[Wiszące mosty, którymi chodzimy]

Wiszące mosty, którymi chodzimy.
Próchna bujające się na wietrze.
Wreszcie spadają na dno rzeki.
Kruche przenośnie do Snu.


[Upał mnie zesłał do twojego snu]

Maćkowi Kotłowskiemu

Upał mnie zesłał do Twojego snu.
A jego Siostrą jest Pragnienie.

Czasami budzisz się nad ranem,
z rozpaczą w gardle. Kołatką zamiast serca.

Pustynia za oknem nie ma końca.
Nieliczne przystanki nie dają cienia.

Sufit nad głową wystarcza,
a kołdra jeszcze jest z ciepła.

Mógłbyś wyjść. Mógłbyś, ale masz wiarę-nic.

Jej Wysokość św. Rezygnację,
o którą nawet się nie ocierałeś.

A ona nadeszła. Cicho.

Jak kotka rasy cornish-rex.


[Urodzony dziesiątego kwietnia]

Urodzony dziesiątego kwietnia
nie wie, co robić w swój dzień.
Cały w ramce Bałtyk-Bug-Karpaty-Odra
myśli, co mu wypada, by nie wypaść z Polski.

Powinien oddać prezenty na Wawel?
Ściąć wszystkie brzózki samosiejki na wszelki wypadek?

Kupuje pół kilo czarnego salcesonu
i dwa pęta lokalnej kaszanki,
zaciąga honorową wartę przed telewizorem,
prezentuje pilota, pije wódkę „Chopin”.
Potem, nie bez przyjemności, wali konia,
ale tego nie musimy wiedzieć, nieprawdaż?

Dopiero, gdy zapada noc, twardo ląduje w jej objęciach.
Nad ranem w Dublinie, wychodzi z klubu, walcząc z drzwiami.
Zmęczony bramkarz krzyczy za nim: Pull up! Pull up!

Słyszy go jak przez mgłę. Wychodzi nad Liffey.
Znika.


[Dlaczego spadłeś ty TU-154 jeden]

Dlaczego spadłeś ty TU-154 jeden
akurat w moje urodziny

gdym przepity wracał z Brzegu
nad Mare Balticum

naprawdę nigdy nie śniłem
o tak szatańskim prezencie

zawsze czysty

mordowałem nocą obcych
gwałciłem ich żony

oddawałem się przygodnym kobietom
byłem gejem i Żydem

tego nie robi się poecie z Polski.


[Albowiem suczki są wówczas milutkie]

Albowiem Suczki są wówczas milutkie,
gdy robią loda z połykiem i odwiecznym smutkiem,
który dręczy ich serca oraz w oczach mieszka.
Wtedy żaden Peiper, ni Parra koleżka
nie jest mi potrzebny, a im tym bardziej.
Wolą wytrysk na piersi.

Rano miewają ciało w pogardzie,
nastawiają pralkę, słuchają Ravela,
Ełk im się przypomina, niedzielę rozdziera
telefon od Matki. Supraśla Królowej,
którą przed seksem bolała zawsze głowa.

Je zwodzi cipa. I otwór na Miłość.
Przyszłość? Ona była.


[Niedziela, z którą nie wiadomo co począć]

Niedziela, z którą nie wiadomo co począć.
Omijasz kościoły. Stadiony.
Sobie zaczynasz ciążyć.

Już wiesz, że z piasku jesteś i w błąd się obrócisz
Wsypujesz ciało w blond plażę.
Srebrny kwarc lśni nad głową.

Po trupkach muszli noc płynie.
Słony szum w uszach z oddali
zamienia Cię nagle w falę.

Oglądasz ostatnią gwiazdę.
A nie – to tylko kapsel.


[Mam na imię Nikola]

Mam na imię Nikola
– tak się pisze jak się mówi –
sposób w jaki na ciebie nie patrzę
powinien powiedzieć ci wszystko

i tak masz szczęście
że na twoich oczach poprawiam
moje blond włosy

kup mi trochę białego
a ze środy zrobię ci sobotę

wiem że jestem kosztowna
ale przecież to ty wyglądasz na 35. lat
– na pewno cię na mnie stać

wiesz co –
właściwie mogę ci obciągnąć.

Wojciech Boros – Siedem wierszy
QR kod: Wojciech Boros – Siedem wierszy