jak dobrze
boli mnie prawe ramię
i posiniaczyłam kolano
więc jestem
nie mam więcej niż siebie
ścieżki wydeptane przez intelekt
zabawę słowem
miękkość skóry
kawę o poranku
jeszcze w pościeli
chcę do siebie
umościć się w wyobrażonym domu
na wyobrażonej trawie
złapać się za rękę
chcę własnego słońca
orgazmicznej przyjemności
pełnego życia
kładę się z sobą do łóżka
oddycham głęboko
jak dobrze
dotykam wnętrza własnego uda
łaskocze
jak dobrze
kiedy znowu przytulę martwe trawy?
w kościele biją dzwony
obwieszczają koniec świata
zamknięcia, przebiśniegi płaczą
ukryte w bezruchu
zwiędłe liście pozostają
zwiędłe, choć podobno drzewa
umieją się odradzać
w nieskończoność, ale to drzewo wyrwano
z korzeniami, z kory zbudowano zamek
leżę w nim od zeszłej zimy,
oddycham jednym płucem, wypatruję
ptaków powracających
ze słońca, nadpalonych skrzydeł,
odgaszonych barw
może mi się przyśniło,
ale byłam korzeniem
zanim oszronione powieki
kazały spać
istnieje nie istnieje
powiedziałam sobie, że umrę,
zrozumiałam, że umrę
przyjęłam do swojego życia
żałobę i koniec historii
więcej nie ma
podziękowałam za skończoność
żyć będę od dziś
lepiej powiedz mi,
że istnieje ziarnko piasku
tętniące w skale
dojrzały kasztanowiec
dżdżownica mieląca ziemię
lepiej powiedz mi,
że istnieje wesołość
dobro istnieje
zapomnienie istnieje
ulga patrzącego na zieleń
oka
wyszeptane dźwięki
poświadczające,
że ciszy nie ma
chmura w kształcie serca
tworząca smugi na ziemi
patrzenie w górę
i miękkość trawy
wszystko wślizguje się
za korę drzewa
wyśpiewuje
zapomnij
patrz, jak łatwe są początki
zapomnij
że rozproszona i ukryta
mości się świata
skończoność