Najkrótszy dzień w roku

Miasto ogryzało nas do kości.
Popołudnia wydawały głuche, metaliczne odgłosy
i wszędzie czuć było zapach ulicy.

Stoczniowcy dźwigali na plecach
ciężkie zimowe poranki,
a w pulsujących światłach latarni

pojedyncze plamy śniegu
wydawały swój ostatni oddech.
Tylko wieczory były zbyt długie;

ciągnęły się w nieskończoność
jak cedzona przez plastikowe zęby
spowiedź starej kobiety.


Obrazek

Noc wywrócona na drugą stronę a teraz nowy dzień –
szara, lepka plama. Rzeka to sękata kłoda, która strzępi brzeg.
Jakiś mężczyzna przechodzi na drugą stronę
starym drewnianym mostem; pnie się jak bluszcz,
ciasno owijając zmęczone dłonie wokół zimnej poręczy.

Z każdą chwilą będzie już teraz coraz cieplej.
Niedługo drzewa zaczną zachłannie pić ziemię,
a ludzie i zwierzęta desperacko chować się
w płytkich plamach cienia. Póki co słońce jest jeszcze nisko,
węszy z nosem przy ziemi. Może nas znajdzie?


Pod niebem

Chłopiec boi się, że nie zostanie mu wybaczone;
„To nie było tak” – mówi, a jego szeroko otwarte oczy wypełniają się łzami.
Potem obraca się i biegnie przed siebie, wybuchając głośnym płaczem.
„W ten sposób daleko nie zajdziesz, dziecko!” –
słowa, które jeszcze długo będą goniły go jak wściekły pies.

Dzień ugina się od nieswoich win i ściąga gromy na tych,
którzy wyrośli pod jego niebem. Kilka metrów dalej
mała dziewczynka siedzi cicho na zimnych schodach kościoła
i próbuje wyciągnąć kolorowe kamyczki,
zwodniczo błyszczące pod wypolerowaną taflą marmuru.


Spieszmy się

Przez całą noc psy obszczekiwały księżyc,
a teraz tłusta struna dnia dojrzewa w ciepłym deszczu.
„Ja dałam mu życie i ja mu je zabrałam!
Takie moje prawo!” – wrzeszczy młoda kobieta,

a policjantom z trudem udaje się wsadzić ją do radiowozu.
Mijam zbiegowisko, nie oglądając się,
i przez pusty dziedziniec szkoły idę szybkim krokiem
w kierunku dworca. Kłócę się z kasjerką

o źle wydaną resztę, a potem autobus kołysze
jak pijany statek. Słońce co chwilę znika pomiędzy drzewami
jak kamyki rzucane w nurt rwącej rzeki. Próbuję
wywołać cię z pamięci, ale ciebie już dawno tam nie ma.

Zostało mi jedynie kilka śladów prowadzących donikąd.
Chciałbym móc to teraz poskładać, ale brakuje mi tchu;
takie czasy – wszystko z kawałków. Trzydzieści uciśnięć
plus dwa wdechy, tak się dzisiaj oddziela ziarno od plew.


Opowiadanie

Widzę to wszystko wyraźnie, jakby to było wczoraj.
Nad ranem mróz palił resztki suchych liści.
Zima wzbierała w dolinach, przelewała się przez wzgórza;
cięła mozolnie jak zardzewiałe ostrza krawieckich noży.

Było nam zimno. Choroba nie chciała nas zostawić,
przymarzała do rąk. Słychać było jedynie cichy głos,
wypowiadający imiona tych, którzy odeszli,
i kaszel, przybijający do twardego łóżka.

Patrzył na mnie powoli, jakby chciał lepiej mnie poznać.
Straciłem wszystkie zęby – powiedział w końcu
– wyjmowałem je sobie jeden po drugim. Nie bolało.
Czas nie zapomni; zapamięta płomień w suchej bryle węgla.


Wiosna

Mam za sobą kolejne linienie,
kolejny sezon.
Śnieg był wyjątkowo biały,
wyjątkowo ciężki, zimniejszy.

Skrzypiałem pod nim,
śniąc;
a wszystko, co wiem
i co widziałem,

wszystko to,
co zgromadziłem przez lato,
urosło mi wewnątrz
wielką bryłą lodu.

Tomasz Mielcarek – Sześć wierszy
QR kod: Tomasz Mielcarek – Sześć wierszy