dłoniom stopom językom

normalna jest rozmowa która z czasem wślizguje się pod wodę
skromne są odpowiedzi na brzęczące pytania
zwykły i ciepły jest zachód słońca nad rzeką i nagły chłód zmroku
wręcz regulaminowe potknięcia o leżące drzewo i śmiech gdy na ciebie wpadam
zwyczajne są gwiazdy, które spadają na bure mierzeje na których śpią kaczki
i zrywy suma, który niczym wieloryb z rysunków butenki próbuje nas ubiec
ale w czym? gdy tak wyskakuje w poszukiwaniu jedzenia
nietrudno tak chodzić z tobą i z butelką kwaśnego wina
(w tych małych lokalnych sklepikach zawsze jest tylko jedno
w dodatku ostatnie wytrawne) i siedzieć na pniu
albo śmierdzących wędkarskich resztkach z poprzedniego sezonu
z tobą jak na palenisku i pozwalać się na zmianę krępować
dłoniom stopom językom


fajnie że dzwonisz po roku bo od ośmiu próbuję cię odwiedzić

powoli oswajam się z myślą
że już nigdy nie dowiem się co chcę robić.

przez ten cały czas żywiłam się wyłącznie makaronem
i skondensowanym mlekiem. właśnie postanowiłam wrócić
do ziemniaków. zdzieranie skórki jest takie podniecające.
nadal obgryzam paznokcie.
ostatnio opiekowałam się 90 letnią staruszką.
– zmarła?
– nie
– oszalała.
wiesz, mam takie dziwne uczucie, że to przez to że puszczałam jej
techno na słuchawkach ale gdyby chociaż słuchała gershwina
albo strawińskiego. mam już nową robotę – będę rozśmieszaczem dzieci.
na razie trenuję śpiew gardłowy. posłuchaj
przyjedź do mnie. mam ogród. jest jak własny pokój…


ileś tam grzechów głównych

przeklinam
chodzę na boso
wychodzę żeby zapalić i znikam
spóźniam się i nie wysyłam maili
rozbieram cię w sali szkoleniowej
odciskam pośladki na szklanym stole
wkładam stopery do uszu
mam gdzieś telefony
ludzi którzy dzwonią
ważnym osobistościom, które nie chcą żeby je uwieczniać fotografuję buty albo łokcie

prócz gołębi przez cały dzień wlatujących przez rozbite szyby do starej hali w której dwadzieścia lat temu remontowano tramwaje, i ile deszczu napadało do wielkiej dziury
którą wykopali pod oknem, i brudnej wody, która przez źle zamontowany daszek spada gwałtownie na wchodzącego kiedy chowa parasol z myślą że już bezpiecznie
nic mnie nie tu interesuje!

każdego dnia skutecznie udaję, że wiem. wszystko!
wobec powyższych faktów chcę tylko powiedzieć że dzisiaj przedłużono mi umowę.


Lotka

ból tępy jak śnieg albo pod powiekami ciężkimi jak lód
dźwigasz zorze polarne tam niewyczerpany horyzont tu myśli
mówiące więcej niż sztuczna biel jarzeniówki lśniąca podłoga
na której kręcą swe piruety białe damy w kitlach
jakieś strzykawki migają ciśnienie puchnie w ustach

w tym roku ominie cię budzik gwiazdka dziewczyna bójka
klasówka autobus który się spóźniał w drodze po wieczność
i głód i mecz i pierwsze kwiaty łapiesz to wszystko?
jesień już zawsze pachnieć będzie kroplówką

wygładzam spodnie poprawiam poduszkę
i dłoń tak kładę jakby się miał na niej odcisnąć
uśmiech jaki był
kiedy rano wiązałeś sznurówkę
krew się gotuje na kroki za drzwiami

ciii nawet nie próbuj się teraz odezwać ktoś sypie popiół
smugę dymu donikąd wypuszcza


transmisja ze skrzynki

a tu w skrzynce lęgowej typu a1
czarno-białe siano jak puch robak
w dziobie i kamera
filmująca w podczerwieni
lęgi modraszki jej śpiew
złożony z dwusylabowych fraz
w tempie zależnym od tego
gdzie znajduje się samiec
i których kolejność
nigdy się nie zmienia


za wcześnie obudzona

Bo ulice jeszcze puste i jak dzwon jęczała rynna.
Bo śnieg iskrzył i chwytałam zimne ognie
migające tuż przy oknie. Bo był jakiś dziwny pośpiech
w tym co nieożywione, co zapamiętuje się bez nas.
Bo świtało nocą i zamiast jasności nastawał mrok.
Bo ktoś wpychał się nadaremnie i śniło mi się, że wyszłam
a herbaciany dymek jeszcze dźwięczał dawne melodie w kąciku ust.
Bo nie było komu ani dokąd wracać.


na przykład dwadzieścia kostek żelaza

Oh, zostań moją rośliną i znajdźmy powód żeby się nigdzie
nie wybierać. Tamte sprawy i tak nie mają znaczenia. Ptak
i tak będzie ciąć bo tak nakazuje ciało, myślę
a przecież wolałabym jeść wiatr, który z uporem miota
przypadkowymi kroplami. Wolałabym pachnieć
jak ziemia porośnięta kępami zielonych traw.
Po tym jak to powiedziałam dostałeś czkawki.

Hanna Janczak – Siedem wierszy
QR kod: Hanna Janczak – Siedem wierszy