Opcja na wywiad z Glenem Washingtonem pojawiła się w kwietniu 2020 roku. Ogólnoświatowy lockdown spowodował, że Glen, który przyjechał do Europy na trasę koncertową z francuskim składem Irie Ites, został uziemiony we Francji. W tym czasie powstawał album, który wyprodukowała ekipa z Le Mans. Po kilku rozmowach z Jerome z Irie Ites ustaliliśmy datę i godzinę wywiadu.

Numer wybrany, słychać sygnał. Nagle po drugiej stronie telefonu odzywa się głos…

Glen: Witaj!

Rafał: Witaj, Glen.

Glen: Wszystko u ciebie dobrze?

Rafał: Tak. Wszystko w porządku. A jak wygląda sytuacja u ciebie? Wszystko dobrze we Francji?

Glen: Świetnie. Mam się naprawdę bardzo dobrze. Czuję się tu jak w domu. Właśnie nagrałem piosenkę i jutro nagrywamy dalej. Bardzo mi się to podoba.

Dopadł cię lockdown, ale słyszę, że wykorzystujesz ten czas bardzo produktywnie.

O tak! Wykorzystuję ten czas, nagrywając album z Irie Ites.

Świetnie. To bardzo dobra wiadomość. W porządku, zatem chciałbym z tobą porozmawiać o twojej historii, o twoich początkach i później iść dalej ku współczesnym nam czasom. Urodziłeś się w latach 50. w parafii Clarendon na Jamajce.

Urodziłem się w 1955 roku. Znalazłem informację, którą ktoś wpuścił do Internetu, że urodziłem się w 1957 roku, ale to jest błąd.

Czy możesz powiedzieć mi, jak wspominasz swoje dzieciństwo w Clarendon?

Clarendon nazywany jest zieloną parafią. Mówi się, że Saint Ann jest bardzo zielona, ale Clarendon jest jeszcze bardziej zielony. Wychowywałem się u boku mojej babci. Reszta mojego rodzeństwa została z mamą, ale ja większość mojego czasu spędziłem u babci. Była niczym moja bratnia dusza, partner. Wiem, że nazywanie babci partnerem może brzmieć trochę dziwnie, ale przekazała mi bardzo dużo rzeczy. Poza tym wiele mnie nauczyła o życiu i o tym, jak należy postępować. Była moją bohaterką. Chodziłem z nią do kościoła i to ona zachęciła mnie do śpiewania w chórze. Miałem 10 lat i wtedy pokochałem muzykę. Oglądałem w telewizji wiele występów różnych artystów i zapragnąłem kiedyś być jednym z nich.

Clarendon jest też słynne z tego, że wielu świetnych artystów pochodzi z tego rejonu Jamajki. Co takiego wyjątkowego jest w tym regionie?

O tak, bardzo wiele talentów stąd pochodzi. Wiesz, nigdy nie potrafiłem wskazać jednego konkretnego powodu. Jedni mówią, że to trzcina cukrowa, inni, że chodzi o naturę i ogólną atmosferę tego miejsca. Jesteśmy naprawdę szczęśliwi, że z Clarendon pochodzi tak wielu świetnych artystów jak m.in. Cocoa Tea, Freddie McGregor, Barrington Levy czy Carlene Davis, żeby wymienić choć kilkoro. Jest też wielu innych jak deejay Silvercat czy Millie Small. O mój boże, naprawdę pochodzi stąd wielu świetnych artystów!

Jeśli mówimy o muzyce, to jakiej muzyki wtedy słuchałeś? Kiedy dorastałeś na Jamajce, królowało ska, które później zostało zmienione przez rocksteady. Czy miałeś jakichś ulubionych artystów z tego okresu?

Oczywiście, że tak. Niektórzy z nich niestety już nie żyją. Słuchałem Altona Ellisa, Kena Boothe, który ciągle jest z nami. Słuchałem The Heptones i wszystkich pozostałych artystów z tego okresu. Poza tym interesowało mnie też r’n’b. Słuchałem bardzo dużo jazzu i innych rodzajów muzyki, która w jakiś sposób na mnie oddziaływała. Możesz mi wierzyć lub nie, ale było też dużo muzyki country i innych numerów z westernów. Był też gospel czy blues. Jak wiesz, reggae jest wypadkową wszystkich innych stylów, więc kiedy masz w zespole na przykład gitarzystę bluesowego, to z pewnością będzie dobrze brzmiał, bo wie, co ma robić.

Kiedy zorientowałeś się, że masz głos i potrafisz śpiewać? Wspomniałeś, że należałeś do kościelnego chóru…

Prawdę mówiąc, to dzięki temu dowiedziałem się, jakim głosem śpiewam. Do tego momentu nie wiedziałem, czy jestem tenorem, czy altem, czy jeszcze czymś innym. Śpiewanie w chórze pozwoliło mi na rozwinięcie zasięgu głosu. W tamtym czasie też normalnie się uczyłem i uczęszczałem do szkoły, którą wy nazywacie gimnazjum. W mojej szkole odbywał się konkurs talentów z naszej okolicy i wielu moich kolegów ze szkoły mówiło mi, że powinienem w nim wystartować, bo potrafię śpiewać i mam niezły głos. Wielu z nich wierzyło, że mogę wygrać. Pomyślałem wtedy: czemu by nie spróbować? Moja babcia również stwierdziła, że to dobry pomysł, więc się zgłosiłem. Wpłaciłem wpisowe i wygrałem. Kiedy wygrałem konkurs po raz pierwszy, to było naprawdę coś niesamowitego. Wiesz, jedną z nagród głównych było nagranie numeru w studio. Wtedy niewiele wiedziałem na temat publishingu. Najważniejsze było to, żeby usłyszeć swoją piosenkę w radio. Kiedy wgrałem ten konkurs w 1973 roku, mogłem nagrać swój pierwszy numer i był to tune Suzie. To był też mój własny kawałek. Pamiętam, że basista zespołu, który grał jako backing band podczas całego konkursu talentów, wziął mnie na bok i powiedział: Jeśli zaśpiewasz własną piosenkę, dostaniesz więcej punktów za oryginalność. Napisałem Suzie i stało się.

