stan jest naprawdę wkurwiający. To jak kosmiczna rakieta, która stoi w pełni sprawna, gotowa do startu i nikt z wieży nie naciska przycisku start. Wszyscy patrzą, widownia jest już znudzona a oni się nie ruszają do przodu. Jak długo to może trwać?
Jak tu jednak wsiąść do tego pociągu. To nie jest zwykłe odkurzanie, to pochłaniacz czasu, wyobraźni i kreatywności, który wysysa wszystkie soki. Czuję się taki sflaczały, ospały i pusty, niczym prezerwatywa po średnio udanym seksie. Niby coś tam było, nawet przyjemnie, ale już teraz mi się naprawdę nie chce do tego wracać. Teraz szukam czegoś innego, nowej podniety, nowego obiektu. Zawsze w takich chwilach chce mi się chlać. Wstać i po prostu pójść na stację benzynową po flachę. Napierdolić się porządnie, tak żeby przed snem mieć helikoptery, niekiedy zrzygać się i paść trupem. To kwestia oczyszczenia ciała i umysłu ze złych myśli. Nie wiem jednak, czy to rozsądne i wskazane w obecnej sytuacji. Narkotyki? Nie, z tym skończyłem już na stałe.
Dobra, koniec z pieprzeniem. Wyprostowuje oparcie fotela do pozycji pionowej i powiększam okno edytora, które mi gdzieś zniknęło. Czytam od początku ostatni rozdział, żeby poczuć atmosferę. Cała ta pisanina jest do dupy. Zdania ciosane jak pień drzewa i wygląda to, jakby cały rozdział napisał drwal, który do tego wszystkiego od samego rana jest na rauszu. Porażka. Wiem, że dziś nic dobrego nie napiszę. Nie napiszę nawet nic złego. Czuję wstręt do stukania w te dziwne klawisze. Nie wychodzi z tego nic satysfakcjonującego mnie, a co dopiero czytelnika. Dziś mam kolejny, zły dzień.
Walę ze złości w klawiaturę, z której wyskakują literki „r” i „u”. Zamykam laptopa i idę do kuchni. Otwieram lodówkę i wypatruję procentów. Znajduję ostatniego „Złotego Bażanta”. Biorę go ze sobą na sofę w dużym pokoju. Otwieram butelkę i wypijam na dwa razy. Jest znacznie lepiej. Podchodzę do okna i wpatruję się w słabo oświetlone osiedle. Już dawno powinien spaść śnieg, a jest tylko zachmurzenie i pieprzony deszcz. Widzę, że „Żabka” jest jeszcze czynna. Odczuwam na tą myśl lekkie podniecenie. Może się jednak napierdolić? – przemyka myśl, która zawsze się powtarza, po wypiciu nawet małego piwa.
Nie zastanawiam się długo. Naciągam starą bluzę, która wisi na najbliższym krześle. W przedpokoju narzucam na siebie kurtkę i wyskakuję z mieszkania. Po pięciu minutach pcham sklepowe drzwi.
W środku jest jak zwykle kolejka przy kasie. Skręcam od razu w prawo, tam gdzie stoją lodówki z napojami. Staję i zamyślam się. Mógłbym kupić kilka piw, ale efekt może być niezadowalający. Z kolei mógłbym kupić też zwykłe pół litra, ale wiem, że wtedy zbyt szybko mnie weźmie i na pewno będę rzygał. Sięgam w końcu po czteropak „Żywca” i staję w kolejce do kasy. Mam zamiar dokupić jeszcze coś małego i połączyć piwo z wódką. Mam wtedy niezły odlot. Najpierw wypijam piwa i przez ten czas mam siłę coś robić, a na koniec, gdy już mam totalnie dość wszystkiego dopijam małą wódkę. Dzieją się wtedy różne ciekawe rzeczy. Uśmiecham się na samą myśl.
Klienci znikają dość szybko. Prawie każdy z jakąś butelczyną. Berbeluchą droższą, lub tańszą, zależnie od portfela. W końcu staję przy kasie.
– Cześć – odzywa się do mnie dziewczyna zza lady.
Spoglądam zaskoczony w jej stronę i robię głupią minę, próbując przy okazji szybko dopasować w głowie jej twarz do imienia. Zawsze mam z tym trudności i ta chwila trwa zbyt długo, co ona zauważa.
– Nie pamiętasz mnie już? – pyta, uśmiechając się.
– Przepraszam Aniu, ale mnie zaskoczyłaś – mówię w końcu.
Przypominam sobie. Jak mogłem zapomnieć? Pracowaliśmy razem, przez klika lat w sklepie ze sprzętem elektronicznym. Wyglądała jednak wtedy trochę inaczej. Miała twarz pokrytą wielkimi, czerwonymi pryszczami i lekkiego zeza.
– Nie poznałem cię. Wyglądasz fantastycznie – wyrzucam szybko w jej stronę.
