Ławki ustawiono wzdłuż parkowej alei, bardzo popularnej, sądząc po liczbie spacerujących tu chmur, obłoczków i mgieł. Usiadłyśmy i tak dość bezmyślnie patrzyłam na rozmaitość przygaszonych barw i, bez nadziei na sukces, próbowałam odkryć ich znaczenie. Nieśpiesznie analizowałam dynamikę przemieszczania się przechodniów, gdy nagle pojawił się Nadzorca. Postać rodem z mojego świata, choć w mętnej poświacie spienionego kakao. Oto kierownik nad kierownikami, symbol połączenia stanu moich finansów i energii oddawanej codziennej pracy. Pan-symbol wewnętrznego przymusu, za którym stoją podatki, emerytury, lęki o zdrowie oraz o ubezpieczenie. Lęk zawsze się wciela w jakiegoś Nadzorcę. Nadzorcy się zmieniają, ale w wywróconym świecie już w pierwszej sekundzie wiem, że to on: ciągnie się za nim (i jest też przed nim) delikatny zapach piwnicy, kurzu, poza tym – błyszczy chorobliwym, dygotliwym, jarzeniowym światłem władzy. W tej sekundzie przestraszyłam się kłopotów, jakie Nadzorca zawsze ze sobą niesie, i zachwyciłam oczywistością jego tutejszego wcielenia. Ten sam, a jednak bardziej jawny, odkryty, oczywisty i przy okazji – lekko zabawny. Szedł prosto na mnie wśród tłumu spacerujących, szedł chybocząc swoją mgłą, zadowolony z wrażenia, jakie na mnie robi.

Jak się tu przedostał? – szepnęłam sama do siebie. – Czy też wywrócił świat na drugą stronę, czy sforsował materię podszewki i wdarł się siłą? I dlaczego? Nie spodziewałam się go tutaj kompletnie, a on nie spodziewał się, że, poza wstępnym zdumieniem, nie mam mu nic do zaoferowania. Jego jarzeniówkowa chmura nie wniosła w moje życie ani grama rozdrażnienia, ani szczypty niepokoju. Ten ładunek emocjonalny należał jednak do innego porządku rzeczywistości. Poczułam coś na kształt błogości związanej z niedopasowaniem tej sytuacji do starej formy. Wyszłam z ram. Co za ulga!

– Dzień dobry! – mówię pierwsza, gdy podchodzi na tyle blisko, by mnie usłyszeć. Nie wstaję z ławki. Druga Ja też nie wstaje i tak siedzimy sobie: ja wyprostowana i mała, a ona z wyciągniętymi nogami, rozparta na siedzisku, mierząca te swoje dwa metry. Głowę lekko przekrzywiła w lewo i jednym okiem zerka na Nadzorcę. Jest to oko pełne współczucia i zrozumienia, co mnie napełnia matczyną wręcz łagodnością.

– Dzień dobry – Nadzorca zwalnia kroku. Podejrzewam, że chce solidnie mi się przyjrzeć, dobrze wyłapać szczegóły mojego outfitu, obejrzeć Drugą Ja, towarzyszkę mych hulanek po tym świecie. Wiem, co mu się w głowie rodzi, i marzę, żeby to jak najszybciej umarło. W przeciwnym razie będę musiała go wysłać na inną planetę. Jest ciekaw, co tu robię, i jego jarzeniówkowa chmura rzednie z każda chwilą.

– Spacerek? – pyta – zamiast do pracki?

Lubię Nadzorcę za to, że umie zagadnąć człowieka, niekiedy potrafi nawet podtrzymać konwersację! Chcę mu pokazać, że jego wysiłki nie idą na marne, więc odpowiadam.

– Spacerek – i czekam, co będzie dalej.

– Przewietrzenie główki? – Nadzorca nagle łapie wiatr w żagle i ciągnie wątek – wietrzenie przyda się, na świeżo podejść do tematu trzeba, nowe wyzwania, a pracownicy nigdy nie nadążają za nowym, nie zna się nikt na wyzwaniach, same twarde głowy są, bez smaku i polotu. Tylko ćwierkają, a tu trzeba głową… a nie ćwierkiem. A ja przewietrzonych potrzebuję. Niech się wietrzy, wietrzy. Jutro raniutko widzę w pracy.

– Wietrzę prywatnie, a nie zawodowo – precyzuję – a jutro raniutko może nie być świata. Jeszcze się zastanawiam nad moim stanowiskiem w takim dramatycznym przypadku. A Nadzorca w ważnych sprawach po tej stronie? – dopytuję, nieszczerze zainteresowana odpowiedzią. W pobliżu śmiga jakiś dodatkowy cień i Druga Ja podstawia mu nogę. Zgrabnie przeskakuje przeszkodę i znika.

– Wszystko na mojej głowie – jęczy Nadzorca. – Wszystko. Same ważne sprawy, nikt inny, tylko ja mogę. Decyzje, decyzje, podpisy, wypisy, a tu się siedzi na ławce jakby nigdy nic?

– Rzeczywiście – potwierdziłam – nigdy nic. I to by było na tyle.

Nadzorca zaczyna bujać się na piętach, w przód i w tył, pochylając się nade mną coraz bardziej. Czuję bijący od jego chmury chłód i chaotyczne rozwibrowanie. Straszy mnie tak, to pewne. Ale Druga Ja podnosi liść spod moich stóp, który od niechcenia posyła w jego stronę. Jak papierowy samolocik. Ten gest zmienił wszystko, choć liść nie doleciał nawet do nóg nadzorcy. On jednak zastygł na ułamek sekundy, przeanalizował jakieś wewnętrzne dane, po czym chwycił za telefon, który wyszarpnął z kieszeni spodni. Nie zadzwonił, lecz odwrócił się i ruszył przed siebie. Jak w transie.
– Oni są w jakiejś swojej hipnozie – powiedziała Druga Ja, reagując na moje myśli. – Po twojej stronie jest to mniej oczywiste, ale gdy obejrzysz na przykład – zamyśliła się na chwilę – polityków, to zauważysz ten stan od razu.