Czytałem też, że jesteś dobrze wyszkolonym bębniarzem. Gdzie nauczyłeś się sztuki grania na tym instrumencie, który przecież nie należy do najłatwiejszych?

(śmiech) To kolejna historia. To wszystko przez zespół, w którym byłem głównym wokalistą, czyli 35 Incorporated. Ciekawe, że perkusistą w tej grupie był Joseph Hill, którego wszyscy znają z Culture. To właśnie on nauczył mnie gry na bębnach. Ciągle powtarzał: Hej, Glen, musisz się nauczyć na tym grać. Pokazywał mi wiele ćwiczeń, zagrywek i innych rzeczy związanych z perkusją. Stałem się więc osobą, która przejmowała bębny, kiedy perkusista musiał zrobić sobie przerwę lub nie mógł z nami zagrać. Z czasem zacząłem być naprawdę dobry. Pewnego dnia Joseph postanowił opuścić zespół i założył Culture. Ja z kolei zacząłem grać na bębnach i śpiewać jednocześnie. Skończyło się na tym, że podstawiano mi mikrofon na statywie, kiedy ja byłem na stanowisku perkusisty. Powiem ci, że początki były trudne, ale musiałem nauczyć się niezależności w graniu. W tamtym okresie byłem znany jako „śpiewający bębniarz”. Grałem z wieloma artystami na całym świecie: z Sista Carol, The Meditations, The Melodians, Kenem Boothe. Raz grałem z Beresem Hammondem, kiedy ten przyjechał na koncert do Kanady. Spędziłem przy bębnach naprawdę bardzo dużo czasu… Grałem też z Leroy Sibbles’em, kiedy mieszkałem w Detroit.

Do tego jeszcze dojdziemy, bo o tym chciałbym porozmawiać z Tobą nieco później.

O mój boże! Świetnie! Znam naprawdę wielu artystów i muzyków takich jak Hux Brown, Jackie Jackson itd. Znam ich naprawdę wszystkich, bo miałem szansę współdzielić z nimi scenę.

Czytałem, że zanim byłeś członkiem 35 Incorporated, grałeś z grupą Names And Faces. Czy możesz powiedzieć mi więcej na ten temat?

Names And Faces to zespół, z którym wygrałem wspomniany konkurs talentów. Ten, którego basista namówił mnie, żebym napisał swój numer. Wtedy zagrali ze mną Suzie i wygrałem. W tym konkursie brało udział naprawdę wielu zdolnych wokalistów, ale to moja piosenka wygrała, bo była oryginalna i inna niż wszystkie. Zaczynała się od r’n’b, żeby później przejść do reggae. Pamiętam, że zrobiłem coś w stylu monologu na początku, ale naprawdę to był bardzo dobry numer. Dzięki temu pojawiłem się w kilku programach telewizyjnych na Jamajce. Jednym z nich był VSAT i jeśli byłeś wschodzącym artystą, to musiałeś się pojawić w tej stacji, bo w najlepszym czasie antenowym nadawali program, który oglądali wszyscy w kraju. Podawali tam wiadomości z całej wyspy i pokazywali też zwycięzców konkursu.

W porządku. Czyli to ten sam zespół. A co z grupą Stepping Stone? Czy to zupełnie inny zespół, czy po prostu inna nazwa 35 Incorporated?

Stepping Stone to zupełnie inna historia. Po tym jak Joseph Hill zostawił zespół, powiedział mi, że chciałby, żebym pojechał do Spanish Town, bo jest tam coś, czym powinienem się zająć. Pojechałem, a on przedstawił mnie zespołowi Stepping Stone. Później ta grupa zmieniła swoją nazwę na Sons Of Jah. To z tymi muzykami graliśmy na albumie Culture Africa Stands Alone. Możesz wziąć tę płytę i zobaczyć sobie skład grających na niej osób. Zobaczysz wtedy, że zagrałem w każdym numerze, który się na niej znalazł.

Oczywiście. Zgadza się.

Jest też grupa The Mighty Threes, dla której również grałem. W tamtym czasie robiliśmy razem naprawdę poważne rzeczy w studio…

Do tego również dojdziemy. Więc kiedy Joseph opuścił zespół, stałeś się jednocześnie wokalistą i perkusistą. Czy fakt, że pełniłeś te dwie role ułatwiał ci zdanie?

Dokładnie tak. Przez to, że gram na bębnach, czuję rytm. To ja go wybijam i to ja jestem za niego odpowiedzialny. Jednoczesne granie i śpiewanie jest naprawdę bardzo trudne. Wymaga wiele pracy. Musiałem się do tego przyzwyczaić, ale to było świetne doświadczenie. Grałem na bębnach bardzo, ale to bardzo długi czas.

