Obudziłem się dziś wyjątkowo wymięty. Pewnie przez te upały. Jeśli jesteśmy tylko zabawkami w rękach okrutnego Boga - takimi Simsami - to skurczybyk włączył opcję pogodową typu 'piekarnik', bo nie szło wytrzymać.
Pamiętam, że budziłem się wiele razy, cały zlany potem. A potem zasypiałem.
Po jednym z przebudzeń miałem w głowie pomysł na genialną powieść. Zacząłem w myślach dopracowywać szczegóły. I tak się w tym zapamiętałem, że zasnąłem... Przy kolejnym przebudzeniu z rozpaczą uświadomiłem sobie, że już nic nie pamiętam.
Ech, miałeś chamie złoty lód! No cóż, trudno, trzeba przeboleć.
Przynajmniej jest już ze mną o tyle lepiej, że znowu przychodzą mi do głowy pomysły na powieści. I choć jeszcze żadnej nie napisałem. Nawet opowiadania... To jednak wierzę głęboko, że jeszcze kiedyś pokażę światu na co mnie stać - jeszcze napiszę super bestseller, na którym wypukłymi literami będą moje imię i nazwisko: Hubert Płaczkowski.
I zadedykuję książkę Wikaremu - memu gadającemu kocurowi. Nie kobietom - im nie warto niczego dedykować. Bo one są, a potem znikają z życia zostawiając bolesne siniaki na duszy. Tak jak Zuzka - rudowłosy anioł, który miesiąc temu mnie zostawił. I to po tym, jak uratowałem ją z macek Gluthatrona. Nie, to nie żaden stwór z Lovecrafta. To był kosmita. Ale nie chcę się teraz wgłębiać w szczegóły. Było minęło. Przeminęło z wiatrem słonecznym.
Zuzka wiedziała, że jestem gołodupiec, że kasa się mnie nie trzyma. A ona była przyzwyczajona przez zalotników do rozpieszczania.
Po miesiącu zaczęło jej doskwierać, że jest z bohaterem, który co prawda ją uratował, ale na normalne życie to już sobie pozwolić nie może. No i dupa! Była Zuzka, nie ma Zuzki.
Kilkanaście kaców później i kilka drapnięć pazurami po twarzy, jakoś w miarę do siebie doszedłem. Choć była to bardzo kręta droga, prawie jak prawda w ustach kłamcy.

Z trudem zwlokłem się z łóżka, uważając by nie zbudzić Wikarego i zapewnić sobie parę chwil nie-świętego spokoju. Obrzuciłem ponurym spojrzeniem plakaty ulubionych kapel death i black metalowych. Ich muzycy obrzucili mnie równie ponurymi spojrzeniami. Wszak mrok musi być! Czyli dzień jak co dzień, ostatnimi czasy.

Myju myju, chlastu chlastu, nie mam rączek jedenastu, za to duszę nadwrażliwą. Tralali, tralala!
Obmyłem paszczę. Wyszorowałem zębiszcza. Brodę by się też przydało oczyścić, bo tkwiły w niej okruszki z wczorajszej kolacji. Czerep to samo - włosy miałem tak przetłuszczone, że można by wyciskać olej. Ale przeciągłe burczenie w brzuchu sprawiło, że postanowiłem zaspokoić najpierwotniejszą potrzebę organizmu.
Bo kto to widział upiększać się, gdy kiszki marsza grają?

