Szturm

 I

Idzie se człowiek po tej drodze. Trawa, trawa, trawa. Słupy, słupy, słupy, a na końcu cyk, i koniec wszystkiego. Przepaść. Urwisty brzeg. A za tym brzegiem Mykines. Oj, tam dopiero to mają wesoło. Jeszcze mniej tych samych gęb i jeszcze więcej gęsi. Gęsi, gęsi, gęsi. Rzygać mi się chce od tych gęsi. Ci z Mykines to przynajmniej mogą se rybę złowić. A u nas to tylko można stać się ich żarłem. No bo jak, nie da się inaczej. Chyba, że człowiek obejdzie albo wgramoli się na Eysturtindur i przejdzie na drugą stronę, to dojdzie do niższego brzegu. To i można wtedy połowić. Ale komu by się chciało dzień marnować cały, żeby się na górę wdrapać albo pomiędzy przecisnąć i tam potem na Arnafall jeszcze zahaczyć i bokiem… My tu zawsze z roli, z gęsi i innego ptactwa żyli. I jakoś przeżyli. Ale przez to, że ludzi nakłamali z tym tunelem, co to nas miał z Bour połączyć, to i ludzie się od nas z wioski wynieśli. Do stolicy odeszli, bo tam łatwiej, a w sklepach to można se różne takie jedzenie inne kupić i kino jest, i teatr, i telewizja, i wszystko jest. A my tu jak te kamienie siedzimy. Zniszczyć nie zniszczysz, ale czy my wesołe są? No widział kto kiedy wesoły kamień? W piekle się teraz pewnie smaży ta jedna psiajucha, co ten nasz Gasadalur założyła. A było jeść w Wielki Piątek mięso?! No było?! Gdyby ścierwo nie było takie łakome, to by jej z Kirkjubour nie wywalili. Przekleństwo za nią szło i na nas to przekleństwo dalej siedzi. A ja se mówię tak: jak ta Gaesa zżarła to mięso w Wielki Piątek i ją za to wywalili, i za to założyła naszą osadę, to przekleństwo dalej jest, bo oszukali nas z tym tunelem, bo to dalej przez nią. Ja tam jem mięso w Wielki Piątek, bo i tak lepiej czy gorzej nam nie będzie. Gorzej raczej. Telewizora nie mamy, a to radio tak trzeszczy, że słuchać się nie chce. A o czym ja tam będę słuchał? O tym, że w Thorshavn bogate świnie żreją po restauracjach i że po ulicach chodzą turysty, co to przypływają na Noraenie tam z góry i tak chodzą, i te swoje piniądze zostawiają jak te głupki jedne? Ech, szkoda gadać… My tu przerąbane mamy i choć woda na dole, to rybę mrożoną se możesz tylko załatwić. A jak se załatwisz, to musisz ją zaraz zeżreć, bo zanim doniesiesz, to ci rozmarznie. A moja stara się za kilka tygodni rozkraczy i jak ja to dziecko nazwę? No jak? Jak będzie dziewucha, to jeszcze dam rady, bo starą moją lubię, to jej dam po starej. Eivor jej dam. A jak chłopak, to jak? Po sobie? Siebie samego to ja za bardzo nie lubię, to mu Leo nie dam. To jak mu dam? Kaj? Ten Kaj, sąsiad, to bimber pędzi. Po bimbrowniku się rozumie mu nie dam… A Chrisitian to babę swoją bije, to też mu nie dam po nim. A Bergur to jest głupek i go kiedyś widzieli, co z owcami robił. A może Hans? Też nie, bo połowa chłopów ze wsi tak ma. Jens? Może Jens? Nie, Jens oklepanie, a to moje pierwsze dziecko będzie, to trzeba by tak coś uroczystego. A może jednak dziewucha się urodzi, to nie będę się dużo zastanawiał. O, najlepiej jak Boga poproszę, żeby dziewucha się urodziła. Tak zrobię, bo z dziewuchami to jest dobre życie, a chłopaki to zawsze coś wydumają, a potem z tego to tylko same kłopoty są. Na przykład te wszystkie świnie, co to światem rządzą, to przecież chłopy. No, właśnie, przez nich to same świństwa wychodzą i człowiek po nocach nie może spać, jak tu się coś w radiu dosłucha. Szkoda gadać. Musi być dziewucha i już. No chyba, że ten Bóg będzie mi chciał przykrość zrobić, bo z nim to nigdy niewiadomo. Raz mówi tak, a potem mówi inaczej. I bądź tu mądry i znajdź te drogę, co to po środku se biegnie i taka bezpieczna jest… No nic, będę się martwił, jak stara się już całkiem wyłoży i przyjdą baby, i odbiorą nowe życie na ten nasz padół bez obiecanego tunelu.