A jak wyglądały Twoje kontakty w Kingston? Czytałem, że jeździłeś do stolicy każdego dnia…

O tak! Wiesz, chodziłem wtedy do szkoły, więc każdego poranka wstawałem wcześniej i szedłem do May Pen, żeby wsiąść tam do autobusu, który jechał do Kingston. Przyjeżdżałem do miasta bardzo wcześnie. Autobus zatrzymywał się niedaleko studia Joe Gibbsa. Później zaczynałem swój obchód. Szedłem do Channel One Studio na Maxfield Avenue, następnie szedłem całą drogę na nogach, aż do studia Joe Gibbsa na Cross Roads. Wszędzie chodziłem na nogach i to było dla mnie jak przygoda. W tamtych czasach chodzenie po Kingston nie było tak niebezpieczne jak obecnie. Próbowałem swoich sił w różnych miejscach. Pamiętam, jak pewnego piątkowego wieczoru byłem w studio Joe Gibbsa. Mieli wtedy riddim, na którym chcieli nagrać wokalistę. Wszedłem więc do studia i nagrałem numer, który stał się dużym hitem w Wielkiej Brytanii. Tune, o którym mówię to Rockers Nuh Crackers. Miałem wtedy 17 lat (śmiech).

Tak jak mówiłeś, bywałeś w różnych studiach nagraniowych, gdy byłeś młodym chłopakiem. Powiedz mi, jak wyglądało to z Twojej perspektywy? Mam na myśli możliwość obcowania z tymi wszystkimi artystami i producentami, którzy tam pracowali. Miałeś już doświadczenie w graniu, itd…

To było dla mnie jak szkoła. Pamiętam, że tego samego wieczoru, kiedy nagrałem Rockers Nuh Crackers, do studia przyszedł Horace Andy i nagrał numer Reggae Rhtyhm. W tym czasie pojawiło się w studio dwóch młodych chłopców ze Spanish Town, którzy nagrali piosenkę a dis a Friday evening bim, the people dem tired of working (ci chłopcy to Papa Michigan i General Smiley). Pamiętasz ten numer?

Tak jest.

To właśnie tego wieczoru ją nagrali. W ogóle piątki w studio Joe Gibbsa wyglądały tak, że wtedy nagrywało się różnych artystów spoza Kingston. Wielu przyjeżdżało i mogło wejść do studia. Kiedy padała komenda „śpiewaj”, mogłeś pokazać, na co cię stać.

Wspominałeś, że byłeś bardzo blisko z Josephem Hillem. Graliście w jednym zespole…

Tak było. Graliśmy razem w 35 Incorporated, ale byliśmy ze sobą bardzo blisko, bo mieszkaliśmy w tym samym miejscu w Clarendon. Mieszkaliśmy niedaleko siebie. Znałem jego matkę, braci, siostrę i żonę Pauline. Tam urodziły się też jego dzieci.

Czy ta relacja spowodowała, że znalazłeś się na albumie Culture Africa Stands Alone?

Dokładnie tak. Wiesz, że sam mógł na nim zagrać, ale miał we mnie większą wiarę, bo jak twierdził, miałem „nowoczesny styl”. Uczyłem się też od Sly Dunbara, więc miałem w ręku wiele patentów, których on po prostu nie znał. Jednak prawda jest taka, że Joseph był świetnym bębniarzem i wiele mnie nauczył. Bardzo szybko się uczyłem, dzięki czemu grałem z naprawdę dobrymi zespołami. Pewnego razu grałem z grupą, która nazywała się The Mighty Titans i graliśmy wspólnie z zespołem The Avengers. Grywaliśmy przy basenach i tego typu miejscach na północnym wybrzeżu Jamajki. Jak znalazłem się na północnym wybrzeżu? Pewnego dnia grałem z The Mighty Titans w Bohemia Club, gdzie mieliśmy rezydenturę. Pewnego sobotniego wieczoru przyjechał gość, aż z Ocho Rios. Nazywał się Garth Bright i był basistą zespołu Happiness Unlimited. Usłyszał o mnie i przyjechał do klubu, bo potrzebowali bębniarza. Po koncercie podszedł do mnie i powiedział mi, że potrzebuje bębniarza do zespołu, bo mają rezydenturę w jednym z hoteli na północnym wybrzeżu. Nie mam pojęcia, co się stało z ich bębniarzem, ale w tamtym momencie naprawdę szukali kogoś dobrego. Myślałem, że potrzebują mnie tylko na weekend, więc spakowałem kilka rzeczy i pojechałem z nim do Ocho Rios. W niedzielę zacząłem się pakować na wyjazd do domu, bo mieszkałem wtedy w Kingston, na co Garth zapytał: Gdzie się wybierasz?. Odpowiedziałem mu, że wracam do domu. On zaśmiał się wtedy i powiedział: Nie! Potrzebujemy bębniarza na cały sezon, a nie tylko na jeden weekend. Zapytałem go wtedy, na jakich warunkach ma się to odbyć i gdzie będę mieszkał? Wiesz, co się stało? Oni mieli już dla mnie przygotowane mieszkanie w bardzo dobrej okolicy przy Marine Gardens. Zaoferowali mi też dobre pieniądze. Zdecydowałem się wtedy zostać i nie wracać do Kingston. Pewnego dnia, kiedy pracowałem z nimi już kilka miesięcy, na plaży spotkaliśmy kobietę, która powiedziała nam, że pracuje ze Stevie Wonderem. Wiesz, jak to jest – czasem spotykasz różnych ludzi, którzy mówią różne rzeczy, które nie do końca brzmią prawdziwie, więc odparliśmy: Jasne. Kiedy w sobotę graliśmy na scenie, nagle na salę wszedł Stevie Wonder razem z tą kobietą i innym ludźmi. Usiedli koło sceny. Stevie wszedł na nią i zaczęliśmy jamować. Był tam przez dwa tygodnie i każdego wieczoru jamował z nami. Na początku wpadał tylko wieczorami, ale w pewnym momencie przychodził i robił z nami próby w ciągu dnia. Powiedział wtedy, że chciałby nas zabrać do Stanów i tak też się tam znalazłem.

