Siedząc za biurkiem i obracając w palcach malutką karteczkę, Potrzebny zatopił się w analizie swojego ostatniego snu. Nie sen, a karteczka była powodem tej analizy. Właściwie to do samej analizy jeszcze nie doszło, bo czas zajęło mu pojęcie jak te dwie z pozoru różnych sfer rzeczy spotkały się w jego gabinecie. Jako urzędnik wywiadu nie traktował snów w ogóle. Natomiast meldunki na maleńkich karteczkach miały znaczenie bezdyskusyjne. Połączenie tych dwóch wprowadziło Potrzebnego w stan osłupienia. Jednak musiał po zastanowieniu uznać sen za konkretną wiadomość przekazaną mu przez nieznanego nadawcę, bądź nadawców. Im dłużej to analizował, tym bardziej nabierał przekonania, iż jego sen nie jest metaforą, zawoalowanym przekazem, a filmem czy też relacją z wydarzeń, które dopiero mają nastąpić. Jednym słowem – wizja. To było coś nowego. Coś czego nie mógł do końca wytłumaczyć, nie mógł zlecić agentom zebrania wszelkich informacji i dowodów. Spojrzał na karteczkę. Było na niej napisane niezdarnym pismem zdanie : „Herbatka Wodza to nie sen, kilka scen, jeden Tron na placu Wymieszanych Racji.” Potrzebny znalazł karteczkę po powrocie od dentysty. Leżała po prostu na biurku. Na takich kartkach zazwyczaj chomiki dostarczały meldunki, rozkazy, wiadomości. Mógł wezwać dowódcę kurierów, ale rozsądek podpowiadał mu by spokojnie rozgrywał tą kartkę. Bez gwałtownych ruchów. Ktoś dał mu bardzo jasną wskazówkę. Jeszcze nie dowód. Ten musiał zdobyć sam.
Chomiki szybko dotarły do miejsca, w którym sieć rur poczty pneumatycznej niegdyś prowadząca do domu Wodza, została odcięta i zablokowana po utracie przez niego władzy. Dwóch kurierów na „misji” musiało być wyjątkowo czujnymi. W każdej chwili ktoś mógł nadać przesyłkę, a wtedy pędzący pojemnik i podciśnienie w rurze zamieniło by ich w mielonkę. Rury prowadzące do domu Wodza zablokowano pianką poliuretanową, przez którą chomiki zamierzały się przegryźć. Miały to w genach. Pochodziły z rodu chomików laboratoryjnych, które całe swoje życie pomiędzy testami spędzały na próbie przegryzienia kratek terrarium. Po chwili usuwania pianki, było dość miejsca żeby obaj zeszli z głównej arterii pocztowej. Teraz pędzące pojemniki już im nie zagrzały i mogły spokojnie kontynuować przegryzanie się przez piankę w stronę domu Wodza. Nie było to łatwe ze względu na długość odcinka zatkanego pianką. Ci którzy zaślepiali rurę, nie żałowali jej. Jednak wrodzona wprawa w przegryzaniu i podgryzaniu sprawiała, że praca szła szybko i sprawnie. Po kilkunastu minutach chomiki przegryzły się przez piankę i już prawie bez przeszkód mogły kontynuować misję. Samo przedostanie się do domu Wodza nie stanowiło wielkiego problemu dla wytrawnych kurierów wywiadu. Jednak zdobycie receptury herbatki, którą sporządzał dla Wodza Czarny Koń, już nie przedstawiało się tak różowo. Jedynym sposobem na to, było pobranie próbki mieszanki którą popijał Wódz. Receptura, jako taka, nie istniała. Czarny Koń tworzył skład na alkoholowym zwidzie i nie zapisywał, co dodaje. Trzeba było więc zdobyć próbkę i przekazać do laboratorium w celu ustalenia jej składu. To oznaczało jednak ujawnienie działań „grupy spiskowców”. Chomiki jednak to wzorowi, genetyczni patrioci, i nawet przez chwilę nie kalkulowały. Sprawa dotyczyła wielomilionowej społeczności i nie było tu miejsca na grupowe interesy czy racje. Niewątpliwie taka postawa stanowiła o elitarności chomików. Elita narodu przemykała kanałami chowając coś czasem w workach policzkowych. Dziwny być może to czas, w który ludzie i chomiki tworzą społeczeństwo, mimo iż chomiki potrafiły razić siekaczami z wyskoku do wysokości prawie jednego metra. Mogły więc kąsać człowieka w najczulsze miejsce, a jednak od wieków wiernie służyły jako kurierzy i obiekty doświadczeń, niezależnie czy to czas pokoju, czy wojny. Zimnej czy ciepłej. Chomiki zawsze stawiały interes narodowy ponad interesem gryzoni, jedynie. Przysiadłszy na spojeniu rury obmyślały plan. Musiały niezauważenie pobrać próbkę herbatki z kubka. Siedząc tak, usłyszały szmer. Tupot jakby. Czujnie zaczęły poruszać wąsami i wysuwać nozdrza w kierunku, z którego dochodził tupot. Zdrętwiały! Zapach który wychwyciły ich receptory nie pozostawiał złudzeń…Szczur! Odwieczny wróg chomika laboratoryjnego. Dziki, wolny Szczur! Panika, nawet w tak wytrawnych i genetycznie zdopingowanych umysłach chomików, w takim momencie, to kwestia ułamków sekundy. Tupot narastał, Szczur się zbliżał. Chomiki zdrętwiały, ale tylko do momentu, kiedy to wraz z narastającym tupotem nie usłyszały melodii. Najwyraźniej Szczur tuptał rurami, wesoło podśpiewując, a właściwie pomrukując. Natychmiast rozpoznały „I’m sailing”. Chomiki mocno naciągnęły pilotki i zwróciły się w tym kierunku. Zza zakrętu arterii wyłonił się Szczur. Zielona sierść, błysk w oku. Zbliżał się w dziwnych, tanecznych podskokach nucąc wyżej wymieniony przebój. Chomiki wyskoczyły jednocześnie na środek rury, zagradzając drogę Szczurowi. Ten stanął jak wryty. Chomiki od razu zorientowały się, że jest coś niestandardowego w tym Szczurze. Zielona sierść! Cisza trwała wieki. Pierwszy odezwał się Szczur – Panowie! Czy wy się źle czujecie?! Co wy tu robicie? To zakazana strefa!