II

Witam państwa serdecznie z Itrottsplass stadium w szwedzkiej Landskronie. Mamy dzisiaj dwunasty dzień września dziewięćdziesiątego roku. Pogoda dobra, a spotkanie, którego będą państwo świadkami jest dosyć nietypowe. I to z trzech co najmniej powodów. Yyy, po pierwsze, obie drużyny spotykają się razem po raz pierwszy w historii piłki nożnej i nie tylko w eliminacjach Mistrzostw Europy 92, ale yyy, ogólnie, yyy. Po drugie, nasz przeciwnik jest kompletnym noworodkiem i do tej pory stoczył zaledwie kilka meczy międzypaństwowych. Yyy, przypomnę, że do tej pory zagrali tylko przeciwko Islandii, Grenlandii i Kanadzie, i dopiero teraz UEFA po raz pierwszy wyraziła zgodę na mecz w tak znaczącym turnieju. Yyy, a następny powód, dlaczego ten mecz jest tak egzotyczny, to taki, że obie drużyny będą kopać piłkę w trzecim państwie. Yyy, może państwo mi nie uwierzą, ale jedyny stadion u nich, który nadawałby się do rozegrania meczu o takiej randze, został zdewastowany w ostatnich dniach przez stado owiec, które pozbawiły boisko trawy. Ale to chyba ma miejsce dosyć często w tamtych rejonach, wszak naszym dzisiejszym przeciwnikiem jest reprezentacja Wysp Owczych. Yyy, w związku z tym incydentem władze piłkarskie Wysp zwróciły się z prośbą do Szwecji, aby ta wyraziła zgodę na spotkanie na jej terytorium. Drodzy państwo, chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że będziemy dzisiaj świadkami niezłego ubawu, a nie profesjonalnego futbolu. Otóż nasi przeciwnicy, to amatorzy. Na co dzień zajmują się łowieniem ryb i w wolnym czasie grają w piłkę. Może taki układ, yyy, również odpowiada naszej drużynie pod wodzą Josefa Hickersbergera, doświadczonego szkoleniowca. Yyy, to będzie z pewnością spotkanie rekreacyjne, dające naszym chłopcom szanse na lekką rozgrzewkę przed trudami prawdziwego futbolu. Przeciwnicy występować będą w białych koszulkach i błękitnych szortach, zaś numery na plecach mają w kolorze czerwonym. Yyy, to z pewnością nawiązanie do barw flagi Wysp Owczych. Podaję państwu skład drużyny przeciwnika. Yyy, z numerem pierwszym na bramce – Knudsen. Numer dwa – Jakobsen. Trójka – Hansen. Cztery – Danielsen. Z piątką znowu Hansen – to chyba bracia bliźniacy, he, he. Z szóstką Morkore. Siedem – Nielsen. Osiem – Dam. Dziewięć – Hansen, ha, ha, proszę państwa, mamy tu już teraz trzech Hansenów, może trojaczki? Z dziesiątką Reynheim i z jedenastką Morkore. Tak, proszę państwa, doprawdy nie mam pojęcia, jak będę komentował to spotkanie, bo okazało się, że zagrają w nich trojaczki Hansenowie i bliźniacy Morkore. Yyy, no nic, czego można życzyć w takich sytuacjach? Chyba tylko dobrej zabawy! Oddaję głos do studia.

III

Drodzy rodacy, tu mówi wasz komentator z Sjonvarp Foroya. Witam serdecznie ze stadionu w Landskronie. Po wielu latach zachodów, stukania do drzwi, możemy czuć się dumni, że nasza reprezentacja narodowa została dopuszczona przez międzynarodowe władze piłki nożnej do spotkania eliminacyjnego Euro 92. Naszym przeciwnikiem jest reprezentacja Austrii. Cóż mogę powiedzieć. Przede wszystkim czujemy się zaszczyceni, że pierwszy raz w historii naszego małego narodu mamy okazję wystąpić w tak prestiżowej imprezie i zagrać z tak doświadczonym przeciwnikiem. Z przykrością muszę stwierdzić, że nie możemy ich gościć u nas w Thorshavn, ale sami państwo wiedzą, że nie dysponujemy stadionem klasy, która zadowoliłaby władze UEFA. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie to się zmieni i w przyszłości będziemy w stanie rozgrywać spotkania międzynarodowe u nas na Wyspach. Chciałbym raz jeszcze podziękować braciom Szwedom za pomoc w tym, że dzisiaj tutaj jesteśmy i możemy zagrać ten tak ważny dla nas mecz. Heja Sverige!!!  Nasi przeciwnicy występują w czerwonych koszulkach i białych spodenkach. Numery na plecach mają białe. Podaje Państwu skład drużyny przeciwnika pod wodzą utalentowanego Josefa Hickerbergera. Z numerem pierwszym na bramce Konsel. Z drugim Russ. Trójka – Pecl. Numer cztery to Hartmann. Numer pięć – Streiter. Z szóstką Peischl. Rodax występuje z numerem siedem. Osiem – Linzmaler. Z dziewiątką Polster. Numer dziesięć Herzog i z numerem jedenastym Reisinger. Tak, moi kochani, oto jedenastka, z którą przyjdzie nam stoczyć straszny bój. Nie obawiam się tego słowa, bo to będzie bój. I nie ma tu żadnych tajemnic, bo przecież gramy z zawodnikami klasy światowej, zawodowcami. My, rybacy z dalekich wysp, jesteśmy ciągle amatorami. Nie ukrywam, że remis zero zero byłby dla nas wielką wygraną. Ale jak się sprawy potoczą, będziemy świadkami za chwilę. A tymczasem oddaję głos do naszego studia w Thorshavn.

