– Wiesz – powiedziała mi rano matka. – Przyszedł Mesjasz. Jest już w Samborze. Bruno Schulz
Wiadomość o nadejściu Mesjasza przyjąłem ze zgrozą. Konfrontacji z nim się nie obawiałem – skądże znowu. Przerażała mnie jednak myśl o umarłych, którzy po objawieniu się Mesjasza mieli zaraz dzisiaj hurtem zmartwychwstać. By nie tracić ducha, bezzwłocznie łyknąłem z flaszki, która stała przy łóżku, ubrałem się, zakąsiłem jajeczkiem na twardo i ruszyłem uzupełnić zapasy.
W sklepie naprzeciwko znali mnie dobrze i darzyli szacunkiem, toteż kasjerka przyjęła bez zdziwienia fakt, że tego ranka nabyłem nie jeden, jak zwykle, lecz dwa litry… a po namyśle, zawróciwszy do sklepu, jeszcze o dwa więcej.
Po powrocie do domu otworzyłem butelkę, pokrzepiłem się i oddałem oczekiwaniu… Oczekiwanie Mesjasza w samotności wydało mi się jednak nie dość, że smutne, to także nudne. Zadzwoniłem do kolegi i nadmieniwszy o dzisiejszej okazji, zaprosiłem go do wspólnego czuwania.
Mój zapobiegliwy kolega nie przybył oczywiście z pustymi rękoma. Z godnym podziwu doświadczeniem zawsze pomny, iż w naszym kraju sprzedaż alkoholu odbywa się jedynie do godziny dwudziestej, zaopatrzył się w trzy litry, a na wszelki wypadek – w jeszcze o jeden więcej. Zasiedliśmy więc razem i podjęli wspólne oczekiwanie Mesjasza.
W toku oczekiwania rozmowa z początku się nie kleiła, w połowie drugiego litra języki jednak się rozwiązały. Wszczęliśmy dysputę o tym, co konkretnie nas czeka w związku z nadejściem Mesjasza. Kolega, którego wiedza teologiczna jest raczej skromna, był święcie przekonany, że Mesjasza należy się spodziewać już za chwilę, ja zaś oponowałem, twierdząc, że nadejść może on dopiero późnym wieczorem. Z palcem na mapie dowodziłem z niejakim wysiłkiem, że z Sambora do Wilna jest spory kawałek, jeżeli więc Mesjasz idzie piechotą, mamy mnóstwo czasu, żeby nie tylko wszystko wypić, ale też wytrzeźwieć.
Przy napoczęciu trzeciego litra, rozlewaniu czwartego i wykonaniu do połowy piątego, kolega mój przejawiał skłonność do opowiadania głupstw, że niby to wraz z nadejściem Mesjasza wszystko się zmieni, ja zaś powtarzałem, że to się jeszcze zobaczy, bo nie pierwszy już raz na niego czekamy. Bardzo nas to poróżniło, później jednak pogodziliśmy się na powrót i serdecznie wycałowali.
Pod koniec szóstego litra poranna zgroza trochę mi już odpuściła. Wyznałem zatem koledze, że ani jego, ani śmierci się nie boję, wierzę w zmartwychwstanie, żywot wieczny, świętych obcowanie, a co do umarłych, to jeszcze się zastanowię. Na potwierdzenie – sądząc, że mam przed sobą obraz Mesjasza – zacząłem mu przed nosem wymachiwać siekierą. Kolega źle mnie zrozumiał, raptem zerwał się z krzesła i zniknął.
W pół godziny później, kolega mój, z lekka powłócząc nogą, z okiem podfasonowanym w nieznanych okolicznościach, pojawił się z powrotem w asyście – żeby nie było, że zabrakło, jak objaśnił półgębkiem – jeszcze dwóch litrów oraz kilku dam o nieszczególnej prezencji. Znałem je poniekąd z widzenia, bo od czasu do czasu wpadaliśmy na siebie w kolejce do kasy. Zasłyszawszy pod sklepem od mojego kolegi, że już od rana oczekujemy u mnie w domu Mesjasza, nie mogły sobie darować tak wyjątkowej okazji. Usadowiły się na sofie i, popijając równo, słuchały, o czym mówię.
A mówiłem, jak to mam we zwyczaju, jedynie o sprawach wzniosłych. A zatem że po nadejściu Mesjasza wszystko z powrotem zmieni się na dobre: otóż nauka Boża wyroi się na świat, w sklepach sprzedaż alkoholu trwać będzie przez całą dobę, a wszyscy będą się miłować na najróżniejsze sposoby, albowiem Mesjasz wyposaży nas nie tylko w nowe serca, lecz także w nowe namiętności. Na dźwięk słowa „namiętności” damy nadstawiły uszu. Obeszło się więc bez długich objaśnień i wymachiwania siekierą, bo same obnażyły się z szat, by nadal łączyć się z nami w oczekiwaniu…
Kiedy jednak dzieje zmierzały właśnie do spełnienia, z kuchni na plebanii wyłoniła się moja mama. Nie żeby bardzo rozeźlona, acz w uniesionej ręce dzierżyła pogrzebacz. Po prostu przypomniała wszystkim dyskretnie, że jest drugi dzień Wielkiej Nocy, a ja za parę chwil mam odprawić mszę w Domu Bożym.
Bezcelowe, jak się okazało, były próby podjęcia dysputy z matką i dowodzenia, że wraz z panienkami oczekujemy Mesjasza. Wypadło nam powstać z sofy, szybko się ubrać i założyć komże. Z początku wprawdzie kościelny jął wykrzykiwać, że już ament, że nigdzie nie idzie, kiedy jednak matka przeżegnała go pogrzebaczem, poturlał się ze mną do kościoła.
O ile pamiętam, mszę odprawiłem zaprawdę godnie i sprawiedliwie: śpiewałem na całe gardło i wygłosiłem z ambony treściwe kazanie. Skoro jednak w ołtarzu wypiłem resztkę wina jabłkowego, odjęło mi siły i świadomość, nie mogę tedy potwierdzić ani zaprzeczyć, czy Mesjasz przyszedł tego właśnie dnia, jako że potem przez całą dobę, upadłszy pod krzyżem na przykościelnym placu, na przemian spałem i zwracałem.
Najprzewielebniejszy Księże Biskupie, upraszam najpokorniej, by Jego Ekscelencja nie karał mnie surową suspensą. Jestem gotów odprawić pokutę i nadal oczekiwać nadejścia Mesjasza.
Ks. Piotr K., proboszcz Kościoła pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
- Wierzę, iż po uwolnieniu mnie od winy przed Sądem Biskupim całe to wydarzenie rychło pójdzie w niepamięć, jakoż znane mi tylko z widzenia moje parafianki – panie Renata Steiblienė, Jutrzenka Domeikienė, Konstancja Vilutienė oraz niepełnoletnia panna Krystyna Ambroziak – po wycofaniu skargi z policji ani wobec mnie, ani wobec kościelnego Pawła S. nie zgłaszają już więcej pretensji o nasze jakoby niestosowne zachowanie.
z litewskiego przełożył Kamil Pecela