Salve Regina

Salve powieki, które należy zamykać i otwierać,
plecy, na których w każdej chwili wznoszą się
kościoły i burdele, miasta, w których umierałyśmy
przez wszystkie pokolenia,
salve jak dźwięk dzwoneczków śmiech,
bo należy się uśmiechać, kiedy mężczyzna mówi,
kiedy mężczyzna dyktuje warunki, należy się ugiąć,
chronić wszystko, co delikatne i ulistnione,
salve pole pszenicy, które ma obowiązek
wykarmić błogosławiony owoc,
bo głód jest miłością, przemoc jest prawem,
salve oko, które nadaje kształt światu,
ręce niosące pocieszenie trędowatym,
łono, które ktoś zapładnia,
brzuch, którego jak ślepiec ktoś inny dotyka
ostrymi przedmiotami, salve bez słowa protestu,
bo do kogo należy ciało kobiety, należy
przepraszać, należy miesiączkować,
pozostać urodzajem, bezkresną obfitością,
bo nasze życie to cierpliwość,
salve cierpliwość i ból, ten znudzony lampart,
co chwyta za gardło, bo obudziłam się w cudzym ciele
pusta i światłoczuła.


Serce jako dziwna rana

Biel jest bezgłośna,
dlatego śnieg ma jej kolor, dziecięce trumienki
i ciało zbawiciela w słońcu monstrancji,
a nawet gips, w który opakowuje się złamane kości
i wszystko, co kruche i. Tego jednego nie umiał jej wyjaśnić,
dlaczego ciągle ją kocha. Forma jest pustką,
pustka jest formą, pomyślała forma. Trzeba ocalić tę chwilę,
komunijne sukienki chudych dziewczynek
wysypujących się z kościoła w prawym górnym rogu,
lilie w nagłym wybuchu maja,
zanim światło stopi filmową taśmę, pomyślała, trzeba,
ponieważ tego domaga się biel: ocalenia.

Co innego krew: jej jest ta czerwień,
żebyśmy dalej mogli zagrzebywać w ziemi ciało zbawiciela,
modlić się do naszych dzieci, całować gips,
karmić się śniegiem. Żyć, ponieważ nie ma innego sposobu,
dopóki jej jest ta czerwień.


Biada, biada najwyższemu

Płacz, tyle płaczu, aż zawinę się w niego jak w płaszcz
i siądę po prawicy twojej. Królestwo moje,
czy ty mnie jeszcze kochasz?
Zamieniasz mnie w królową pszczół,
dajesz mi grób, ul cały z ust. Nie jesteś z tego świata.

Nie jesteś z tego światła,
które pulsuje we mnie, gdy mówię do ciebie,
królestwo moje, to nie jest wiersz,
to operacja na otwartym sercu.
Nie oczekuj miłości, nie miłości oczekuj,

który nie przysyłasz znaków,
a tylko te skulone, mysie płody, te truchełka.


Tej zimy

śnieżynki są jak pszczoły, w których szron zakwita
na ulicach, bulwarach, placach:
miasto zamarza, miasto zamarza,
a co się tyczy boga, on też jest śmiertelny
i tak jak inni z jego rodzaju, potrzebuje, żeby go kochać.
Wielki, śnięty ojcze, każesz mi leżeć w zimnym grobie,
bardzo małym grobie, całkiem jak dla dziecka.
Nie mówcie mi nic,
czego nie chcę wiedzieć, ale i tak mi powiedzieli,
no to bóg z wami, chuj ze mną,
moje są pełne ługu wanny, moje jest czarne, czarne serce.

Tej zimy śliczne jest to wszystko,
co mi zostało odebrane,
jeszcze raz, co mi zostało oszczędzone
i ty, i ty, powtarzaj za mną, wszystko.


Jutro obudzisz się w grudniu

Jest piąta nad ranem.
W marmurowych sarkofagach,
śnią ojcowie moich ojców: co było królem,
jest tylko kosteczką. We mnie
otwiera się późny barok. Przedtem nie wiedziałam
przez ile przypadków można się odmienić,
przez ile nieszczęść. On śpi.
Nie ma nic, nie ma nic prócz świateł i śniegu.

Izabela Kawczyńska – Pięć wierszy
QR kod: Izabela Kawczyńska – Pięć wierszy