IV

Dzisiaj dwunasty dzień września. Leje. Tu zawsze leje. Nie pamiętam jeszcze dnia, żeby nie lało. Pan Bóg se leje na te wyspy. Bo co, nie jest to tak, że jak stwarzał ten cały Świat, to se strasznie łapy w ziemi ubabrał, no i ta ziemia mu za paznokcie weszła, no i go strasznie uwierała więc strzepnął łapy nad oceanem i z tej ziemi, co mu spod paznokci wyleciała, jesteśmy my, znaczy te wyspy? A już z tej najgorszej ziemi, co mu wyleciała, jest nasza Vagar. A najgorszym miejscem na Vagar jest nasza wioska, znaczy Gasadalur. A w tej wiosce mieszkam ja i kilku innych, i czekamy na ten tunel. Na dziecko też czekam. A dzisiaj moja stara ma straszne bóle i rano mi powiedziała, że to będzie dzisiaj. No to już pół dnia minęło i te inne u niej siedzą, a ona stęka, to sobie wyszłem  porozmyślać, no i mi zaraz ten Bóg i ten tunel do głowy przyszedł, no i ten mecz, co dziś grają nasze chłopaki w Szwecji. Tylko żem nie zrozumiał, czemu oni grają w tej Szwecji z Austrią. To nie mogli u nas? U nas przecie też jest boisko. Durnoty jakieś. Nasze chłopaki to rybaki, a jak wiadomo rybak nie lubi latać, a oni ich tym samolotem tam odwieźli. Ciekawe, czy rzygali? Tak se chodzę obok domu i tak se myślę, i jakoś dalej tak se myślę, że to będzie dziewczyna. Znaczy, musi być dziewczynka, bo ja do tej pory nie wymyśliłem imienia dla chłopca. Ale se tak myślę, że jeśli mnie Bóg będzie chciał pokarać i mi chłopaka ześle, to niech se sam na niego imię wymyśli. Jak się z ogonkiem urodzi, to se będzie leżał w kołysce, a ja się na niego tylko lipić będę i jak jemu będzie na nim zależeć, to i imię mu da. I tak se chodzę, i aż mnie nerwy biorą, bo ona jeszcze nic nie urodziła. A może se pójdę nad urwisko, co tam przy domu będę łaził, babom przeszkadzał. Jak się urodzi to i tak nie ucieknie zaraz, bo jak? Znaczy jak to dziecko troszku później zobaczę, nie tak zaraz, to może i dobrze. To ja się przejdę nad to urwisko, co ja tam będę słuchał tego babskiego jęczenia. Idę se tak, idę nad to urwisko, wszędzie te gęsi i tak se myślę, że jak będzie kiedyś koniec świata, to do nas nie przyjdzie. A czemu? Bo u nas był i jest koniec świata od zawsze. No to jak do nas nie przyjdzie, a do innych przyjdzie, to znaczy, że my przeżyjemy, a oni nie. No to może ten poród mojej nie będzie na marne. Nie?!

