Dni pełnostanów

Złe pustostany Gocławia
z oknami jak oczodoły, antyptasimi zębami
niosą w trzewiach nas, uśpionych ufnie Jonaszy
do końca nocy ze strzelaniną na Grochowskiej.
Rano ryby potwory wypuszczają nas z paszczy.

Oszołomieni, przecieramy oczy próbując zmienić
widzenie. Niezupełnie realni jak dzieci
którym wmawia się cud, ruszamy. Obciążeni wiarą
ufnie błądzimy pośród wyścigów motocyklistów.
Przeglądamy się w stawach Skaryszaka.

Rzucamy się w drobne grzeszki wiedzeni za nos
obietnicami fabryki na Zamoyskiego.
Tam przepadamy. Moja matka mówi:
To jest taka więź, taka mocna,
że bardzo trudno odejść.

Niektórych nie ominie bezwzględność pikujących
wież floriańskiej katedry. Smukłymi palcami
unoszą nas za uszy jak szkolnego łobuza wyżej i wyżej,
po czym nagle strzepują jak niepotrzebny pyłek.

Skarceni i pouczeni obracamy się w kolejnych
przepoczwarzeniach. Nasi towarzysze inicjują
chochole tańce i śmiechy, by w końcu nas pożegnać.
Przeprowadzka na drugą stronę rzeki.

Jeszcze chwilę ich widzę: pana Tomka z Szembeka,
który za stare radio sprzedał nam sposób na kiszenie papryki,
Marka z Antykwariatu Grochowskiego, Tosię z zakazanej
piosenki. Karka Darka. Noszę w kółko sukienkę Helenki
z lumpeksu na Rondzie Wiatraczna, aż się zatrze.

Tu i teraz dla odmiany panoszą się pełnostany, które natychmiast
zasiedlamy. Czasem trochę tęsknimy. Mądra rzeka przezornie
trzyma przy moście wszystkie stare kotwiczki.

Mój bliski znajomy –
gawron z bielactwem, który przyleciał za nami z Kawczej
przyprowadza swoje małe do podkarmienia
orzechami.


Dzień kwantowego lustra

w dniu kiedy data dała czytać się wspak
podobno pierwszy raz od 900 lat
nie zdarzyło się nic odwrotnego

pomogłam córce pisać o Piekle Dantego
syn zrobił ze mną wywiad do szkolnej gazetki
kot zjadł to co zwykle, choć trochę marudził

moja koleżanka zaręczyła się w Madrycie
wprawiając tym w zakłopotanie wszystkie
stare panny, a znajomy projektujący skarpetki
wypuścił pary dwóch innych od siebie,
mających jednak jakąś cechę wspólną

ty mówiłeś że trzeba to uczcić, przyniosłeś
do domu nowe lustro ze skrzydełkami, zamykające się
do wewnątrz. dziesiątki naszych odbić
powtarzały się w nieskończoność gubiąc
prawdziwe postacie

zaniepokojeni
przymykaliśmy zakładki lustra jak wieko skrzyni
skrywającej odłamki z Andersenowskiej baśni
w obawie że wpadną do oczu i zmienią widzenie świata
na jednowymiarowe

zupełnie wbrew logice –

gdyby pozostało otwarte,
mielibyśmy więcej
perspektyw


Edgar

Mój oswojony ptak
niczym świetny kierowca
w skórkowych nogawicach
prowadzi podniebny wyścigowiec.

Zwabiony rozbryzgiem kropli
zwalnia majestatycznie i podjeżdża
do miski z poidełkiem.

Oto miara zaufania:
podchodzi tak blisko
że możesz policzyć jego rzęsy
na lewej powiece.

Aglaja Janczak – Trzy wiersze
QR kod: Aglaja Janczak – Trzy wiersze