Czytałem, że Stevie napisał i dał ci Jah BusinessJah Coming. Czy to prawda? Czy to tylko kolejna legenda?

Stevie był z nami na próbach i koncertach i kiedy siedział przy klawiszu, zawsze coś komponował. Jeśli chodzi o Jah Business, to nie pamiętam, kto dał nam ten numer. Graliśmy go na próbach, ale nigdy nie mieliśmy okazji go nagrać. Nagraliśmy inny numer (w tym momencie zaczyna śpiewać): Watch you talkin’ about /you say you don’t like reggae beat /You must be crazy…. Skończyło się na tym, że ten numer nagrało Musical Youth, choć nie wiem, jak do tego doszło. Mam sporo innych piosenek napisanych dla mnie przez różnych ludzi, które pewnego dnia nagram.

A jak wyglądała historia z The Mighty Threes? Grałeś dla nich na bębnach podczas sesji nagraniowych do ich albumu.

Granie z The Mighty Threes to był ten sam okres, kiedy grałem z Culture. Happiness Unlimited było trochę później, bo chwilę po tym jak grałem z Happiness Unlimited, wyjechałem do Stanów. To był luty 1982 roku. Z kolei działania z The Mighty Threes i Culture miały miejsce, kiedy mieszkałem w Kingston.

Czy możesz powiedzieć mi, jak wyglądała ta historia? Nagrałeś z nimi absolutne klasyki jak Rasta BusinessSinking In The Mist, które po dzień dzisiejszy są ogromnymi hitami.

Wiesz, że usłyszałem te numery dopiero po jakimś czasie. Wtedy pomyślałem sobie: „Kurde, to brzmi naprawdę dobrze” i ten numer (Glen zaczyna śpiewać): „They have been sinking in the mist”… Wydaje mi się, że powstali w tym samym czasie co Culture i ludzie, którzy ją tworzyli, byli po prostu tymi, którzy nie zostali w Culture. Nie jestem do końca pewien, ale tak mogło być, bo Culture na początku tworzyło więcej osób niż trzy. W tym samym czasie, kiedy my nagrywaliśmy z Josephem „Africa Stands Alone” dla April Records – to label z New Jersey, a Seymour Cummings był producentem. Nagrywaliśmy ten album w Harry J Studio, a The Mighty Threes też tam byli i w tym samym czasie robiliśmy też ich album. O mój boże, mieli tam naprawdę dużo świetnych numerów.

Tak to świetny album.

A pamiętasz ten numer (Glen zaczyna śpiewać): All they do in the morning / Is the fuss and fight in the backyard / All they do in the morning… Jacob Miller zrobił cover tego numeru. To był kolejny świetny numer z ich płyty.

Przeniosłeś się do Stanów w 1982 roku i wylądowałeś w Detroit, które było stolicą amerykańskiej motoryzacji. Przyjechałeś z Jamajki do całkowicie zindustrializowanego miasta. Jak to wyglądało z Twojej perspektywy?

Zanim przyjechałem do Detroit, przez siedem miesięcy mieszkałem w Kalifornii w Hollywood. Później ożeniłem się z moją pierwszą żoną i przenieśliśmy się do Detroit. Wiesz, założyłem rodzinę, pojawiły się dzieci. Pewnego dnia żona powiedziała mi: Musisz rzucić muzykę i znaleźć normalną pracę. Zdecydowałem, że nie mogę tego zrobić, bo jestem muzykiem i muzyka to całe moje życie. Napisałem wtedy piosenkę True Love. Wielu ludzi myśli, że napisałem ją dla kobiety, ale to numer o mojej miłości do muzyki. Ta miłość była większa od tej do kobiety. Zresztą ten związek nie przeżył próby czasu.

Czy mógłbyś powiedzieć mi, jak doszło do Twojego spotkania z Leroyem Sibblesem z The Heptones? Niedługo potem zacząłeś grać w jego zespole Sattalites.

Kiedy mieszkałem w Detroit, odbywał się tam koncert The Heptones. A w zasadzie był to koncert Leroya Sibblesa. W Detroit był zespół The Samaritans. Znałem jego lidera jeszcze z czasów, kiedy mieszkałem w Kingston. Był nim OC Roberts. Mieli brzmienie, ale nie mieli bębniarza, który mógłby to brzmienie utrzymać. Ciężko im było znaleźć muzyka, dopóki nie poznali mnie. Przyszli do mnie i powiedzieli, że chcą, żebym z nimi grał. Ale wiesz, co ich rozwaliło? Fakt, że potrafię jednocześnie śpiewać i grać. To był duży plus, jeśli było się w tym dobrym. Kiedy Leroy to zobaczył, po koncercie podszedł do mnie i powiedział: Yo! Chcę, żebyś przyjechał do Toronto i grał w moim zespole!. Wiesz, Toronto było tylko cztery godziny drogi samochodem od Detroit. Wystarczyło przekroczyć granicę z Kanadą. Skończyło się na tym, że jeździłem samochodem do Toronto i spędzałem tam wiele weekendów, grając z Leroyem. To wtedy Sattalites usłyszeli jak gram. Najśmieszniejsze jest to, że kiedy do nich dołączyłem, nikt z nich nie wiedział, że poza tym, że potrafię grać na bębnach, to jeszcze śpiewam. Głównym wokalistą był wtedy Fergus Hambleton, który grał też na saksofonie. Pewnego wieczoru, ktoś się pomylił i postawił mikrofon na statywie koło moich bębnów, więc zacząłem śpiewać, co bardzo mocno ich zdziwiło.

