1
Dłonie w pięść i do przodu, dłonie w pięść i dalej
grozić tym wielkim niebom, co są głuche (głupie?).
Lepiej nie. Czas już na mnie. Czas już na mnie czeka
na krawędzi peronu, za którą jest coś
albo nic, tylko echo minionych podróży,
albo nic, echo echa, więc głos w pieśń i znów
zaczynać od początku, krążyć, drążyć ślady,
zaczynać od początku, chociaż chyba jeszcze
nic się tutaj naprawdę nie zaczęło, nic się
jeszcze tutaj naprawdę nigdy nie skończyło?
2
Bo zwiałem tuż przed burzą, tak, zdążyłem zwiać
milionom czyichś dłoni ułożonym w pięść,
milionom czyichś głosów ułożonym w pieśń
grożącą wielkim niebom, pod którymi świat,
szczek psa jak szczęk żelaza, dom uciech i ran,
wędrówka wśród pamiątek, pamięć w stercie kłamstw:
to nie ucieczka, ale spacer po zieleńcu,
to nie jest obszar, a tamto to nie jest granica,
te wrony to nie wrony nad zespołem szkół,
ten zespół w empeczwórce gra od zawsze live.
3
I wciąż z sercem na dłoni ułożonej w pięść
mijam, kluczę wśród kluczy, nie znajduję się,
odkładam, ale nie mam, mam, pomimo że
nigdy nie odkładałem, żadnych wielkich nieb
nie straszyłem groźbami, ani one mnie
nie raczyły spojrzeniem, choćby i przez palce,
którymi ściskam klamkę od ostatnich drzwi
ostatniego pokoju, raniąc je do krwi,
co wypływa jak wnioski z obserwacji dni,
co wypływają znikąd: przychodzą, więc są,
4
znikają, więc są bardziej, padają na pysk
psa, a pies ujada, ślini, co popadnie
w niełaskę naszych „teraz”, naszych „tu”. Za milion
lat miliony pięści będą grozić niebom
wielkim jak post przed świętem, będą rzucać kości
niezgody między ścieżkę a cel, i gdzie,
gdzie wtedy będę mieszkał z dłońmi podanymi
w wątpliwość, z psem na smyczy, z twarzą zachowaną
jak bilet do kontroli, która nie nadeszła,
bo pociąg był przed czasem? Bo spóźniłem się?
5
A można by inaczej: zdjąć buty, wyjść na jaw
i wrócić do korzeni, polajkować źródło,
z którego tryska wiedza, jeśli gdzieś tam są
mądrości zapisane na najtwardszych dyskach,
odbicia, które mnożą się same przez siebie,
pojemne oczy, dłonie, pięści, wielkie nieba,
co spuszczają mi rosę, abym obmył stopy,
unoszą mgłę, bym miał się z czego wydostawać,
czemu pozostać wiernym, w czym siedzieć i czekać
na przyjście i odejście, na nigdy i nic.