Naczynia połączone

Mamie

Nitka wody płynie od grobu
wprost pod moje buty, i do grobu
mnie przyszywa, lecz stoję tak długo,
że deszcz ustaje, a coraz węższa nitka
w końcu się zrywa i iskrzy w słońcu.
Błyszczące krople spływają mi po twarzy,
gdy odbijam się w marmurowej płycie,
która wygląda jak chorągiewka (mamo,
machasz do mnie?) albo skrzydło bociana
(odleciałaś do ciepłych krajów, mam nadzieję;
przed śmiercią tak schudłaś, że byłaś jak piórko,
musiałaś dokądś odlecieć).
Postoję jeszcze w kałuży,
a później pójdę do domu,
zabierając ze sobą choć kroplę jej wody.


Elegia

Mamie

Jestem częścią ciebie,
więc powinienem był umrzeć wraz z tobą.
Umarłem częściowo, jak przystało na część.
Jeszcze nie wyemigrowałem z ciała,
nie straciłem ważności, choć zdjęcie już nie to
i na granicy mogą być kłopoty,
jak wtedy, gdy wracaliśmy z Czechosłowacji:
celnik rozsypał na ulicę nasze lentilki,
a ty zbierałaś je na kolanach – do końca życia
cię to bolało, ja tego nie pamiętam.
Najdalej byłaś nad Bałtykiem, płynęliśmy statkiem,
wymiotowałem. Z Darłowa innych wspomnień nie mam
i nie potrzebuję. Wystarczy mi znów mieć pięć lat
i wymiotować za burtę, a ty po prostu bądź.
Zgadzam się na zupę mleczną z kożuchami
i leżakowanie, nie będę bać się ciemności i ludzi,
a gdy przyjdą goście, wyrecytuję im wierszyk,
nie schowam się za kanapą.
I najniższy w grupie nie będę już nigdy. Obiecuję.


Gruzja

Wojciechowi Hesowi (1981-2016)

W tak piękny dzień nic tylko wsiąść na rower
i jechać do Gruzji (mówiłeś, że mieszkasz w Gruzji,
bo miałeś widok na gruz). Lecz tego kraju już nie ma,
skoro nie ma w nim ciebie. Nagle błyska świadomość,
że piękny dzień nie jest pięknym dniem, a tylko słońcem,
gwiazdą, pod którą się opalamy, wypalamy i spalamy,
światłem, którego być może teraz masz pod dostatkiem.
Gruzja pełna kamieni, żelastwa i rdzy,
a w samym środku ty, za oknem niskiego parteru
jak okaz za szkłem, skarabeusz w bursztynie ścian,
przyszpilony do krzesła motyl w koszuli w kwiaty.
Na świecie jest tyle pięknych miejsc, lecz najpiękniejsze są te,
których nie zobaczymy już nigdy.
Dziś Gruzję przykrywa popiół, a skoro jest popiół,
to musi być diament, głęboko zakopana nić,
która prowadzi do kłębka. Czy spotkamy się tam,
w słońcu? (Zaledwie osiem minut leci nitka światła ze słońca).
Tymczasem dryfuję po mieście, którego już nie ma,
palę tytoń, który ty paliłeś
i zaciągam się w ciemności, tak jak ty zwykłeś to robić.


Symbioza

Jesienią odlatują drzewa
i nawet koszula w kwiaty cię nie uratuje.
Chociaż jesteś z wody (czasem z lodu),
to powstałeś z prochu.
Żyjesz jakbyś dokądś płynął, a nawet biegł,
a przecież to nie ty, lecz ziemia się porusza
(kosmos się oddala i znów będzie chaos).
Jesienią nadlatuje woda i wchodzi we wszystko.
Pod nogami masz papkę z liści,
a między palcami drzazgi blednącego światła,
mgłę, wilgoć, stęchliznę, powietrze.
Cały jesteś z wody. Prawie.


Ślinka

Ten świat niezbyt jest jadalny.
Wiadomości są jak lodówka pełna mięsa,
ociekającego krwią. (Na obiad znów były flaki).
Wrzucasz do zlewu talerz z resztkami
modyfikowanej żywności, ubierasz się na cebulę,
wychodzisz z domu, wychodzisz z siebie, gdy
idziesz wśród ludzi-warzyw (w powietrzu
unoszą się słowa cuchnące czosnkiem).
Ty chciałbyś czegoś więcej, solidnej bazy,
smaku, sensu. Myszkujesz wśród regałów
uginających się pod ciężarem traktatów filozoficznych
i wreszcie znajdujesz cegłę „Działka, moje hobby”.
Jak zasadzić myśl, żeby wykiełkowała?
Jak dbać o swoją roślinę?
Ontologia nie daje rady, więc uśmiechasz się
do Boga, kładziesz się krzyżem
na łóżku pisma
i śpisz.
Być może kiedyś dowiesz się, czym to się je,
ten galaktyczny bigos.


Outsider

Skserowałem uśmiech z modnego poradnika,
lecz męczę się i pocę, tusz spływa mi po twarzy,
a z taką twarzą to tylko na makulaturę.
Wydrukowałem zielone buty, ale nawet one
niosą mnie na śmietnik. Jestem zaprogramowany
na podróż na północ, zimną falę Bałtyku,
glony i wodorosty, piasek, Polskę.
Ile papieru zużyję po drodze? Ile drzew straci życie
nadaremnie? Jeszcze jeden uśmiech, może ten się nada,
jeszcze jedno ksero, jedna kartka, książka.
Okazuje się, że jednak nie, nie działa na mnie
wasza kultura i sztuka, nie motywuje mnie literatura
motywacyjna, nie bawią mnie wasze dowcipy
(kabaret wyemigrował w dzieciństwie), jestem z innego miasta.
W tym mieście nikt nie zna mojego imienia
i niech tak zostanie. Niech pada na mnie śnieg,
posypiecie mnie piaskiem jak drogę do domu.

Mirosław Gabryś – Sześć wierszy
QR kod: Mirosław Gabryś – Sześć wierszy