podróż do Edo

smutne i szmatławe momenty, w których pragnę pieniędzy,
powtarzają się coraz częściej. ludzie też wydają się bledsi i strasznie
niedofinansowani. ludzie wydają się biedni i strasznie
niepokolorowani. spotykam w parku kumpelę, skąd ty wzięłaś
tych sinych przyjaciół, Anka? jej znajomi odbijają się w stawie,
nie mam z nimi żadnego
porozumienia.

nagle mój syn jest szogunem, drzeworytnikiem świata, kaczką
mandarynką. nagle ten wieloletni ciężar
zamienia się w stację Honjõ, naj-
piękniejszą.

kręci kółka rowerem i krzyczy. chodzi w mojej kurtce
w panterkę. „nieważne, że nazwą mnie ciotą, dziewczyną,
dla mnie jestem gepardem łaaaaaa!”. kręci kółka rowerem
i krzyczy: „mamo, czas to pieniądz!”. nagle

ten niewygodny ludzik staje się całą atrakcją mojej
wycieczki.


jak długa jest kolejka kaw?

„w twoim pokoju jest za mało światła. chciałam na parapecie
postawić pomarańczę, albo inny cytrus. wiesz przecież, że u mnie
nic nie rośnie. rośliny mnie nie lubią. kiedy umierały moje orchidee,
gdy już były w agonii, zanosiłam je do babci”.

leżę i badam granice leżenia. każdy ruch to skok w przepaść, a jednak opuszki
panoszą się w powietrzu. i ramię świątek piątek nakreśla skraj siebie.

„zanosiłam je do babci. po pół roku
kwitły”. czy to dlatego wciąż nowi ludzie
chcą być chudzi? żeby oddać światu należne mu
miejsce? „kwitły jak najęte. o, jest moja kawka”.


jest pełnia i jedziemy pod namiot

pierwszego dnia zostawiam na stole gotowane jajko. stół jest obity
ceratą. wieczorem

wieje wiatr. drugiego dnia opowiadasz mi jak w liceum
chodziłeś na techno disko, trzeba było rękami: ciach, ciach,
i koniecznie do tego białe rękawiczki.
białe rękawiczki? jak to, białe rękawiczki? ja w tym czasie –
– a, zresztą nieważne.

psy żyją praną, tak jak my. połykają przestrzeń biegnąc.
na pomoście (chcę się zdrzemnąć) otwieram usta
i widnokrąg wsuwa się do środka.

dużo pływam. znowu myślę o tym, jak żyć. chciałabym,

żeby istniała na to tabletka. w nocy
staruszka z moją twarzą mówi:
ona chce pojechać do – i wyraźnie widzisz
trzy kropki. stwierdzasz, że to nie był zły sen, tylko
omnipotentny. marzniesz,

więc przytulasz mnie mocno. czuję się
jeszcze bardziej kochana dzięki temu, że wydzielam ciepło. rano oczekujesz,
że wezmę udział w robieniu śniadania. jajko nie spada ze stołu nawet kiedy trzeciego dnia

wyjeżdżamy.


dzieciństwo naszych dzieci

dziewczynki bawią się w wiedźmy. „czy dzikie zwierzęta
stały się przyczyną jego śmierci?”. najbardziej przeraża nas,
że coś zrobimy nie tak.

nocny cień czyli psianka, naparstnica.
wilcza jagoda, szalej. ciemiernik,

„Kajtuś to bajka bez przemocy, cudzy synku.
jeśli niszczysz żywopłot –

wilcza jagoda, szalej. ciemiernik,
zimokwit, tojad, bieluń czyli pinderynda.

– to wiedz, że żywopłot też żyje, tak jak ty”. „najlepiej działa
jak pani powie, że też mu pani powyrywa włoski”. „niech pani sama sobie
powyrywa włoski. chodź, daj rączkę, idziemy. ja wiem, że tylko strząsałeś
z żywopłotu krople”.

nocny cień czyli psianka, naparstnica.
zimokwit, tojad, bieluń czyli pinderynda.
laska Aronowa, cykuta, parys, mak.


nie znosiłaś jak wołali na ciebie Marysia

jadę Fordem Sierra na miejscu pasażera
i wsuwam spring rollsy po imprezie rodzinnej
mojego chłopaka, gdzie jednemu panu przeszkadzał niedobór
mięsa. ty byś się z nim zgodziła, jak cię znam:
że co to za jedzenie, jakaś trawa. i pewnie byś dodała

że bez ślubu, fe, panienka z dzieckiem. przejeżdżam przez Radom,
w samochodzie razem ze mną ludzie których kocham i psy, które kocham. psy
odganiałaś nogą. opowiadałaś mi o płanetniku
co zeskakuje z chmury tuż przed burzą i ucieka w las. i jak twój tatuś
zobaczył śmierć, kiedy pasał konie. ubrana w białą suknię
przeszła przez wieś i wszyscy umarli na cholerę,
ale on nie umarł, bo nie spojrzał jej w oczy. w twoim mieszkaniu pełnym flakoników

wychodziłam na balkon i słuchałam kukułki. miałaś dla mnie masło
i malinki. zupkę z kluseczkami. smażyłaś mi grzybki,
to jest omlety z mąką, bardzo tłuste. grałaś ze mną
w Piotrusia i dawałaś wygrywać.

babciu. przejeżdżam przez Radom w Fordzie Sierra,
z ludźmi których kocham, i płaczę.
miałaś na imię Marianna.


śniły mi się obie Koree

to noc. muszę przyznać, że wydaje mi się, że ktoś idzie z tygrysem na smyczy.
że ktoś idzie z tygrysem przez miasto. muszę przyznać, że wydaje mi się,
że samochód chce skręcać, ale on zawraca. czekam długo, bo staje na pasach.
ale on zawraca. mogłam przejść, nie czekać, mogłam przejść bez problemu.

wczoraj śniły mi się obie Koree. zapisując to wpadam na jesion.
mnóstwo rośnie jesionów w Koreach. ty już śpisz w domu.
pojechałeś pierwszy rowerem, a ja wracam pieszo.
teraz wracam na smutno, ale w łóżku
dotknę twoich pleców.

to noc cała w migawki. szczelnie zamknięta niebem.
są takie rzeczy, które mówisz tylko w swoich zdjęciach,
ale nie mówisz ich do mnie. to noc
jak mikrofalówka, ciemna i sześcienna.

udaję pijaną, żeby trafić do domu. króliczek nie przynosi mi pecha, bo nie ma.
z okna na parterze czuję pot i zioło. śniły mi się obie Koree: rodzaje koców. jakie koce
produkują w Koreach. w jednej żółte, a w drugiej brązowe. było mi zimno od chleba.

Katarzyna Michalczak – Sześć wierszy
QR kod: Katarzyna Michalczak – Sześć wierszy