Lodówka okazała się niestety świątynią nieistnienia wszelakiego.
Ech, zapomniałem zrobić zakupy... A i tak byłyby to nader skromne łowy, bo w kieszeni ledwie co brzęczy, że o szeleszczeniu nie wspomnę.
Pocieszające było to, że wielcy artyści zawsze przymierali głodem. A to wskazywało na to, że w jednak jestem wielkim artystą. Tyle tylko, że jeszcze nieodkrytym.
Ale żeby dać się odkryć, muszę wreszcie coś napisać. By 'coś napisać', muszę zacząć pisać. Żeby zacząć pisać, muszę mieć spokój ducha. Ale jak można mieć spokój ducha, gdy człek samotny, porzucony, niekochany...
Ech, muszę znaleźć sobie muzę. Kobietę, która mi szczerze serce swe odda i pokocha miłością mroczną, acz prawdziwą. Wtedy i duch twórczy się wyzwoli.
Tylko jak taką znaleźć? I na randkę jak porwać, gdy w kieszeni pustka? (bo po zakupach tak będzie...)
Hm, można by jeden dzień pogłodować. Laski robią sobie czasami lecznicze czy nawet odchudzające głodówki - choć bardziej adekwatnym określeniem byłoby 'odbiuściające'. Więc może i ja tak sobie zrobię?
No tak, tylko jak będę głodny, to będę rozdrażniony. I jak tu w takim stanie kobietę poznać?
Z wściekłości trzasnąłem drzwiami od lodówki.
Wikary podskoczył jak oparzony, miaucząc przy tym przeraźliwie. Z hukiem zarył łepkiem w wiszącą na ścianie półkę. Na szczęście półka nie spadła. Za to Wikary tak. I na dodatek był ogłuszony, więc zyskałem jeszcze kilka chwil spokoju. Lecz nie to mi teraz było w głowie. Gnany wściekłością wypadłem na balkon. W obwisłych majtkach i z obwisłym brzuchem...
I zacząłem wygrażając niebu pięścią i ryczeć niczym człek pierwotny:
- Dlaczegooooo! Dlaczegooooo mi to roooobiiiisz!
Na skutki owego czynu nie było trzeba długo czekać. Gdy się opamiętałem, ujrzałem patrzących na mnie Juliuszka z Basią. To ta rozmedytowana para z dziesiątego - ona w jakichś indyjskich szmatach, on podobnie ale z wygoloną głową i długim warkoczem. Normalnie świry nienormalne!
- Kochanie, patrz to ten co z drzewami ten tego no - usłyszałem komentarz Juliuszka.
Skoro polazłem ściągać kocura z drzewa i zejść nie mogłem, to przylgnąłem do kory, bo co miałem robić? Puścić się i spaść?
- Oczyszczanie aury chyba nie pomogło - stwierdziła Basia.
- Ewidentnie opętany - pokiwał głową zasmucony Juliuszek.
Za nimi dostrzegłem zgraję rozchichotanej dzieciarni, która przerwała łowy na jakiegoś pokemona - znacznie lepszego można właśnie było oglądać na żywo.
Ech, ten na górze chyba miał postawione w stan gotowości siły szybkiego reagowania. Ledwie kto mu pobluźni, a już takiego kara spotyka.
Na parterze zgrzytnęło okno.
- I co się drze satanista jeden?! - ryknęła Jadźwińska.
Miałem dość. Czym prędzej zrobiłem w tył zwrot i wbiegłem do domu. Na łóżku siedział skołowany Wikary. Masował łepek.
- My coś wczoraj pili? - zamiauczał żałośnie. - Bo łeb mnie tak zaiwania, jakbym nie wiem co spożył.
- Nie - mruknąłem ponuro łamane przez grobowo i uznałem, że jestem już na tyle rozdrażniony, że wybieram jedzenie zamiast kobiety.
Czym prędzej się odziałem i ruszyłem ku drzwiom.

Otworzyłem i niemal padłem na kolana, gdy ją ujrzałem. Tak zmysłowej kobiety to już dawno nie widziałem. Długie zgrabne nogi, pełna pierś i blond włosy opadające kaskadą na nabijaną ćwiekami skórę. Ciągnęła za sobą jakiegoś wyszczerzonego w uśmiechu kolesia. Przechodząc obok mnie mrugnęła okiem i ruszyła wprost do drzwi Euzebii, mej siedemdziesięciosześcioletniej sąsiadki.
Euzebia była domorosłą czarownicą i najstarszą metalówą w mieście. Na dodatek chodziła ubrana identycznie jak ta laseczka. Stałem cały oniemiały. Ślicznotka wyciągnęła z torebki klucze, otworzyła drzwi i wciągnęła amanta do mieszkania. Ale zanim zamknęła drzwi, uśmiechnęła się jeszcze do mnie.
Rany Julek, przecież ona jest bardzo podobna do Euzebii! Czyżby wnuczka? Dlaczego Euzebia nigdy mi o niej nie wspominała?
A ten łachudra to kto? Na chłopaka nie wyglądał, zbyt rozanielony - tak się szczerzą ci, którzy dopiero co wyrwą laskę.
Jako że serce łomotało mi jeszcze w zachwycie, uznałem, że oto ujrzałem swą muzę-pocieszycielkę. A na dodatek jako przyjaciel Euzebii, miałbym z górki jeśli chodzi o poznawanie dziewczyny.
Ale ten typek...
Nie, nie ma czasu! Trzeba działać!
Ale tak z pustymi grabiami, to trochę łyso.

Postanowiłem pognać do pobliskiej kwiaciarni i wydać ostatnie złocisze na okazały bukiet. Zbiegłem na dół niemal wpadając na wychodzącą z mieszkania Jadźwińską.
- Ty łobuzie! Zabić mnie żeś chciał! Ty oprychu! - grzmiała stojąc u szczytu schodów, ale ja już wybiegałem z klatki. Prawie przy tym wpadłem na Malinowską. Wielkość jej biustu i zadka, zaskakująco kontrastowały z nikłością intelektu. Towarzyszył jej tajemniczy młodzian w dresiku trój pasiastym. Ten sam, którego widziałem przy okazji zamieszania z opętanym ciastem.
- Te, jak leziesz bananie jeden! - syknęła dziunia.
- Baranie, kochanie, baranie - uświadomił ją łagodnie dresiarz, po czym obrzucił mnie groźnym spojrzeniem i huknął: - No, tego, jak leziesz baranie! W banię chcesz?
- Oj, sorry - przeprosiłem grzecznie i wyminąłem zbulwersowaną parę.