Kiedy byłeś w Kanadzie, miałeś możliwość eksplorowania tamtejszej sceny muzycznej. To był też czas, kiedy założyłeś zespół The Hit Squad. Czy możesz powiedzieć mi nieco więcej na ten temat?

O! Widzę, że dobrze znasz moją historię. To bardzo dobrze! The Hit Squad został założony na potrzeby koncertów z Lieutenant Stitchie i Daddy U Royem, którzy mieli grać koncert w Toronto. Organizator odezwał się do mnie i tak powstał The Hit Squad. Byłem w nim ja, Burning Peters, Tony i gość, który nazywał się Garry Lu. Wiesz, było wtedy sporo innych zespołów, które grały dla różnych artystów, ale kiedy wkroczyliśmy, to wszyscy chcieli, żeby to Hit Squad grał z nimi. Kiedy jakikolwiek artysta przyjeżdżał do Toronto zagrać koncert, kończyło się tak, że graliśmy razem z nim. Ludzie tacy jak Sanchez, Capleton i inni. Różni DJ-e przyjeżdżali do Toronto i chcieli grać z nami. Głównie w Concert Hall i innych miejscach. Wszyscy chcieli, żeby na bębnach grał Glen.

A skąd wzięła się Twoja współpraca z Shinehead z Nowego Jorku? Jak potoczyła się ta historia?

O! Naprawdę podoba mi się droga, którą prowadzisz tę rozmowę. To było po moim powrocie do Stanów. Prawda była taka, że miałem rezydenturę w Stanach, ale przez większość czasu siedziałem w Kanadzie. Zadzwonił do mnie mój przyjaciel Clynton Rowe – to ten sam gość, który grał na basie na albumie Culture. Mieszkał wtedy w Nowym Jorku, ale miał problem z bębniarzem, bo ten nie mógł z jakichś względów podróżować. Jedyne co mógł, to grać lokalnie, więc musieli znaleźć kogoś, kto będzie mógł koncertować i podróżować. Zadzwonili więc do mnie. To zabawne, ale ciągle mam bilet powrotny do Kanady, którego nigdy nie wykorzystałem. Poleciałem do Nowego Jorku i skończyło się na tym, że po kilku tygodniach miałem już mieszkanie i zostałem w tym mieście. Graliśmy w takich miejscach jak Hawaje czy Japonia (w której graliśmy wiele razy). Koncertowaliśmy w Europie, we Wschodnich i Zachodnich Niemczech, Szwajcarii, Austrii. Wiesz, w miejscach takich jak Berlin, Hamburg, Dortmund, Münster i tak dalej. Przez jakiś czas graliśmy naprawdę bardzo dużo razem z Shinehead. Poza tym grałem z The Meditations, Sista Carol. Przez chwilę grałem z Juniorem Reidem, Big Youthem, aż zacząłem grać z Gregorym Isaacsem. Z Gregorym to była dość zabawna sytuacja, bo grałem wtedy razem z Calabash z Nowego Jorku. Na jeden z koncertów przyszedł Gregory razem ze swoim managerem i po koncercie Gregory powiedział: Tak, nadal chcę tego gościa. Prawda jest taka, że przyjechali szukać zespołu i skończyło się na tym, że graliśmy z nim naprawdę na cały świecie. Wiele razy wracaliśmy na Hawaje i wszystkie inne wyspy. Byliśmy też na trasie w północnej części Brazylii.

Chciałbym zapytać cię o Lloyda Barnesa. To spotkanie zaowocowało tym, że grałeś na albumie Johnny’ego Clarke’a Rootsy Reggae. Czy mógłbyś mi o tym powiedzieć?

To było coś w rodzaju trasy. Wiesz, graliśmy wtedy… O mój boże! Skąd ty o tym wiesz?! Ktoś musiał ci o tym powiedzieć!

Jestem szperaczem.

(śmiech) O, tak! Więc graliśmy wtedy trasę na całej Jamajce. W takich miejscach jak Spanish Town i innych miastach w kraju… Nie pamiętam, czy na tej trasie był też Cornel Campbell, ale na pewno grali z nami też Delroy Wilson i The Melodians.

A jak doszło do twojego spotkania z Coxosonem Doddem w Nowym Jorku? W tym czasie obaj mieszkaliście w mieście…

O, to kolejna historia.

Otóż to. Więc jestem ciekaw, skąd wzięła się ta koneksja?