Widzę, że czerwieni się lekko na twarzy i spuszcza wzrok na podłogę.
– Mieszkasz gdzieś niedaleko? – pyta po chwili, pakując butelki piwa do torby.
– Tak, w tym wieżowcu naprzeciwko.
– Fajnie. To chyba będziemy się często spotykać – stwierdza z uśmiechem.
Spoglądam na nią ponownie. Wygląda dość ładnie i zupełnie nie przypomina ofiary losu, jaką pamiętam z dawnych lat. Krótkie blond włosy, szczupła sylwetka i miły uśmiech.
Dasz mi jeszcze pół litra Finlandii? – proszę grzecznie.
Szykuje się impreza?
Nie, ale mam ochotę na drinka dziś wieczorem. Może chcesz wpaść i zobaczyć jak mieszkam?
Ania znów spuszcza lekko wzrok na ladę i uśmiecha się dziewczęco, trącając palcami szyjkę wódki.
– Kończę za kwadrans. W sumie mogę wpaść pogadać.
– Zapalę i zaczekam na ciebie przed wejściem – mówię spokojnie i nisko, udając samca alfa.
Ania spogląda na mnie zalotnie i przytakuje głową. Wychodzę więc ze sklepu, mijając się w drzwiach z kilkoma ostatnimi dziś klientami. Staję na chodniku obok i zapalam papierosa. To może być udany wieczór – myślę zadowolony, zaciągając się mocno.
Wybija 23:08 i dziewczyna pojawia się, wychodząc z zaplecza budynku. Ma na sobie czarny płaszcz z dziwnym futerkiem i długie, brązowe kozaki na wysokim obcasie.
– Hej! – krzyczy do mnie podchodząc.
Łapię ją pod rękę, w drugiej wciąż dźwigając zapas alkoholu. Idziemy powoli nie odzywając się do siebie, lecz czując przyjemność z tego spaceru i wieczoru, który może zakończyć się na tysiąc różnych, ciekawych sposobów.
Wchodzimy do wieżowca i wsiadamy razem do windy. W ostatniej chwili ktoś chwyta za drzwi i tarmosi się do nas. To sąsiad z ósmego. Lekko podpity już, spogląda na mnie i Anię. Później w milczeniu puszcza mi oczka. Uśmiecham się, ale nie reaguje. Mam go gdzieś, odkąd napisał na mnie skargę do administracji osiedla, za zakłócanie ciszy nocnej. Wprawdzie było to pięć lat temu, ale moja niechęć ugruntowała się i nie mam ochoty na razie zmieniać swojego stanowiska.
Otwieram drzwi mieszkania i wpuszczam koleżankę. Zdejmuje płaszcz, a jej szpilki podniecająco stukają o panele w pokoju. Zapraszam ją na sofę, a później proponuję coś do picia. Wybiera wódkę z sokiem. Jestem wniebowzięty i udaję się z tym uczuciem do kuchni. Przygotowuję drinki, lejąc sobie trzy razy więcej wódki.
Siadam obok niej, zachowując bezpieczny dystans. Obserwuję jej drobne piersi, które sterczą pod obcisłą bluzką. Ona to zauważa, bo po chwili prostuje się i cycki wydają mi się jeszcze bardziej wydatne. Upijam łyk alkoholu i pytam ją o nową pracę. Opowiada z niechęcią, ale szczerze, popijając z zadowoleniem.
Po jakimś czasie znów udaję się do kuchni, żeby przygotować drinki. Stoję przy oknie, nachylony nad blatem kuchennym i nagle wyczuwam jej obecność w pomieszczeniu. Odwracam się i widzę, jak Ania stoi tuż przy mnie. Jedną nogą prawie dotyka mojego uda, co sprawia, że zaczynam odczuwać podniecenie.
– Masz kogoś? – pyta, patrząc mi prosto w oczy.
– W tej chwili jestem wolny – kłamię szybko, bo wolny to ja jestem chyba od zarania dziejów.
– Nie czujesz się samotny? – dopytuje, ocierając się o mnie.
Podnosi mi się ciśnienie i nie zastanawiam się długo. Obejmuję ją rękoma w pasie i przyciągam do siebie. Po chwili toniemy w namiętnym pocałunku.
Ania zrywa ze mnie podkoszulek i bierze się za pasek w spodniach.
– Zróbmy to tutaj – mówi mi na ucho, gryząc je przy okazji lekko.
Rozbieram ją szybko i po chwili stoimy zupełnie nadzy nad moim dębowym stołem, na którym wciąż poniewierają się różne rzeczy. Ania robi zamach i wszystko to ląduje z hukiem na podłodze. Jestem podniecony do granic wytrzymałości.
W tym momencie odzywa się z dużego pokoju przeraźliwie głośny dzwonek telefonu.
– To twój? – pytam głupio, ze zdziwioną miną.
– Kurwa! – wykrzykuje dziewczyna i biegnie po telefon.