V

Tutaj Wiedeń. Ponownie łączymy się ze Szwecją. Tak, drodzy państwo, drużyny wyszły na murawę. Za chwileczkę będą odegrane hymny. I zacznie się zabawa. Myślę, że to egzotyczne spotkanie yyy będą długo państwo pamiętać, bo oprócz tego, o czym mówiłem wcześniej, to gramy ten pojedynek yyy, z państwem, które choć ostatnio zaczęło posiadać swoją narodową drużynę, ma flagę i nawet własny hymn, który już za chwilę usłyszymy, a dowiedziałem się też, że posługują się własnym językiem, to tak naprawdę gramy ten mecz z czymś, co nie istnieje, bo Wyspy Owcze to część Danii. Kolonia by tak rzec. Widzę z trybun powiewające flagi farerskie, widzę czerwone, skandynawskie krzyże w błękitnych otokach na białym tle i już słyszymy powolną muzykę, to hymn Wysp Owczych. Zawodnicy poruszają ustami, są przejęci. Yyy, proszę państwa, ja im się nie dziwię, to może być nieustanny szturm na ich bramkę, to może być zatrważająca ilość bramek. Widzę też nasze flagi, ale jest ich mniej, dużo mniej. Ostatecznie, nie jest to spotkanie, które swoją rangą mogłoby przyciągnąć liczne rzesze naszych kibiców. Mam wrażenie, proszę państwa, że ten farerski hymn nigdy się nie skończy, jest bardzo długi i monotonny. Bramkarz przeciwnika jest ubrany w czarny strój  z pomarańczowymi naszywkami, a na głowie, nie uwierzą państwo, ma małą, białą czapeczkę z pomponikiem. Ha, ha, pewnie ubrał ją z przyzwyczajenia, bo słyszałem, że tam, daleko nad Atlantykiem strasznie wieje. Ufff, hymn się skończył, a teraz nasz.

VI

Tak, dziękuję zgromadzonym  w studiu w Torshavn, pozdrawiam wszystkich na Wyspach. Właśnie odsłuchaliśmy hymny państwowe. Zawodnicy podają sobie ręce i za chwilę usłyszymy gwizdek sędziego, który oznajmi rozpoczęcie spotkania. Nie wiem, jak państwo tam przed telewizorami i radioodbiornikami na Wyspach, ale ja jestem tak podniecony, a z drugiej strony tak wystraszony, że mam tutaj ze sobą w budce komentatorskiej środki na uspokojenie jakby co.

VII

YYY, proszę państwa, tego się nikt nie spodziewał, mamy początek drugiej połowy spotkania, a wynik jest dalej taki, jaki był. Zero-zero. Nie wiem, czy to taka taktyka naszego selekcjonera, żeby nie zmęczyć naszych graczy, ale widać, że jeśli to taktyka, to tutaj zupełnie się nie sprawdza. No i do tego ten ich bramkarz. Wprost niebywałe, że przy takim szturmie naszej drużyny na jego bramkę nie wpuścił ani jednego gola. Oczywiście, inicjatywa jest, jakby to rzec, yyy, cały czas w nogach naszych chłopców, ale to wprost zadziwiające, że nie udało im się do tej pory strzelić ani jednej bramki…

VIII

Jest sześćdziesiąta minuta spotkania. Nasi cały czas utrzymują równowagę. Ja państwu mówiłem, że remis zerowy to będzie dla nas wielkie osiągniecie. Widzę, że nasz bramkarz Jens Martin Knudsen jest już bardzo zmęczony, bo Austriacy choć, jak do tej pory, odpukać, szturmowali jego bramkę, to nasz chłopak w białej czapeczce na głowie nie dał się ani razu. Ale, zaraz, zaraz, akcja przenosi się na połowę przeciwnika. Podanie do Nielsena. Nielsen, Nielsen! Hann Skorar!!!!! Haaaaaannnn skorar!!!!! Nielsen skooooooooooooooorar!!!!! Jest sześćdziesiąta pierwsza minuta spotkania. Torkil Nielsen z numerem siódmym zdobywa historyczną bramkę dla Wysp Owczych. To wprost niewiarygodnie. Ja też w to nie wierzę, ale tak, to prawda. Hannnnnnnnnnnn Skoraaaaaaaaaaaaaaaaaar!!!! Wybaczą państwo, ale muszę zażyć te tabletki, które mi żona dała.

IX

Yyyy. Yyyyy. Yyyy.

Sędzia odgwizdał koniec meczu. To koniec, zapamiętajcie tę datę. Futbol austriacki osiągnął dno.

 X

Te ludzie całkiem powariowali. Może coś się mojej starej stało? To człowiek był w naturze z Bogiem se pogadać, nad urwiskiem w ciszy se posiedzieć, a one latają po wsi jak zwariowane. Ten od bimbru całkiem ogłupiał, bo lata z kieliszkami i flaszkami i kogo zobaczy, to mu polewa. O, a tera biegnie w moją stronę. I coś krzyczy. Jezu, bimber, to całkiem rozum odbiera, uciekam do domu, muszę przed nim zwiewać, a może moja stara już co urodziła? Tego się obawiałem najbardziej. Chłopak… Może lepiej będzie, jak znowu wyjdę i się jednak napiję ze smutku, bo co, jednak mnie Wszechmogący nie posłuchał. Lej, lej, nawet nie wiem, jak mu dać na imię. Torkil? Może i Torkil mu dam, ale najsampierw się upiję.

Hubert Klimko-Dobrzaniecki
QR kod: Hubert Klimko-Dobrzaniecki