Z moją ówczesną żoną chcieliśmy ruszyć z wydawaniem muzyki. Wiesz, wejść w ten biznes. Wyprodukowałem wtedy numer, który sam też napisałem Feel The Vibes. Obecnie ten numer można znaleźć na albumie Free Up The Vibes, który został wydany przez Stingray Records. Wtedy wydaliśmy go na 12” singlu. Zauważyłem wtedy, że ludzie zaczynają na niego dobrze reagować. Podobało im się brzmienie, więc bardzo mnie to cieszyło. Wytłoczyliśmy wtedy naprawdę dużo kopii. Któregoś dnia jeden z prezenterów radiowych, który nazywał się Bobby Channel One, powiedział do mnie: Daj mi jedną kopię. Chciałbym sprawdzić, jak zareagują na to ludzie. Podrzuciłem mu je do radia i ludziom naprawdę się spodobało. Zaczęli prosić o ten numer, dzwoniąc do radia. Mówię ci, każdego dnia ludzie prosili o ten numer. Wytłoczyłem więc jeszcze więcej kopii i dystrybuowałem je sam, jeżdżąc swoim małym samochodem od jednego sklepu muzycznego do drugiego. Naprawdę dobrze schodziły. Pewnego dnia gość, który nazywał się Tony Screw z sound systemu Downbeat The Ruler – z pewnością o nich słyszałeś – powiedział, że chce dubplate na tym numerze. Powiedział mi wtedy: Nie chcę zabierać cię do zwykłego studia, gdzie nagrywają wszyscy. Zabieram cię do źródła. Odparłem mu wtedy: Źródła? Jakiego źródła? O czym ty mówisz?. Powiedział wtedy: Do Studio One! Na Fullton Street na Brooklynie. Zabrał mnie tam i był to pierwszy raz, kiedy w ogóle rozmawiałem z Coxsonem. Widziałem go wcześniej, ale nigdy nie miałem okazji z nim porozmawiać. Właśnie skończyliśmy nagrywać cztery wersje dubplate’a i nagle zobaczyłem go, jak wchodzi. Zsunął swoje okulary, popatrzył na mnie i powiedział: Jackson! – zwracał się tak do każdego – Jackson, podoba mi się jak brzmisz! Masz sporo w brzuchu! Do dzisiaj nie wiem, o co mu wtedy chodziło. Powiedział, że mam dobrą podstawę i brzmienie. Odwróciłem się wtedy i powiedziałem mu: Sir D, ludzie mówią, że jesteś człowiekiem, który nie płaci tantiemów. Spojrzał na mnie tak, jakby chciał mnie znokautować. Jestem bardzo szczery i powiedziałem to, co myślałem, ale uśmiechnąłem się i dodałem: Ale z przyjemnością chciałbym wyrobić sobie własne zdanie, bo wygląda pan na dobrego człowieka. Uśmiechnął się i powiedział: Dobrze, Jackson! Dziękuję ci, że mi to powiedziałeś. Co byś powiedział na to, żeby nagrać swoje teksty na moich skarbach? Chodziło mu o jego riddimy. Odparłem mu: To byłby dla mnie wielki zaszczyt, bo wszystko, co kiedykolwiek nagrałem bądź zaśpiewałem, było na riddimach Studio One. Taka była prawda. Miałem wiele napisanych piosenek, który miały być nagrane na riddimach Studio One, więc miałem wiele gotowych tekstów. Kiedy więc powiedział, o swoich skarbach, to nie mogło być lepiej. Zacząłem więc pytać go o konkretne riddimy, a wtedy często reagował zaskoczony: Jackson! Skąd znasz ten riddim?!. To były po prostu rzeczy, na których dorastałem. O mój boże, co tam się działo! Nagle zacząłem nagrywać bardzo dużo piosenek na riddimach Studio One! To było szaleństwo. Pierwszy numer, który zrobiłem to Love Knows No Shame na riddimie Guiding Star. Wydał to jako 7” singiel. Po jakimś czasie powiedzial mi: Cholera! Jackson! To idzie jak ciepłe bułeczki! Musimy zrobić tego więcej! Najlepszej jest to, że wielu ludzi mówiło mi, że nigdy wcześniej tak nie reagował. Był ze mną szczery. Skończyło się na tym, że zrobiliśmy album. Podczas jednej sesji powiedział do mnie: Jackson, musimy wydać album! Mamy wystarczająco dużo tune’ów, żeby to zrobić! To była prawda – mieliśmy ich naprawdę bardzo dużo. Przychodziłem tam wieczorami i robiliśmy dwa lub trzy numery, bo miałem je napisane już wcześniej. Przynosiłem swój zeszyt z tekstami i zaczynaliśmy nagrywać. Znajdowaliśmy tylko właściwy riddim i od razu nagrywaliśmy. Potem nagrywaliśmy harmonie razem z gościem, który nazywał się J.D. Smoothe. Pracowało nam się naprawdę bardzo dobrze. Skończyło się na tym, że nagraliśmy i wydaliśmy dwa albumy dla Studio One. Wandering StrangerBrother To Brother. Kiedy wyszedł Brother To Brother, o mój boże, co się wtedy działo! Absolutnie każdy czegoś ode mnie chciał. Wielu ludzi, którzy nigdy we mnie nie wierzyło, mocno się zdziwiło. Ten jeden album ze Studio One naprawdę pozamiatał. To było prawdziwe błogosławieństwo!

Jeśli mówimy o Brother To Brother, to powiedz mi, jak wyglądały te sesje? Czy było tak, że to Coxsone dawał ci riddimy, czy Ty mówiłeś mu, co chcesz?

