Chcę bić, lać, kopać za byle co, za spojrzenie, za kolor skóry, oczu, za wygląd, za te odstające kości policzkowe i uszy, za łysy łeb podobny coraz bardziej do wytartej z szaty graficznej piłki nożnej, lecącej właśnie do bramki mojego narodu, do kuli ziemskiej, oblazłej przez 6 miliardów ludzików, które chcą żreć.

Chcę walić w tę mordę obszczekującą codziennie, co się da. Chcę bić za ten zadarty nos podobny do krokwi narciarskiej, która właśnie miała czelność pokonać Małysza bez pytania o jego zgodę. Chcę walić w te łuki brwiowe, aż tryśnie tryumfalnie krew i pierdolony, zramolały Paryż na zawsze zdechnie.

Chcę w te zęby młócić moimi „Bizonami” ukrytymi w mięśniach, bo po to przez 30 już lat pompki robię. Robienie przez 30 lat pompek powinno być nominowane do nagrody Nobla, ponieważ cała literatura ukryta jest w pompkach. To stamtąd wypływa ten miód dla czytelników, te całe stronice pięknego, uduchowionego ogłupiania zapachem potu, który właśnie wydziela się przy regularnym robieniu pompek.

Chcę lać za te włoski odstające w lewo, choć chciałoby się, żeby właśnie odstawały w prawo, jakby na prawicę, a nie na lewicę.

Chcę walić ile się da za to czoło zbyt niskie, w kształcie pustaka po świeżym odlewie. Ale muszę przyznać, że za te nochale najbardziej bym lał, a potem za ślepska i za pyskato wywinięte wargule. Nochal właściwie spośród wszystkich przeznaczonych do bicia najbardziej pod rękę się pcha i wciska wszędzie. Nawet jak stoi na uboczu, to zaraz widać, że nie stoi tam na próżno i przypadkiem, tylko że coś węszy, niucha, knuje, jakby to dopaść i skazić sobą, unochalić jednym słowem, zaciągnąć do swojego gniazdka, by stamtąd wydłubywać tę zdobycz.

A ślepska? Ślepska bym młócił za jedną wielką bezczelność, za te ogniki śmierdzące w źrenicach jak muchy na gównie. Muchy! Muchy! – wołałbym – przylatujcie do tych kup w kształcie źrenic, przylatujcie, bo mi się jeszcze kopać chce, ach chce! Młócić takie ślepska, cóż za rozkosz, tak jak krzyczeć na obczyźnie po ciężkiej harówie przez megafon „Wąchaj dupę! Wąchaj dupę!”. I echo to niesie na pola Holandii, Niemiec, Szwecji, Grecji, Anglii, Irlandii i całej Zachodniej Europy. I wtedy jak te muchy na odgłos matecznika larwiastego jednoczą się w dzikiej solidarności całe chmary wygnanych z kraju za chlebem i jednym głosem rojowiska w marszu ryczą: „Wąchaj dupę! Wąchaj dupę! Wąchaj dupę!” Za to właśnie bym lał, za te muchy w źrenicach gmerające się.

A za wargule rąbałbym szczególnie bezlitośnie, za te otwory obrazy srające, a nie mówiące. Za to właśnie sranie rąbałbym, bo sranie jest na dole, w majtkach, a nie na górze. Gówna lecą z ust. Podchodzi taki wyelegantowany i sra na ciebie biegunką czystej klasy. Wycierasz się. Już ci brakuje chusteczek, a on dalej sra. Wreszcie cały obesrany, gdy masz trochę szczęścia, trafiasz pod kran, by się obmyć, przy okazji rzygasz na siebie. Ale gdy nie masz szczęścia, nie ma kranu, nie ma wody, więc idziesz przez całe miasto obesrany, śmierdzący i przez siebie zarzygany. Myślisz jedynie o wodzie, a usta, wargi mogą nie istnieć. Mogą być zaszyte grubą dratwą jak niechciane pękniecie, na zawsze. Niech nic już z tego ciemnego otworu nie wypada, z tej dupy pod nosem nie wycieka i nie niszczy godności gatunku ludzkiego, myślisz:

Życie to fenomen rozkapryszonej rury kultury, cywilizacji i natury.
Wszystko przelatuje przez rurę.

Mając taką definicję życia wbitą do głowy, walisz jeszcze raz tego skurwysyna z glana w mordę i znikasz w ciemnym zaułku swojego grajdołka, w którym właśnie postanowiłeś zaprowadzić nowy ład.

1.02.2009


Gacie

Zwykły człowiek, gacie tu, gacie tam,
gacie mówienia, gacie patrzenia, gacie myślenia,
strach o gacie, inwestowanie w gacie,
walka o gacie. Tylko miłość bez gaci.
Tak, miłość musi być bez gaci.

Na obskurnym przystanku

Stürmbannführer glanami wykokopywał dołek,
bowiem tam stanął i już, i nie ruszy się, choćby mama wołała tysiąc razy i ojciec
i jego lalki z przedszkola wyciągały rączyny.
Tu będzie stał i przeciągał strunę, która szybko pęka, jak pamiętamy z historii.
I strzelając śliną na boki, pośród wiwatujących na murze swastyk,
śledzi unoszący się nad miastem zapach swojej skóry
czarnej, która leży na nim, że ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach
ach ach ach.

A dołek coraz głębszy. A autobusu jak nie ma tak nie ma. Moja cierpliwość też się kończy.


Nazizm

Każdy coś przeżył. Ja przeżyłem nazizm
samotności małych miasteczek. Te obozy można objąć
jednym spojrzeniem. Chodzimy w pasiakach na własną miarę.
Leją nas pejcze istnienia „poniżej”,
bo „powyżej” zajmują grube ryby,
które nie mieszczą się nam w głowie.

I każdy z nas, tak jak tu razem śpimy i pracujemy
ma wyznaczoną już datę egzekucji. A to, że nie rzucamy się
na druty, to tylko dlatego, że nazizm mamy we krwi.
Ale wystarczy mały podmuch wiatru,
by ktoś wskazał palcem – że to „ten”,
a całej reszty można się domyśleć.

Cała reszta jest zawsze otwarta jak powiedział Timothy Garton Ash
w kwestii samoograniczenia, która jest kluczem dla sztuki.

Marian Lech Bednarek – Nazista
QR kod: Marian Lech Bednarek – Nazista