Gnałem z językiem na wierzchu, bo już sił mi zaczynało brakować. Nie patrzyłem przy tym pod nogi, co zaowocowało...
Dosłownie zaowocowało! Poślizgnąłem się na skórce od banana (czyżby Malinowska była jasnowidzem?). Ślizg był długi i konkretny i sam nie wiem jakim cudem nie zwieńczony upadkiem. Za to wygięło mnie do tyłu, do przodu, w bok i znowu do przodu. Jeszcze dwa razy zamachałem rękami i w końcu złapałem równowagę.
- Kochanie, on chyba naprawdę jest opętany, zobacz co robi - skomentowała Basia, która wraz z bawiącym się warkoczem Juliuszkiem, obserwowała me akrobacje.
- Jaki opętany? - wydarła się Malinowska wygrażając palcem zbrojnym we wściekle różowego tipsa. - To jest joga! On jogę ćwiczy!
Olałem rozemocjonowane towarzystwo i pognałem do kwiaciarni.

Dyszałem jak astmatyk podczas ataku, gdy wręczałem kwiaciarce garść drobniaków. W zamian dostałem całkiem okazały bukiet krwistoczerwonych róż.
Podziękowałem z szerokim uśmiechem na brodatej paszczy i ruszyłem z powrotem. Nie byłem już jednak w stanie biec. Wylały się ze mnie siódme, a może nawet ósme poty. A niewąsko byłoby dostać zawału wręczając ukochanej kwiaty. Z drugiej zaś strony, przynajmniej umarłbym szczęśliwy. Choć znacznie szczęśliwszy byłbym umierając podczas seksu. Nawet dostając orgazmu - I na tę myśl skrzywiłem się boleśnie. Wciąż świeże były wspomnienia tego jak raz po raz samoistnie dostawałem orgazmu. A było to wtedy, gdy potykałem się z niejakim Orgazmo, demonem żywiącym się energią seksualną.
Ech, chyba traumę mam - westchnąłem w duchu.
A wracając do umierania, to jednak najlepiej byłoby wcale nie umierać. Mógłbym wtedy jeszcze wiele razy baraszkować z ukochaną.
Może powinienem znowu zacząć biegać? Tylko tym razem omijając budki z żarciem.

Ostatkiem sił wczłapałem do klatki.
Myślami będąc przy wybrance mego serca, szczerzyłem się jak wariat.
Zgrzytnęły drzwi i pojawiła się w nich Jadźwińska z wałkiem w ręce. Już sama wrogość malująca się na jej gębie mogłaby zabić. Ale naraz się rozpromieniła, co zakrawało na cud.
- Kwiatki dla mnie! - wykrzyknęła. - Więc jednak się opamiętałeś chłopczyku - i dawaj wyciągać te koślawe grabie do mego bukietu. - Ja wiedziałam, że w głębi duszy, to ty dobry jesteś, tylko życie cię tak skrzywiło.
Przewróciła teatralnie oczyma i westchnęła ciężko:
- Co za czasy, co za czasy! Wy to teraz tak ciężko macie!
To fakt, lekko nie było, ale nie zamierzając wdawać się w dysputy, uciąłem wątek:
- Przepraszam, ale to dla mojej dziewczyny.
Jadźwińska poczerwieniała i ryknęła:
- Ty łobuzie! Znowu jakiej bździągwy ci się zachciało?! Znowu seksy na pół osiedla będzie słychać?! O niedoczekanie twoje! - skrzecząc jak zarzynany indor ruszyła za mną wojowniczo wymachując przy tym wałkiem.
Zamierzałem wjechać windą, ale w tej sytuacji oczekiwanie na nią byłoby samobójstwem. Cóż było robić. Uderzyłem po schodach z buta. Na szczęście Jadźwińska nie lubiła się przemęczać, więc poskrzeczała jeszcze przez chwilę i zwinęła się do domu. A towarzyszyło temu pokazowe huknięcie zatrzaskiwanych z całej siły drzwi.

