Uprowadzenie

Pewien londyńczyk został uprowadzony przez istoty pozaziemskie. Na szczęście zawarł uprzednio ubezpieczenie na wypadek uprowadzenia przez UFO, tak więc rodzina nie musiała martwić się, z czego zapłacą kolejną ratę za dom oraz za co będą dalej żyć.

Nie było go dziesięć lat. Kiedy dokładnie w rocznicę porwania pojawił się w drzwiach domu, już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że przeprowadzono na nim wiele eksperymentów naukowych: miał teraz migdałowe oczy, wydłużoną czaszkę bez owłosienia oraz po trzy palce u każdej ręki. Poza tym naukowcy pozaziemscy obcięli mu nie tylko brodę i wąsy, lecz również nos i uszy. Gdy próbowano porozumieć się z nim, okazało się, że nie ma języka. W nocy żona stwierdziła z ulgą, że obcięto mu także inne części ciała.

Rodzina długo zastanawiała się, czy przyjąć go z powrotem. W końcu doszli do wniosku, że może się jeszcze przydać. Zamknięto go w ciemnej piwnicy, aby nikt z sąsiadów nie dowiedział się o jego obecności. Karmiono go chipsami i coca-colą. Po tygodniu zaczął świecić. Gdy wstawiono go do holu w charakterze lampy, przestał świecić. Zaniesiono go więc czym prędzej do piwnicy, gdzie na powrót zaczął świecić. Najmłodszy członek rodziny uznał, że marnotrawny ojciec daje komuś znaki, co pozostali przyjęli z ulgą.

Przez następne dziesięć lat nie zmienił miejsca pobytu. Potem jednak wszystko się wydało. Do wypełnionej zielonkawym światłem piwnicy wtargnęli detektywi ubezpieczalni i kazali rodzinie zwrócić niesłusznie pobrane pieniądze.

Następnego dnia przybył statek kosmiczny i zabrał londyńczyka ze sobą. Tym razem nikt nie uwierzył w uprowadzenie i nie wypłacono żadnego odszkodowania. Rodzina doszła do wniosku, że istoty pozaziemskie postąpiły niegodziwie.

Gdy ułożono londyńczyka na stole, stwierdzono, że zupełnie nie nadaje się do dalszych eksperymentów. Długotrwały pobyt na Ziemi bardzo mu zaszkodził. Mocno protestował, zanim wyrzucono go przez okno prosto w kosmos. Widząc oddalający się pospiesznie spodek, zaczął śpiewać. Nic jednak nie było słychać, gdyż cisza panująca we wszechświecie zagłuszyła wszystko. Poza tym język przecież mu nie odrósł.


Rozkoszne obyczaje jotunów

Pewien etnolog zajmował się przez wiele lat badaniem Jotunów, ludu mieszkającego od niepamiętnych czasów po tamtej stronie północnego wiatru. Gdy już spisał wszystkie legendy i obyczaje, pożegnał się i udał w drogę powrotną. Przybywszy do domu, stwierdził, że wszystko, co tak skrupulatnie zapisał, wyblakło. Próbował jeszcze ratować manuskrypty, ale nie udało mu się. Pogrążył się w rozpaczy: nic nie jadł i nic nie pił, jak również przestał dłubać w nosie i obcinać paznokcie.

Którejś nocy Jotunowie zlitowali się nad nim. Przyszli w śnie i rozerwali go na kawałki, a następnie złożyli, śpiewając przy tym jedną ze swoich ponurych pieśni. Rano etnolog obudził się i z radością stwierdził, że nic mu nie brakuje i że narodził się na nowo. Natychmiast zasiadł przed monitorem i zabrał się do pracy. Nieprzerwanie pisał przez całe przedpołudnie. Jego głowa wprost pękała od niezwykłych informacji, które jak najprędzej chciał przelać do pamięci komputera.

Tym razem Jotunowie nie czekali na rozwój wypadków: po obiedzie ponownie odwiedzili etnologa i pouczyli go, aby zostawił w spokoju ich legendy i obyczaje i zajął się czymś pożytecznym. Jednakże naukowiec nie był w stanie zrozumieć, czego od niego chcą. Pisał nadal.

Nie było innej rady. Następnej nocy Jotunowie udusili etnologa poduszką i zabrali go na zawsze do swojej krainy.

Przypadek etnologa pokazuje nam, dlaczego prawie nic nie wiemy o Jotunach. Podkreślić wypada, że tak naprawdę Jotunowie obchodzą nas tyle, co przeszłoroczny śnieg. Etnolog obchodzi nas tyleż samo.


Kosmiczny pasożyt

Pewien pasożyt bujał w kosmosie. Po dwustu milionach lat miał dosyć bujania, tak więc przykleił się do meteorytu, który właśnie przelatywał w pobliżu, i zaczął go ssać. Po kolejnych dwudziestu milionach lat zorientował się, że ssanie meteorytu właściwie nic mu nie daje i że równie dobrze mógłby obyć się bez niego. Jako że nic lepszego nie przyszło mu do głowy, podróżował jednak nadal z meteorytem. O przyjaźni nie mogło być mowy, o pasożytowaniu również. Kosmos był przepaścisty i niezmierzony, lecz nie działo się w nim nic nadzwyczajnego. Ci, którzy choć raz podróżowali bezmyślnie przez kosmos, wiedzą, o czym w tym momencie jest mowa.

Minęło kolejne czterdzieści milionów lat i meteoryt spadł na Ziemię, rozpryskując się przy tym na miliardy kawałków. Pasożytowi było najpierw bardzo gorąco, a potem bardzo zimno. Przestał się ruszać. Wyglądało na to, że zamarzł.

Minęło dziesięć milionów lat i przyszli ludzie. Ludzie badali kontynent, który nazywali Antarktydą. Wiercąc głębokie dziury w śniegu, wydobyli pasożyta na powierzchnię. Nie wiedzieli oczywiście, że to zrobili, gdyż pasożyt nie był widoczny gołym okiem. Gdyby wiedzieli, też by to zrobili. Ludzie bowiem lubili wiercić dziury w śniegu, aby zobaczyć, co z tego będzie. Poza tym przepadali za zagadkami, które ułożył ktoś mądrzejszy od nich.

Wraz z innymi naukowymi rzeczami zapakowano pasożyta na statek. Przyszła burza, statek zatonął, probówka pękła i pasożyt dostał się do słonej wody. I dopiero wtedy zrozumiał, po co właściwie został przed milionami lat stworzony i dlaczego tak długo musiał podróżować z meteorytem przez kosmos, a następnie marznąć.

W ciągu dziewięciu miesięcy pożarł całą Ziemię. Początkowo chciał zostawić kawałek Antarktydy, gdyż budziła w nim miłe wspomnienia o stronach rodzinnych, ale żarłoczność zwyciężyła. Gdy już było po wszystkim, zorientował się, że naruszył kosmiczne prawo funkcjonowania pasożytów. Nic sobie jednak z tego nie robił, gdyż nie było nikogo, kto mógłby go ukarać.

Popadł w apatię i bujał w kosmosie, który wydawał mu się być całkowicie pusty. Po kolejnych dwustu milionach lat miał dosyć bujania i zaczął rozglądać się za jakimś meteorytem.

I jeśli ktoś nie da mu szansy lub też nie powstrzyma go, to będzie pożerał Ziemię do końca nieskończonego wszechświata.

Dariusz Muszer – opowieści garbatych karzełków (vol. 2)
QR kod: Dariusz Muszer – opowieści garbatych karzełków (vol. 2)