Ja wybierałem riddimy. Jeśli nie pamiętałem, jak nazywał się dany riddim, to zwykle mu go nuciłem i wtedy on go sobie przypominał. To były moje typy. Tony Screw z sound systemu Downbeat The Ruler był też ważną osobą, która pomogła mi w szukaniu różnych riddimów. Kiedy mówiłem mu o jakimś riddimie, wtedy on mówił mi o nim więcej – kto na nim śpiewał i tak dalej. Czasem byłem mocno zaskoczony, że ktoś użył już danego riddimu. Był on bardzo ważną osobą w ich wyszukiwaniu. Samo nagrywanie na nich tekstów było czystą przyjemnością. To było moje doświadczenie z Clementem Dodd.

Kolejny album, o który chciałbym Cię zapytać, to Get Next To Me, który zrobiłeś z Lloydem Campbellem.

To było w 1997 roku.

Tak, zaraz po Coxsonie. Znalazłem informację, że pracowałeś z Lloydem Campbellem w latach 70. i że nagrałeś dla niego numer Tighten Up, ale nigdy nie został wydany. Czy możesz powiedzieć o tym trochę więcej?

(śmiech) O, mocno mnie zaskoczyłeś! Zrobiłeś naprawdę poważny research! Byłem wtedy młodym chłopakiem. Chodziłem od studia do studia, aż trafiłem do Randy’s Studio. Lloyd Campbell w tamtym czasie nagrywał tam różnych artystów. Najlepsze jest to, że nie wiedział, kim jestem, kiedy kazał mnie znaleźć. W każdym razie Lloyd nagrywał tam artystów, więc przyszedłem do niego i powiedziałem, że mam piosenkę, którą chcę zaśpiewać. Powiedział mi: Śpiewaj! Więc zacząłem. Tego dnia w studio był też Sly & Robbie i nie chcieli grać tego numeru… A nie, jednak to nie był Robbie… Ranchie (Bertram „Ranchie” McLean) – to on grał wtedy na basie, a Sly grał na bębnach i grał te swoje hihaty do tyłu. Finalnie zagrali ten numer. Co ciekawe, używam tego samego podkładu bębnów na jego nowej wersji. Tak czy inaczej nagrałem go, a Lloyd Campbell nigdy go nie wydał. Kiedy wyszedł ten album ze Studio One, wtedy posłał po mnie dziewczynę, która nazywała się Cutie. Przyszła do mnie i powiedziała: Lloyd Campbell chce się z tobą spotkać. Zapytałem, w jakim celu i w trakcie rozmowy zorientowałem się, o co chodzi. Chciał zaprosić mnie do zrobienia płyty. Kiedy się spotkaliśmy, od razu zapytałem go: Nie pamiętasz mnie? Odparł, że nie. Wtedy powiedziałem do niego: Nagrywałem kiedyś dla ciebie, ale nigdy nie wydałeś tego numeru. Mocno się zdziwił i zapytał mnie, który to numer. Wtedy zacząłem mu go śpiewać, a on zakrył swoją twarz dłońmi i powiedział: O mój boże! Rzeczywiście! Odparłem mu wtedy: Wiesz ile lat czekałem, żeby ci to powiedzieć? (śmiech).

Kolejny album, o który chciałbym zapytać, to Vibes, na którym pracowałeś z synem Freddie McGregora – Kemar Flava McGregor. Powiedz mi, jak doszło do tego spotkania i jak pracowało Ci się z kimś z młodego pokolenia? W tamtym czasie Flava był jednym z topowych jamajskich producentów.

Flava jest niewątpliwie wielkim szczęściarzem. Ma bardzo dużo dobrych riddimów i całą masę świetnych artystów, którzy dla niego nagrywają. Osobiście nie wiem, co o nim myśleć. Mimo wszystko nie chcę mówić o nim źle. Kiedy z nim pracowałem, nagrałem na album Vibes cztery piosenki na Jamajce. Pozostałe nagrałem w studio mojego przyjaciela w Miami na Florydzie. Później Kemar wrócił na Jamajkę i zrobił to, co zrobił. Wiesz, że z tego jednego albumu ten gość zrobił cztery?

Z jednego albumu?

Dokładnie tak. Wyobraź sobie, że zrobił jakieś różne miksy i dołożył parę numerów, które nagraliśmy na sesji i zrobił z tego cztery albumy! Dla przykładu wziął wszystkie miłosne numery z sesji i zrobił z nich płytę It’s a Love Thing i wydał to w Japonii.

Jak się domyślam, nie dostałeś z tego tytułu żadnych tantiem?

Wiesz, wkrótce się tym zajmiemy, niebawem do niego dotrzemy. Co więcej, moje numery zostały wdane w Europie przez BMG. Nie wiem, kto im je dał, ale BMG wydało moje piosenki, za które nie dostałem żadnych tantiem ani nic z tych rzeczy.

Kolejny bardzo smutny przykład tej drugiej, ciemnej strony biznesu.

Jestem tym bardzo zniesmaczony, ale pracujemy nad tym i wkrótce się dużo wyjaśni.

Twój ostatni album Masterpiece został wydany osiem lat temu, czyli w 2012 roku. Na początku naszej rozmowy wspomniałeś, że robisz album z Irie Ites…

Wiesz, że mój ostatni album to nie Masterpiece. Dwa lata temu wydałem płytę, ale mam coraz więcej przykładów na to, że nie została zrobiona żadna promocja tego materiału. To naprawdę dobry album. Nazywa się Time Of My Life. Sprawdź go.