Patrzę na to zaskoczony i zupełnie nagi. Moje podniecenie zupełnie mija i powoli idę w jej kierunku.
– Przecież ci mówię, że jestem u matki! Dlaczego mi nie wierzysz! – krzyczy do słuchawki, opierając tyłek o ekran mojego starego telewizora.
Siadam zdegustowany na sofie i przysłuchuję się rozmowie, robiąc przy okazji pokerową minę, jakby cała ta sytuacja była zupełnie normalna. Sięgam też przy okazji za szklankę i dopijam nieskończonego drinka.
– Nie mogę teraz wyjść, bo właśnie piekę ciasto! Mogę przyjść do ciebie za pół godziny! Przecież się nie kurwię! Jesteś chory! – rozmowa Ani wciąż trwa.
W końcu kończy i rzuca telefon na fotel.
– Co za głupek! – krzyczy na głos i patrzy na mnie.
Nie odzywam się i robię niewinną minę. Zauważam, że poniżej brzucha ma wytatuowaną różę. Jest naprawdę seksowna.
– Masz samochód? – pyta stojąc nade mną z grymasem na twarzy.
– Mam – odpowiadam krótko.
– Muszę być za kwadrans u swojej matki – stwierdza i idzie do kuchni, zbierając swoje ciuchy.
Zdaję sobie sprawę, że powinienem odmówić, bo wypiłem już trochę. Z drugiej jednak strony nie chcę stracić okazji, żeby jeszcze kiedyś w przyszłości przelecieć Anię, która właśnie rozpoczęła pracę na moim osiedlu.
Wstaję więc ociężale i kieruję się za nią, wzdychając cicho ze zmęczenia i zniechęcenia.
Pięć minut później pakujemy się do mojego małego fiata, który na szczęście odpala za pierwszym razem. Ania podaje mi adres, a ja dla złagodzenia jej humoru włączam w odtwarzaczu płytę z hitami lat dziewięćdziesiątych.
Po drodze próbuję łapać ją za kilka razy za kolano, ale jest tak zdenerwowana, że odsuwa się ode mnie, wciąż wpatrując w mknący za szybą krajobraz.
Podjeżdżamy na parking pod blokiem, który oświetla tylko jedna działająca lampa. Dziewczyna jest spięta i podenerwowana. Mam ochotę pożegnać się miło, ale gdy tylko zatrzymuję samochód ona otwiera drzwi i wyskakuje bez słów. Widzę, jak biegnie do wejścia, nie oglądając się na mnie.
Siedzę za kierownicą zaskoczony i zmieszany. Czuję, że trochę kręci mi się w głowie i jest mi niedobrze. Chyba pozostaje mi tylko wrócić do domu, omijając patrole policyjne. Wrzucam powoli wsteczny bieg, z zamiarem wycofania się w parkingu.
Wtem z klatki, do której weszła Ania wyskakuje mężczyzna. Jest dobrze zbudowany i łysy. Biegnie w moją stronę. Czuję strach i szybko rygluję drzwi samochodu, który nie ma centralnego zamka. Łysy podbiega do moich drzwi i szarpie za klamkę.
– Wyłaź skurwysynu! – krzyczy i ciągnie drzwi, które ledwo trzymają się zawiasów.
Ogarnia mnie panika i nie wiem co mam zrobić. Widzę, że ten bandyta jest zdolny zaraz wybić szybę i mnie dorwać. Wciskam drugi raz wsteczny bieg i cofam się kilka metrów. On staje zaskoczony i nie wie co ma robić. W końcu biegnie w moją stronę bez namysłu i wskakuje na przednią maskę. Skacze po niej kilka sekund, wydzierając się na całe osiedle i całkowicie niszcząc mojego wysłużonego fiata.
Jestem tak zaskoczony tą sytuacją, że zamieram w bezruchu i wpatruję się nie robiąc zupełnie nic. Nie wiem czy mam płakać, czy śmiać się z łysego.
W końcu narzeczony zeskakuje, a ja ruszam z miejsca posyłając mu na zakończenie uśmiech.
Wracam do domu bocznymi uliczkami, bojąc się kontroli drogowej. Docieram dopiero po pół godzinie, zupełnie wykończony wydarzeniami dzisiejszego wieczoru.
Emocje wciąż buzują w moim ciele, więc zrzucam z siebie kurtkę i od razu sięgam po flaszkę. Nalewam sobie dwa duże drinki i wypijam jeden za drugim. Po kilku minutach uspokajam się i siadam z powrotem przed komputerem. Włączam edytor tekstu i postanawiam wrócić do powieści, na której utknąłem dwa tygodnie temu.
Po kilku minutach czuję jednak jak robi mi się niedobrze. Uciekam do łazienki, kończąc dzień z głową w sedesie.

Marcin Radwański – Cztery opowiadania
QR kod: Marcin Radwański – Cztery opowiadania