– Od razu – powtórzyłam trochę bezwiednie.

– O, właśnie – ucieszyła się, że pojęłam, o co chodzi. – A ten jarzeniówkowy, całkiem miły – zauważyła – ale już zjedzony od środka.

– A co to znaczy? – zapytałam

– Ma mało siebie w sobie.

Zabrzmiało to przerażająco.

– Nie czujesz się czasem nieco oderwana o ziemi? –zmieniłam temat, żeby oderwać myśli od wyjedzonego od środka Nadzorcy.

– Nie – odpowiedziała od razu. Jej długie, jasne włosy kończyły się tuż nad chodnikiem. – Ale od jakiejś ziemi? – zapytała.

Bałam się doprecyzować, bo przecież właśnie zmieniałam światopogląd i nie wiedziałam, czym to się skończy.

Wstałyśmy jednocześnie, jak na tajemny znak, i znowu idziemy. Ona przodem, a ja za nią. Wywrócony na drugą stronę świat lekko brzęczy jak bąk albo jak napięta struna. Po prawej stronie mijamy Pałac, barokowe zdobienia wyłaniają się od czasu do czasu ze złotawej mgły, którą jest otoczony.

– Budynki też mają mgiełki? – pytam.

– Tylko te bardziej zamieszkałe.

– Jak to… bardziej?

– No, od wieków.

Milknę. Zastanawiam się, czy żyją tam ludzie kilkusetletni i jak wyglądają. Czy noszą peruki à la Maria Antonina i czy wyleczyli rany ze wszystkich wojen, w których brali udział?

– Wciąż żyją?

-A skąd! –Druga Ja swoim zwyczajem prycha i macha ręką na znak, że moje dociekania bywają zdumiewająco niepoważne.

Mgła rozsuwa się, gdy mijamy bramę wjazdową. Muszę przyznać, że pałac wygląda tu dużo gorzej niż po stronie, którą znam. Wprawdzie mgła otulała go delikatną poświatą zmiękczającą kontury, ale budynek jest mocno zniszczony. Tynk złazi ze ścian całymi płatami, framugi okien są powykręcane i brakuje wielu szyb.

– Co się stało? – przystanęłam w bramie. Nie mogłam uwierzyć, że podszewka pałacu jest tak smutnym obrazem.

– Wszystko, co tu się kiedykolwiek działo, szumne nadzieje arystokratów, polityczne interesy, bale i samotne noce, uczniowskie emocje ery szkolnej tego miejsca, postsowieckie rządy dały taki właśnie efekt finalny. Nie martw się, to tylko stan na teraz. Jutro będzie lepiej. Pałac potrzebuje zastrzyku eteru – uśmiechnęła się czule – jak wszystko tutaj.

– Eter, eter – powtarzam, jakbym miała sobie przypomnieć coś istotnego. Ale przychodzą mi do głowy tylko kryminały, w których ten zły usypia eterem tego dobrego. – Eter, eter? – pytam.

– Życiodajność – mówi powoli Druga Ja, tak jakbym była obcokrajowcem, który musi się nauczyć nowego słowa – Życiodajność!

– Aha – czuję, że dopytywanie się będzie totalnym prostactwem. Postanawiam wydedukować życiodajność i liczę, że kwestia pojawi się jeszcze sama z siebie. Skoro to takie ważne.

Idziemy. Wsłuchuję się w swój oddech, ale im bardziej to robię, tym dokładniej wyłapuję jeszcze coś.

Skupiam się na dźwięku wypełniającym tę rzeczywistość. Jest jednostajny, kojący, taki delikatny, nieingerujący szum. Widmowa filharmonia „nadaje” w paśmie bardzo przyjaznym ciału, 432 Hz. Wsiąka w nas, dosłownie. Ja chłonę jak gąbka, a po Drugiej Ja dźwięk spływa jak oczyszczający prysznic.

– Skąd ten szum?

– Z nas.

– My go generujemy?

– Częściowo.

– A częściowo kto jeszcze?

– Jeszcze pasma, z których upleciono podszewkę. Rezonujemy. Po prostu.

– A dlaczego dźwięki po tobie spływają?

– Przez włosy. One ułatwiają odbiór muzyki.

– Nic nie rozumiem – zamykam oczy, żeby lepiej słyszeć.

– Wchłaniam gładko przy wyższych częstotliwościach – precyzuje Druga Ja. – To jest przyjemne. Czasami buduję w sobie całą muzykę i tak brzmię.

Milczymy.

– Zatkaj jedno ucho i usłysz serce. I posłuchaj jak szumi krew. Czujesz puls? – pyta cicho.

– Tak – potwierdzam.

– To jest Twoja muzyka. Na tym etapie.

***
Jest to fragment mini-powieści W płaszczu świata, która ukaże się jesienią, wydana przez Książnicę Podlaską. W tej historii główna bohaterka rozdwaja się, przewraca swój świat na drugą stronę (jak obrus) i staje się przewodnikiem po jego podszewce. I to już na samym początku! Czym się to kończy – nie zdradzę, lecz Autorka deklaruje, że lubi gęste, ale słodkie bajki (jak poranne kakao).

Miłosława Malzahn – Spotkanie
QR kod: Miłosława Malzahn – Spotkanie