O Matyldo! Ani chwili spokoju! - Basia z Juliuszkiem odstawiali jakieś nawiedzone mantry pod moimi drzwiami. Gdy ich ujrzałem, miałem ochotę ich opitolić tak po ludzku, ale uznałem, że załatwię to w sposób nieludzki. No co? W końcu ponoć jestem opętany.
Szalony uśmiech wypełzł mi na twarz. Oczy zalewały strugi potu. Mokre włosy lepiły się do policzków. Schowałem kwiaty za plecy.
Zdawałem sobie sprawę, że muszę teraz wyglądać jak rasowy psychopata i można było podejrzewać, że czaję się z nożem na ofiarę. I o to mi właśnie chodziło.
Ryknąłem ile sił w gardzieli. A ci aż podskoczyli z obłędem w oczach. I już mieli salwować się ucieczką na górę, gdy z mieszkania Euzebii z krzykiem wybiegł ów szczęściarz. A nie dość, że spojrzenie miał wypełnione najczystszą zgrozą, to jeszcze był niemal nagi. W samych majtkach. Resztę odzienia ściskał kurczowo pod pachą.
Chyba wyglądał bardziej przerażająco niż ja, bo rozmedytowani ruszyli wprost na mnie.
Zbiegło to towarzystwo z kwikiem na dół. A stamtąd dobiegały już skrzeczenia Jadźwińskiej:
- O wy satanisty! Ja wiedziała, że orgie robicie! Belzebuby jedne!
Huknięcie drzwi. Cisza. Spokój.
Stukanie obcasów.
Obejrzałem się. To była ta blond piękność.
Wyciągnąłem przed siebie kwiaty i zmartwiałem zdając sobie sprawę jak wyglądam. Spocony, zziajany i nieumyty. Pewnie śmierdzę już jak świeżo upieczony menel.
Mina mi zrzedła ale wciąż ściskałem w drżącej dłoni bukiet. Na miękkich nogach kroczek po kroczku zacząłem się wspinać ku dziewczynie.
Ale ona tylko się uśmiechnęła.
UŚMIECHNĘŁA SIĘ DO MNIE! DO MNIE!
Ale...
...w tym uśmiechu dostrzegłem pewne zakłopotanie.
Może jest nieśmiała - pomyślałem i postanowiłem przerwać niezręczną ciszę:
- Bo ten... bo tego... - ech, znowu mózg mi się zawiesił. Że też w takich chwilach zawsze mnie to dopada. Wypełza na wierzch ten wewnętrzny neandertalczyk.
Zamiast się dalej dukać zrobiłem dwa susy i padłem przed nią na kolana.
- Ależ Hubuś, nie trzeba było - stęknęła widząc bukiet.
'Hubuś'? Skąd ona zna moje imię? I dlaczego tak zdrabnia? Zupełnie jak Euzebia...
- Bo ja jestem Euzebią - odparła blondyneczka.
No tak, jeszcze ta telepatia. Albo to jej wnuczka, która też ma takie zdolności i robi mi kawał, albo...
- Yyy, eee...
- Nie, nie jestem swoją wnuczką - odparła. - Po prostu miałam ochotę na seksiki, więc rzuciłam czar iluzji i poszłam na podryw.
- W tym wieku?! - niemal zemdlałem.
I faktycznie, to była Euzebia. Piękna blondynka zniknęła. Przede mną stała staruszka odziana w skórę i glany. Przez chwilę ssała nerwowo sztuczną szczękę, w końcu mlasnęła i się odezwała:
- Wiesz, ja zawsze miałam wysokie libido. A że potrafię czarować, no to czasem się tak zaczaruję. Przyprowadzę do domu jakiegoś przystojniaka i oboje mamy frajdę. On jest przekonany, że spędził upojną noc z pięknością rodem z rozkładówek Playboya. A ja też mam uciechę.
- A ten tam?
- No, bo coś poszło nie tak tym razem i czar się na chwilę przerwał. I bidulek zobaczył jak naprawdę wyglądam.
- On będzie miał traumę do końca życia! - uświadomiłem sąsiadkę.
- Ech, wiem - odparła zawstydzona. - Chciałam go dogonić i rzucić czar zapomnienia. Ale tak szybko uciekał...
Spojrzałem smętnie na bukiet i w mym brzuchu rozległo się głośne burczenie.
No to se pojadłem - westchnąłem ciężko.
- Hubuś?
- Tak?
- Masz ochotę na pizzę? - mrugnęła porozumiewawczo.
Szeroki wyszczerz zagościł na mej twarzy. Pokiwałem ochoczo głową.
- Tylko weź kotka - poprosiła.
Mina mi zrzedła. Nie chcecie wiedzieć jak wygląda ucztowanie w towarzystwie Wikarego...
Ale co było robić, zgodziłem się. I pomyślałem, że muszę pogadać z Euzebią o tych moich uśpionych mocach. Bo jakbym sobie tak rzucał taką iluzję, że wyglądam jak Brat Vat, czy jak on się tam zwał, to przecież miałbym lasek na pęczki!
Krzysztof T. Dąbrowski – Zaloty
QR kod: Krzysztof T. Dąbrowski – Zaloty