Z pewnością to zrobię. Nie znalazłem żadnej informacji na temat tego wydawnictwa.

Nazywał się Time Of My Life. Z tego co wiem, dostało to VP Records, ale VP nie zrobiło z tym absolutnie nic, bo to nie był ich album. Oni mieli zrobić dystrybucję. Oni specjalizują się głównie w promowaniu swoich rzeczy. Jeśli dasz im album, to wypuszczą tylko kilka numerów i to wszystko. Ewentualnie zrobią sobie coś swojego. Nie uważam, że to dobry pomysł, żeby dawać VP swój katalog. To moje prywatne zdanie.

Wracając do tematu, to mam też jeden album, który jest już praktycznie gotowy. Zrobiłem go dla Everybeat Records, ale oni nie robią płyt kompaktowych i innych fizycznych nośników, tylko wydają wszystko zdigitalizowane. Nazywa się on I’m Living Well. Musisz wejść do internetu i go poszukać.

Album, nad którym obecnie pracuję z Irie Ites będzie naprawdę świetny. Zaufaj mi. Zrobiliśmy wiele świetnych piosenek i ciągle robimy kolejne. Śpiewam dużo rootsowych rzeczy, a ja kocham roots. Irie Ites mają potężne riddimy i ten album będzie naprawdę czymś poważnym. Wczorajsza sesja… O mój boże! Zaufaj mi! (śmiech)

Ile macie zatem skończonych numerów?

Na ten moment wydaje mi się, że mamy gotowych dwanaście piosenek. Mimo to ciągle pracujemy nad kolejnymi, bo chcemy wyciągnąć z tego czasu, ile się da. Codziennie dostaję nowe riddimy, które są prawdziwymi killerami! Mówię ci! Jericho i jego umiejętność robienia riddimu to jakieś szaleństwo. Nigdy nie widziałem kogoś takiego. Wydawało mi się, że ja kocham muzykę i potrafię znajdować dobre riddimy, ale to, co robi ten gość… Te chwytliwe linie basu, dobrze brzmiące sekcje dęte… Zna się na rzeczy. Bardzo dobrze mi się z nim pracuje. Obaj darzymy się dużym zaufaniem i bardzo mi się to podoba.

W przeszłości byłeś bębniarzem, dzisiaj jesteś szanowanym wokalistą. Jak mógłbyś porównać te dwie role? Bębniarz jest niczym serce każdego zespołu, a później zamieniłeś to i stałeś się szanowanym wokalistą.

Wiesz, obie te role są ważne i dobre. Mimo wszystko wolę, kiedy gra ze mną jakiś dobry bębniarz. Zwykle kiedy gram koncerty, ludzie z zespołów wiedzą, że byłem bębniarzem, dlatego wielu z nich się mnie boi (śmiech). Grałem kiedyś koncert w Stanach i na próbie zacząłem się kręcić koło bębnów. Bębniarz, który miał grać, nagle zniknął. Powiedział, że idzie do łazienki, ale nie chciał wrócić. Musieliśmy po niego iść. Poradziłem mu wtedy, żeby nabrał większej pewności siebie. Powiedziałem mu: Nie patrz na mnie. Zagraj najlepiej, jak potrafisz, a przecież potrafisz.  Niepotrzebnie się wtedy pokazałem (śmiech). Wydaje mi się, że mocno go to zestresowało i po prostu się mnie przestraszył. Czasem kiedy gram z jakimiś zespołami, to proszę bębniarza o możliwość zagrania przez chwilę na bębnach. Jest też dużo grup, które bardzo lubię. Znasz taki zespół z Francji – The Ligerians?

Jasne. To bardzo dobry i solidny zespół.

O mój boże! Oni są niesamowici, a przy tym są bardzo w porządku. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz z nimi pracowałem, nie zrobiliśmy nawet żadnej próby, nigdy wcześniej się nie widzieliśmy. Spotkaliśmy się w dzień koncertu podczas sound checku na scenie. O mój boże! Ci ludzie są niesamowici. Ta młoda dziewczyna, która gra na klawiszach… Są też przede wszystkim bardzo skromni. Nikt nie jest tam zadufany w sobie. Ten basista, który jest najmłodszym członkiem zespołu, robi też dobre biznesy. Naprawdę bardzo ich lubię. To świetny zespół. Wysłali mi kilka riddimów, na których mam zamiar zaśpiewać parę piosenek, więc będzie to na pewno coś dobrego.

Bardzo dziękuję za rozmowę, Glen. To wielka radość móc z tobą porozmawiać. Wielkie dzięki, że znalazłeś dla mnie czas. Mam nadzieję, że ten czas we Francji będzie bardzo owocny i produktywny.

Ya man! Póki co wszystko jest w porządku. Trzymam się z daleka od Covid-19. Nie zbliżam się do niego. Jestem tu już miesiąc i nie wychodzę z domu. Jeżdżę jedynie do studia i zaraz po tym od razu wracam. Jest dobrze.

To bardzo ważne. Proszę trzymać się mocno! Raz jeszcze dziękuje za poświęcony czas.

Ja również dziękuję za tę rozmowę.

One Love

Rozmawiał Rafał Konert
9.04.2020

Wywiad w wersji audio ukazał się w 724 odcinku audycji Pozytywne Czwartki.

Nagrywanie z Coxsonem to była czysta przyjemność – wywiad z Glenem Washingtonem
QR kod: Nagrywanie z Coxsonem to była czysta przyjemność – wywiad z Glenem Washingtonem